ją pierwszy raz. Uznał wówczas, że Isabelle Skøyen chętnie podejmuje inicjatywę i jest skłonną do ryzyka kocicą, lubiącą seks z młodszymi od niej mężczyznami.
– Zamknij na klucz – powiedziała.
I wcale się wtedy nie pomylił.
Zamknął drzwi i przekręcił klucz w zamku. Podszedł do jednego z trzech okien. Ratusz górował nad masą skromnych cztero – i pięciopiętrowych kamienic. Po drugiej stronie placu Ratuszowego królowała licząca siedemset lat twierdza Akershus, wzniesiona na wysokich wałach, ze starymi, uszkodzonymi podczas wojny armatami wycelowanymi w fiord, który wyglądał teraz tak, jakby pokrył się gęsią skórką i lekko drżał w lodowatych podmuchach wiatru. Śnieg już przestał padać, a pod ołowianoszarymi chmurami miasto leżało skąpane w niebieskobiałym świetle. Trupi kolor, pomyślał Bellman.
Głos Isabelle odbił się echem od gołych ścian:
– I co powiesz, mój drogi? Jak ci się podoba ten widok?
– Po prostu imponujący. O ile dobrze pamiętam, poprzednia radna do spraw społecznych miała gabinet o wiele mniejszy i znacznie niżej położony.
– Nie tamten widok. Ten.
Odwrócił się do niej. Świeżo mianowana radna do spraw społecznych i przeciwdziałania narkomanii rozsunęła nogi. Majtki leżały obok na parapecie. Isabelle wielokrotnie powtarzała, że nigdy nie zrozumie czaru wygolonej cipki, ale Mikael, wpatrując się w dżunglę, pomyślał, że chyba musi istnieć jakieś rozwiązanie pośrednie, i pod nosem powtórzył charakterystykę widoku: po prostu imponujący.
Mocno stuknęła obcasami o parkiet i podeszła do niego. Strzepnęła mu z klapy niewidzialny pyłek. Nawet bez szpilek byłaby od niego o centymetr wyższa, a w tej chwili nad nim górowała. Nie widział w tym nic krępującego, przeciwnie, jej rozmiary w połączeniu z dominującą osobowością stanowiły ciekawe wyzwanie. Wymagały od niego jako mężczyzny więcej niż drobna postać i łagodna uległość Ulli.
– Uważam za jak najbardziej słuszne, że to ty zainaugurujesz mój gabinet. Bez twojej… woli współpracy nie dostałabym tego stanowiska.
– I vice versa – powiedział Mikael Bellman, wdychając zapach jej perfum. Wydał mu się znajomy. Perfumy… Ulli? Marka Toma Forda. Jak one się nazywają? Black Orchid. Musiał je kupować podczas wyjazdów do Paryża czy Londynu, bo w Norwegii były nie do dostania. Zbieg okoliczności wydawał się nieprawdopodobny.
Dostrzegł śmiech w jej oczach, będący odpowiedzią na jego zdumienie. Zarzuciła mu ręce na szyję i odchyliła się do tyłu.
– Przepraszam, ale nie mogłam się powstrzymać.
No tak, cholera! Po parapetówce w nowym domu Ulla przecież się skarżyła, że zginęła jej butelka perfum. Twierdziła, że musiał ją ukraść któryś z zaproszonych przez niego eleganckich gości. Mikael natomiast był w duchu przekonany, że zrobił to raczej jeden z miejscowych manglerudczyków, a konkretnie Truls Berntsen. Przecież dobrze wiedział, że Truls od wczesnej młodości jest po uszy zakochany w Ulli, chociaż oczywiście nigdy o tym nie wspomniał, ani jej, ani Trulsowi. Nie wspomniał też o perfumach. Przecież i tak lepiej, że Truls ukradł perfumy Ulli, niż miałby kraść jej majtki.
– Przyszło ci do głowy, że może właśnie na tym polega twój problem? – spytał Mikael. – Na tym, że nie umiesz się powstrzymać?
Roześmiała się miękko. Zamknęła oczy. Długie grube palce rozplotły się na jego karku, przesunęły na krzyż i zanurkowały pod pasek. Popatrzyła na niego z łagodnym rozczarowaniem w oczach.
– Co się dzieje, mój byku?
