podobny. „Jeśli chodzi o twój charakter, to na pewno!” – odparła Wiktoria, by mu dokuczyć.
W czasie wizyt w antykwariacie Otto nigdy nie był sam. Zawsze pchał przed sobą wózek z upośledzonym synem i był dla niego anielsko cierpliwy. Stocki przypomniał sobie albumy, które dwa lata temu wyłożył na wystawie: Ogrody świata oraz Życie ogrodów. Sprzedały się następnego dnia. Czyżby podszył się pod tego dziwaka? Nieprawdopodobne!
Zapamiętał zdjęcia z plenerów: wiszące nad polami mgły, kaczeńce, mokre kamienie, paprocie, a w tle wypasione wille z kolumienkami i maybachy nienasyconych właścicieli. Rozreklamowany do niemożliwości autor kiczu. Wiele by dał, by mieć teraz przy sobie jeden z jego albumów.
– Zaraz cię przeegzaminuję! – rzucił w jego stronę Bredczuk, wyrywając go z zamyślenia. – Co byś zaproponował w zacienionym miejscu na końcu wyspy, w parowie?
Antykwariusz zamarł na moment i obrócił głowę we wskazaną przez Daniela stronę.
– Ciemność jest moim domem, a przyjacielem cień – zaczął, próbując zyskać na czasie. – Bezpiecznie stąpam w mroku, mrużąc oczy przed zdradliwym światłem – dodał z emfazą, cytując fragment poematu o cieniu zapomnianego poety Paula Janssona, i zaraz dodał, przypominając sobie jakiś obrazek z Życia ogrodów: – Widzę tam „łosie rogi” albo tawułkę chińską.
– Nie wiem, co odpowiedzieć. To genialna propozycja, prawda, Danielu? Poezja, poezja i jeszcze raz poezja – podsumowała Hanna i dodała z nutką kokieterii: – Czy zostaniesz z nami na kolacji?
– Chyba nam nie odmówisz, bardzo prosimy – poparła ją Sylwia, składając dłonie jak do modlitwy.
– Koniecznie! – zawołał Daniel. – Nie masz, już, Otto, wyboru!
Stocki faktycznie nie miał wyboru. Wiki przysunął mu fotel, a Sylwia zaproponowała coś mocniejszego. Oparł się więc na ratanowym meblu i po namyśle wybrał Ballantines’a z lodem, choć powinien się wystrzegać alkoholu, by nie palnąć jakiegoś głupstwa. Nie minęła minuta, jak dostał oszronioną szklaneczkę, w której pływały trzy kostki.
Sączył trunek wolniutko, starając się poczuć czubkiem języka bogactwo smaków whisky. Przyglądał się towarzystwu i rozmyślał, kiedy dać drapaka, ale na razie nie było to możliwe. Zbliżał się wieczór. Po dwóch szklaneczkach zapitych coca-colą Stocki poczuł się błogo, a gdy koło jego stóp położył się Brutus, podochocone towarzystwo uznało to za ważną oznakę.
– Jak ty to robisz? – Hania niby przypadkiem dotknęła jego ręki.
– Próbuję żyć w zgodzie z naturą – rzekł Stocki bez zastanowienia.
– I jak ci się to udaje? – dopytywał się Daniel.
– Bywa, że pęd wystrzeli, lecz nie wyda kwiatu, i bywa, że zakwitnie, ale nie zdąży zawiązać owocu.
– Brawo! – odparł Wiki. – Sam to wymyśliłeś?
Stocki zamierzał mu wyjaśnić, że to z Dialogów
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.