B.V. Larson

Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa


Скачать книгу

zostało tylko dwóch. Obaj wspólnie pokonali komandora i teraz mieli zdecydować, który jest lepszy.

      Zanim jednak któryś z nich zadał pierwszy cios, ten odwrócony do mnie plecami padł na ziemię. Drugi z walczących spoglądał na mnie z lekką dezorientacją.

      – Nie mówiłem, że nie biorę udziału w walce – wyjaśniłem. – Właśnie mu o tym przypomniałem.

      Z wyciem rzucił się na mnie.

      To było moje największe wyzwanie tego dnia. Byłem gotów i nie odniosłem do tej pory żadnych obrażeń, ale ten zwalisty facet wyraźnie wiedział, jak walczyć.

      Nasze kije zderzyły się. Przez jakieś trzydzieści sekund parowaliśmy swoje ciosy. W końcu udało mi się uderzyć go w palce. Było to legalne zagranie – tak naprawdę przecież nie obowiązywały żadne zasady.

      Mimo wszystko mój przeciwnik nie puszczał kija. Trzymał go jednak dużo słabiej. Gdy po raz kolejny zablokował mój cios, broń wypadła mu z ręki, a moja trafiła go w skroń.

      Upadł i podłoga powoli zrobiła się żółta, a następnie zielona.

      Oddychając ciężko, zasalutowałem tym, którzy wciąż byli w stanie się ruszać.

      – Dobra robota – powiedziałem. – To koniec dzisiejszych zajęć. Wszyscy zdaliście egzamin. Jak obiecałem, ostatni trzej z walczących otrzymają po punkcie statusu we Flocie Rebeliantów.

      Usłyszałem pomruk, ale nikt mi nie podziękował.

      – I jeszcze jedno. Nie mówcie nikomu, jak to się kończy. Nie pozwólcie, aby inne załogi miały łatwiej. Niech przejdą szkolenie tak jak wy.

      – Święta racja – usłyszałem mamrotanie z podłogi.

      Ku mojemu zaskoczeniu słowa dochodziły z zakrwawionych ust komandora.

      10

      Minęły trzy tygodnie, wreszcie cały miesiąc, który dał nam Godwin. Nie oznacza to, że przestaliśmy się martwić. Przeciwnie – wiedza, że wróg się spóźnia, pogarszała sytuację. Atmosfera w Dowództwie Wojsk Kosmicznych zrobiła się tak gęsta, że można było kroić ją nożem.

      Vega wezwał mnie siedem tygodni po ostatniej wizycie Godwina.

      – Wciąż go nie widziałeś? – spytał. – Tego twojego dziwnego koleżki?

      – Nie, sir. Godwin się nie odzywa. Nie puka po nocach do moich drzwi.

      Godwin od dawna drażnił tutejszych oficerów. Potrafił sprawić, że ludzie zapominali, że go widzieli, i tylko za pomocą twardych dowodów udało mi się udowodnić, że nie zwariowałem. W każdym razie fakt, że obdarzony dziwnymi mocami kosmita poruszał się swobodnie po naszej najważniejszej bazie, niepokoił ich.

      – Złapiemy w końcu tego twojego kosmitę.

      – To nie jest mój kosmita.

      – Jeśli o mnie chodzi, to twoje dziecko.

      – Jak to? – zdziwiłem się.

      – To ty jako pierwszy zwróciłeś na niego naszą uwagę. Jeśli coś zepsujesz, właśnie ty musisz to naprawić.

      – Doskonale, sir. Jak mam to zrobić?

      – Mamy teraz automatyczne czujniki śledzące osoby poruszające się po bazie – wyjaśnił. – Są też zautomatyzowane odprawy dla każdego szefa ochrony, przypominające o istnieniu Godwina zaraz po przebudzeniu. Żeby ten drań znowu nie wymazał im się z pamięci.

      Nie byłem pewien, czy to pomoże, ale uznałem, że nie zaszkodzi, więc skinąłem głową, jakbym był pod wrażeniem.

      Vega zmrużył oczy.

      – Jak myślisz, czemu przychodzi do ciebie? Dlaczego nie do mnie albo kogoś wyżej postawionego?