– Lekarze mówią, że on nie umrze – odparł Mikael. – A ostatnio pojawiły się oznaki świadczące o tym, że może się wybudzić ze śpiączki.
– Jak to? Rusza się?
– Nie, ale widzą jakieś zmiany w EEG, więc zaczęli prowadzić badania neurofizjologiczne.
– I co z tego? – Jej wargi były tuż przy jego ustach. – Boisz się go?
– Nie jego, tylko tego, co może powiedzieć. O nas.
– Dlaczego miałby zrobić coś tak głupiego? Jest przecież sam. Nic by na tym nie zyskał.
– Pozwól, że powiem tak, moja droga. – Mikael odsunął jej rękę.
– Już sama myśl o tym, że tam jest ktoś, kto może zaświadczyć, że współpracowaliśmy z handlarzem narkotyków, żeby popchnąć nasze własne kariery…
– Posłuchaj – przerwała mu Isabelle. – My tylko ostrożnie interweniowaliśmy, nie pozwalając, by siły rynku działały same. To dobra, od dawna wypróbowana polityka Partii Pracy, mój drogi. Pozwoliliśmy Asajewowi uzyskać monopol na sprzedaż narkotyków i aresztowaliśmy wszystkich pozostałych baronów narkotykowych, ponieważ towar oferowany przez Asajewa nie powodował tylu śmiertelnych ofiar. Inne postępowanie oznaczałoby złą politykę antynarkotykową.
Mikael musiał się uśmiechnąć.
– Słyszę, że wyszlifowałaś retorykę na tych kursach.
– Zmienimy temat, mój drogi? – Wsunęła mu rękę pod krawat.
– Wiesz, jak zostałoby to przedstawione podczas procesu? Że ja dostałem fotel komendanta okręgowego policji, a ty stanowisko radnej do spraw społecznych, ponieważ wydawało się, że osobiście zaprowadziliśmy porządek na ulicach Oslo i zredukowaliśmy liczbę zgonów z przedawkowania. Natomiast w rzeczywistości pozwoliliśmy Asajewowi niszczyć dowody, uśmiercać konkurentów i sprzedawać narkotyki cztery razy silniejsze i bardziej uzależniające niż heroina.
– Mmm. Strasznie się podniecam, kiedy tak mówisz… – Przylgnęła do niego i wsunęła mu język do ust. Usłyszał charakterystyczny chrzęst pończochy, gdy otarła się łydką o jego nogę i pociągnęła go za sobą kołyszącym ruchem w stronę biurka.
– Jeśli on się ocknie w szpitalu i zacznie gadać…
– Cicho bądź, nie ściągnęłam cię tu na rozmowę. – Już majstrowała przy jego pasku.
– Mamy problem, który trzeba rozwiązać, Isabelle.
– Rozumiem, ale teraz, kiedy jesteś komendantem policji, trafiłeś do branży, która jest priorytetowa, a akurat w tej chwili priorytetem ratusza jest t o!
Mikael zdołał odepchnąć jej rękę.
Westchnęła.
– No dobrze. Mów, co wymyśliłeś.
– Trzeba mu zagrozić, i to w wiarygodny sposób.
– Po co grozić? Dlaczego od razu go nie uśmiercić?
Mikael się roześmiał. Śmiał się, dopóki nie zrozumiał, że Isabelle mówi poważnie. I że nie potrzebowała nawet czasu do namysłu.
– Ponieważ… – Przytrzymał ją wzrokiem i zapanował nad głosem. Starał się być tym samym stanowczym Mikaelem Bellmanem, który pół godziny wcześniej stał przed grupą śledczą. Próbował znaleźć odpowiedź. Ale ona go uprzedziła:
– Ponieważ ty się boisz. Sprawdźmy, co znajdziemy pod hasłem „Aktywna pomoc przy umieraniu” w książce telefonicznej. Każesz usunąć ochronę, uzasadniając to niewłaściwym wykorzystaniem środków i tak dalej, a pacjenta nieoczekiwanie odwiedzi gość z książki telefonicznej. To znaczy gość nieoczekiwany przez niego. A zresztą możesz wysłać tego swojego cienia, „Beavisa”, Trulsa Berntsena. Przecież on dla pieniędzy zrobi wszystko, prawda?
Mikael