:href="#fb3_img_img_4e3fcd14-2f6c-5b27-8d4c-e561fcb16013.jpg" alt="cover.jpg"/>
Choroba jako metafora
Choroba jest nocną stroną życia, naszym bardziej uciążliwym obywatelstwem. Od dnia narodzin każdy z nas posiada bowiem jakby dwa paszporty – przynależy zarówno do świata zdrowych, jak i do świata chorych. I choć wszyscy wolimy przyznawać się tylko do lepszego z tych światów, prędzej czy później, chociażby na krótko, musimy uznać również nasz związek i z tym drugim.
Nie chcę tu opisywać, jak to naprawdę jest, gdy się migruje do świata chorych i jak się w nim mieszka, pragnę natomiast przedstawić wyobrażenia, które czynią z choroby rodzaj kary bądź też nadają jej treść sentymentalną: chcę zatem mówić nie o rzeczywistej geografii kraju, lecz o pewnych tyczących go stereotypach myślowych. Tematem tej książki nie jest choroba w sensie fizycznym, lecz sposoby jej wykorzystania w formie figury czy metafory. Twierdzę przy tym, że choroba to nie metafora i że najbliższy prawdzie sposób jej postrzegania – jak również najzdrowszy sposób chorowania – jest w najwyższym stopniu wolny od myślenia metaforycznego i najbardziej nań niepodatny. Niezwykle trudno jednak żyć w świecie chorych, nie ulegając uprzedzeniom wywołanym przez ponure metafory, którymi usiany jest jego krajobraz. Za cel niniejszych rozważań obrałam właśnie naświetlenie owych metafor i pomoc w uwolnieniu się spod ich wpływu.
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
This ebook was bought on LitRes
1
Dwie zwłaszcza choroby zostały podobnie, w sposób spektakularny spowite w kostium metafory: gruźlica oraz rak.
Fantazje, których źródłem w ubiegłym stuleciu była gruźlica, a dziś jest rak, to reakcje na chorobę uważaną za oporną na działania człowieka i kapryśną – a więc niezrozumiałą – w czasach gdy ambicją medycyny stała się uleczalność wszystkich schorzeń. Taka choroba jest tajemnicza z samej swej definicji. Dopóki nie poznano przyczyn gruźlicy, a zabiegi lekarzy były nieskuteczne, dopóty chorobę tę uważano za podstępnego, nieubłaganego złodzieja życia. W dzisiejszych czasach rak wziął na siebie rolę choroby-intruza, który pojawia się bez zapowiedzi, choroby doświadczanej jako okrutna, potajemna inwazja – i będzie tę rolę odgrywał, dopóki pewnego dnia jego etiologia nie stanie się równie oczywista, a kuracja równie skuteczna jak w przypadku gruźlicy.
Chociaż tajemniczy charakter choroby uzewnętrznia się w zderzeniu ze zjawiskiem na wskroś nowoczesnym, to znaczy z wiarą w nieograniczone możliwości człowieka, lęk, jaki choroba ta (niegdyś gruźlica, dzisiaj rak) wywołuje, ma niezwykle długą historię. Każda choroba, która kryje w sobie jakąś tajemnicę i powoduje silny strach, będzie postrzegana również jako moralnie, jeśli nie dosłownie, zakaźna. Dlatego właśnie chorych na raka bardzo często unikają członkowie rodziny i przyjaciele, z tej też przyczyny są oni poddawani czynnościom odkażającym, zupełnie tak jakby rak, niczym suchoty, był zaraźliwy. Kontakt z nosicielem choroby, którą się uważa za przypadłość tajemniczą i złowrogą, jest nieuchronnie odczuwany jako przekroczenie pewnej granicy, a nawet złamanie tabu. Często ulega się wrażeniu, że już same nazwy chorób mają magiczną moc. W Armancji (1827) Stendhala matka bohatera nie chce wymówić słowa „tuberkuloza”, obawiając się, że może to przyspieszyć przebieg choroby jej syna. Karl Menninger zauważa (w Das Leben als