      – To ja pierwotnie go odkryłem i pojmałem – wyjaśniłem. – Zrobiło to chyba na nim wrażenie. Uznał, że przyda mu się ktoś do komunikacji z Ziemią. Dlatego wybrał mnie.

      – Niech ci będzie – odparł Vega. – Wezwałem cię tu, żeby poinformować, że postanowiliśmy złapać Godwina i go przesłuchać.

      Zmarszczyłem brwi.

      – Chce pan go pojmać, admirale? Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł z dyplomatycznego punktu widzenia.

      – Sam powiedziałeś, że jest szpiegiem. Gramy o wysoką stawkę, ­Blake. Obcy nie mogą chodzić swobodnie po naszej najważniejszej bazie.

      – Ale, sir, Nomadzi są po naszej stronie.

      – Naprawdę? Masz na to jakiś dowód? Czy mogą nam pożyczyć parę okrętów?

      – Hm… raczej nie, sir.

      – No właśnie. On w niczym nam nie pomoże. Przekazuje ci sugestie, kradnie informacje i Bóg wie co jeszcze. Mamy tego dość.

      – Ale, panie admirale…

      – Decyzja została podjęta, kapitanie. Po prostu chciałem, żeby pan o tym wiedział.

      Wtedy zdałem sobie sprawę, że mam być przynętą. Jeśli ­chcieli go schwytać, musieli obserwować mnie.

      – A z pozytywnych wieści – kontynuował – jutro odbędzie się chrzest kolejnego okrętu.

      – Następy fazowiec, sir? – ożywiłem się. Odżyło moje stare marzenie o tym, by znów otrzymać dowództwo nad własnym okrętem. Cóż, nadzieja szybko nie umiera.

      – Ostatni fazowiec oddaliśmy do służby w zeszłym tygodniu – przypomniał Vega. – Teraz chodzi o coś nowego, eksperymentalnego.

      – Co takiego?

      – Spotkajmy się przy transmacie jutro tuż przed południem, a się dowiesz.

      – Tak jest.

      Próbowałem wyciągnąć z niego więcej szczegółów, ale bez powodzenia. Nasze spotkanie wkrótce dobiegło końca. Zastanawiałem się nad tajemniczym nowym okrętem. Czyżby za projektem stał Abrams? Ostatnio widać było, że z czymś się kryje.

      Doktor Abrams potrafił dochować tajemnicy, gdy go do tego zmuszono, ale nie lubił zbyt długo siedzieć cicho. Uwielbiał pokazywać, jakim jest geniuszem. A jak to zrobić, gdy pracuje się nad projektem, o którym nikt nie wie? Ostatnio rzucał komentarzami, z których wynikało, że zajmuje się czymś większym. Tak dużym, że byłem za mało ważny, by mnie wtajemniczono. Wcześniej uważałem, że to ściema, ale teraz nie byłem już taki pewien.

      Całą noc i poranek myślałem o Abramsie i nowym okręcie. Gdy dobiegało południe i wypuściłem kolejnych rekrutów ze szkolenia, nie potrafiłem myśleć o niczym innym. Dotarłem do transmatu całe dziesięć minut za wcześnie i niespokojnie spoglądałem na budkę. Czy naprawdę miała mnie zaraz zabić? Rozbić na atomy i ponownie zmaterializować gdzie indziej?

      – Co tu robisz, ­Blake? – spytał zza moich pleców doktor Abrams. Oderwałem wzrok od transmatu.

      – Wygląda na to, że czekam na ciebie i Vegę.

      Spojrzał na mnie z ukosa.

      – Nie powiedziano mi o włączeniu w to ciebie.

      – Włączeniu mnie? Można powiedzieć, że to nawet mój pomysł. Dziwi mnie, że widzę tu teraz ciebie. Wiedziałem, że ktoś wprowadza nasze projekty w życie, ale nie myślałem, że obciążyli cię czymś tak przyziemnym.

      Szczęka opadła mu do ziemi. Zawsze mnie cieszyło, gdy mog­łem mu dokopać. Może nie powinienem grać mu tak na nerwach, ale nie mog­łem się powstrzymać.

      –