Морган Райс

Przysięga Braci


Скачать книгу

wszyscy znajdowali się na statku i wszyscy zwróceni byli w jej kierunku. Przypomniała jej się ich decyzja o wyjeździe. I zmartwiona ich wyjazdem Dauphine, którą zostawili na Wyspach Południowych, aby rządziła krajem wraz z matką. Odkąd Erec otrzymał tę wiadomość, oboje wiedzieli, że nie mogą postąpić inaczej, jak wciągnąć żagle na maszt i popłynąć do Imperium. Odszukać Gwendolyn i wszystkich pozostałych mieszkańców Kręgu. Mieli obowiązek, aby ich ocalić. Wiedzieli, że będzie to praktycznie niewykonalne, a jednak ich to nie obchodziło. To był ich obowiązek.

      Alistair potarła oczy, starając się usunąć sen ze swojego umysłu. Nie wiedziała ile dni minęło już odkąd wypłynęli na to bezkresne morze. Spojrzała w dal, analizując rozpościerający się przed nią widok. Nie była jednak w stanie zobaczyć zbyt wiele. Wszystko bowiem spowite było mgłą.

      – Mgła towarzyszy nam odkąd opuściliśmy Wyspy Południowe – powiedział Erec, patrząc na to, jak obserwuje horyzont.

      – Miejmy nadzieję, że nie jest to zły omen – dodał Strom.

      Alistair delikatnie pogłaskała się po brzuchu, chciała upewnić się, że wszystko jest w porządku, że jej dziecko ma się dobrze. Jej sen wydawał się zbyt realistyczny. Zrobiła to szybko. Starała się być dyskretna. Nie chciała, aby Erec zauważył. Jeszcze mu nie powiedziała. Część niej chciała to zrobić, ale inna część chciała poczekać na idealny moment. Na chwilę, która wyda jej się właściwa.

      Chwyciła Ereca za rękę, szczęśliwa, że wrócił do zdrowia.

      – Ciesz się, że wszystko z tobą dobrze – powiedziała.

      Uśmiechnął się do niej, przyciągnął ją blisko i pocałował.

      – A dlaczego miałoby nie być? – zapytał. – Twoje sny są tylko fantazjami nocy. Na każdy koszmar przypada ktoś, kto jest bezpieczny. Ja jestem tu tak bezpieczny, z tobą, moim lojalnym bratem i moimi ludźmi, jak nie byłem nigdy wcześniej.

      – Przynajmniej dopóki nie dotrzemy do Imperium – dodał Strom z uśmiechem. – Wtedy będziemy tak bezpieczni, jak tylko bezpieczna może być maleńka flota w zestawieniu z dziesięcioma tysiącami statków.

      Strom uśmiechnął się, kiedy to mówił. Jakby rozkoszował się myślą o nadchodzącej walce.

      Erec wzruszył ramionami. Był bardzo poważny.

      – Bogowie sprzyjają naszej sprawie, – powiedział – więc nie możemy przegrać. Niezależnie od tego jakie mamy szanse.

      Alistair odchyliła się i zmarszczyła czoło, starając się to wszystko zrozumieć.

      – Widziałam jak ty i twój statek zostajecie wessani na dno morza. Widziałam cię na pokładzie – powiedziała. Chciała dodać coś o dziecku, ale się powstrzymała.

      – Sny nie zawszę są tym, czym mogą się wydawać – powiedział. Jednak gdzieś w głębi jego oczu dostrzegła przebłysk zaniepokojenia. Wiedział, że Alistair przewiduje zdarzenia i szanował jej wizje.

      Alistair wzięła głęboki wdech i spojrzała w wodę. Wiedziała, że miał rację. W końcu byli tu teraz wszyscy. Żywi, niezależnie od tego co się wcześniej działo. A jednak cały ten koszmar wydawał się tak bardzo realny.

      Kiedy tam stała, znów poczuła potrzebę, aby przyłożyć rękę do swego brzucha. Aby poczuć to, co dzieje się w środku. Aby upewnić się, że dziecko w niej wzrasta. Jednak, przy stojących obok Erecu i Stromie, nie chciała pozwolić sobie na ten ruch.

      Niski, delikatny dźwięk rogu przeszył powietrze. Trwał nieprzerwanie przez kilka minut. Był to sposób, aby we mgle dać znać pozostałym statkom floty o swojej obecności.