Balance), że „podobno samo słowo «rak» zabija pewnych pacjentów, którzy w innym przypadku nie poddaliby się [tak szybko] nowotworowi”. Takie podejście ma być argumentem na rzecz postaw antyintelektualnych i łatwego współczucia, które często święcą triumfy we współczesnej medycynie i psychiatrii. „Pacjenci szukający u nas pomocy z powodu cierpienia, załamania czy kalectwa – kontynuuje Menninger – mają wszelkie podstawy, by protestować przeciwko przyklejaniu im etykietek noszących znamiona wyroku”. Doktor Menninger doradza zatem, by lekarze unikali posługiwania się „nazwami” i „etykietkami” („naszym celem jest niesienie tym ludziom pomocy, a nie zwiększanie ich cierpień”) – co prowadzi w praktyce do jeszcze większej tajemniczości i paternalizmu w medycynie. To nie nazwa choroby w ogóle ma wydźwięk pejoratywny albo „nosi znamiona wyroku”, lecz jedna, konkretna nazwa: „rak”. Tak długo, jak będzie on traktowany jako podły, niezwyciężony drapieżnik, a nie po prostu jako choroba, większość ludzi cierpiących na raka rzeczywiście będzie upadała na duchu, poznając diagnozę. Rozwiązanie nie polega bynajmniej na ukrywaniu przed chorymi prawdy, lecz na zmianie podejścia do samej choroby, na jej demistyfikacji.
Nie tak wiele dziesiątków lat temu, kiedy wiadomość, że ktoś cierpi na suchoty, równała się praktycznie wyrokowi śmierci – tak jak dzisiaj, w świadomości mas, rak utożsamiany jest ze śmiercią – ukrywano powszechnie naturę choroby przed suchotnikami, a po ich śmierci również przed ich potomstwem. Nawet wówczas, gdy pacjenci byli świadomi, na co są chorzy, lekarze i rodzina niechętnie mówili o tym otwarcie. „W sensie werbalnym nie dowiaduję się niczego konkretnego – pisał Kafka w liście do przyjaciela w kwietniu 1924 roku z sanatorium, w którym zmarł dwa miesiące później – ponieważ mówiąc o tuberkulozie […] każdy popada w jakiś nieśmiały, niejasny styl wypowiedzi”. Obyczaj ukrywania prawdy o raku jest jeszcze bardziej rygorystyczny. We Francji i we Włoszech lekarze do dziś mają zwyczaj ujawniać diagnozę rodzinie pacjenta, lecz nie jemu samemu; zakładają, że tylko jednostki szczególnie dojrzałe, o wysokim stopniu inteligencji pogodziłyby się z prawdą. (Pewien znany francuski onkolog powiedział mi, że niecałe dziesięć procent jego pacjentów wie, że cierpi na raka). W Ameryce – po części z powodu lęku przed procesami o błąd w sztuce lekarskiej – spotykamy się z większą jawnością, choć i tutaj największy szpital onkologiczny przesyła swym pacjentom korespondencję i rachunki w kopertach bez adresu zwrotnego, zakładając, że być może chcą oni utrzymywać chorobę w tajemnicy przed rodziną. Ponieważ zachorowanie na raka może zniszczyć życie osobiste czy szansę na karierę zawodową, a nawet zagrażać utratą pracy, ci, którzy zdają sobie sprawę ze swojej choroby, zwykle mówią o niej nader ostrożnie, a czasem wręcz ukrywają ją przed otoczeniem. Amerykańska ustawa o jawności informacji z roku 1966 „kurację onkologiczną” umieszcza w kategorii faktów, których ujawnienie stanowiłoby „nieuzasadnione naruszenie prywatności obywatela”. Choroba nowotworowa jako jedyna znajduje się na tej liście.
Wszystkie te uniki stosowane wobec chorych na raka, a także przez nich samych, dowodzą, jak trudno jest człowiekowi pogodzić się ze śmiercią, gdy dane jest mu żyć w społeczeństwie przemysłowym. Ponieważ śmierć stała się dla nas faktem upokarzająco bezsensownym, choroba