      – Ten róg może nas wydać – powiedział Strom do Ereca.

      – Komu? – zapytał Erec.

      – Nie wiemy kto czai się we mgle. – odpowiedział jego brat.

      Erec pokręcił głową.

      – Być może, – rzekł – a jednak w chwili obecnej, największym zagrożeniem dla siebie jesteśmy my sami. Jeśli się zderzymy, cała flota może pójść na dno. Musimy dąć w rogi dopóki nie opadną mgły. W ten sposób możemy się ze sobą porozumiewać – i, co ważniejsze, pilnować, aby zanadto się od siebie nie oddalić.

      Spomiędzy mgły dobył się dźwięk innego rogu – jeden ze statków Ereca odpowiadał, potwierdzając swoją lokalizację.

      Alistair spojrzała we mgłę i zaczęła się zastanawiać. Wiedziała, że przed nimi jeszcze daleka droga. Że znajdują się na drugim końcu świata. Zastanawiała się czy zdołają na czas dotrzeć do Gwendolyn i Thora, jej brata. Zastanawiała się jak długo sokołom zajęło dotarcie do nich z tą wiadomością. I czy oni w ogóle jeszcze żyją. Zastanawiała się, co się stało z jej ukochanym Kręgiem. Nad tym, jak okropna śmierć spotkała wszystkich jego mieszkańców – umarli na obcych ziemiach, daleko od swojej ojczyzny.

      – Imperium znajduje się po drugiej stronie świata, panie – powiedziała Alistair do Ereca. – To będzie długa podróż. Dlaczego ciągle stoisz tutaj, na pokładzie. Dlaczego nie zjedziesz na dół i nie zaznasz nieco snu. Nie spałeś od kilku dni – powiedziała, patrząc na jego ciemne, podkrążone oczy.

      Pokręcił głową.

      – Dowódca nigdy nie śpi – powiedział. – A poza tym, już prawie jesteśmy u celu.

      – U celu? – zapytała ze zdumieniem.

      Erec skinął głową i spojrzał we mgłę.

      Popatrzyła w tym samym kierunku, ale niczego tam nie dojrzała.

      –Wyspa Głazów, – powiedział – nasz pierwszy przystanek.

      – Ale jak to? – zapytała. – Po co będziemy się zatrzymywać, przed dotarciem do Imperium?

      – Potrzebujemy większej floty – wtrącił się Strom, wyręczając swojego brata. – Nie możemy przeciwstawić się Imperium mając zaledwie kilkadziesiąt statków.

      – I znajdziemy flotę na Wyspie Głazów? – zapytała Alistair.

      Erec skinął głową.

      – Może – powiedział. – Tutejsi Wyspiarze mają statki i ludzi. I to w większej ilości, niż my. Gardzą Imperium. A w przeszłości służyli memu ojcu.

      – Ale dlaczego mieliby ci pomóc teraz? – spytała zdziwiona. – Kim są ci ludzie?

      – To najemnicy – odpowiedział Strom. – Twardzi ludzie, ukształtowani przez szorstką wyspę i wzburzone morze. Walczą tylko za najwyższe stawki.

      – Piraci – rzekła Alistair z dezaprobatą, kiedy zrozumiała o kim mowa.

      – Nie do końca – odpowiedział Strom. – Piraci walczą dla łupów. Ludzie z Wyspy Głazów żyją dla zabijania.

      Alistair spojrzała wnikliwie na Ereca i zobaczyła w jego twarzy, że była to prawda.

      – Czy szlachetnym jest walczenie o prawdę i sprawiedliwość mając u boku piratów? – spytała. – Najemników?

      – Szlachetnym jest wygranie wojny. – odpowiedział Erec. – I walka w słusznej sprawie, takiej jak nasza. Sposoby prowadzenia tych walk, nie zawsze muszą być tak szlachetne, jakbyśmy sobie tego życzyli. Cel uświęca środki.

      – Nie jest szlachetne umieranie – dodał Strom. – A o tym co jest szlachetne, decydują zwycięzcy, nie przegrani.

      Alistair zmarszczyła czoło. Erec odwrócił się do niej.

      – Nie każdy jest tak szlachetny jak ty, moja pani – powiedział. – Czy jak ja. Świat nie działa w ten sposób. Nie tak wygrywa się wojny.

      – Czy