Susan Sontag

Choroba jako metafora. AIDS i jego metafory


Скачать книгу

sa­mej śmier­ci…”. Do po­dob­nych roz­wa­żań skła­nia rów­nież rak. Georg Grod­deck, któ­re­go za­dzi­wia­ją­ce po­glą­dy na tę cho­ro­bę, wy­ło­żo­ne w Das Buch vom Id (Księ­ga Id, 1923), sta­no­wią za­po­wiedź kon­cep­cji Wil­hel­ma Re­icha, pi­sze:

      Spo­śród wszyst­kich teo­rii zwią­za­nych z ra­kiem jed­na tyl­ko, w moim prze­ko­na­niu, osta­ła się pró­bie cza­su – a mia­no­wi­cie opi­nia, że rak pro­wa­dzi po­przez pew­ne okre­ślo­ne sta­dia ku śmier­ci. Ro­zu­miem to w ten spo­sób, że to, co nie jest śmier­tel­ne, nie jest też ra­kiem. Stąd mogą pań­stwo wy­cią­gnąć wnio­sek, że nie ocze­ku­ję wy­na­le­zie­nia no­wej me­to­dy le­cze­nia raka… [lecz tyl­ko] licz­nych przy­pad­ków tak zwa­ne­go raka…

      Po­mi­mo znacz­nych po­stę­pów w le­cze­niu raka wie­lu lu­dzi w dal­szym cią­gu ak­cep­tu­je sfor­mu­ło­wa­ne przez Grod­dec­ka rów­na­nie: rak = śmierć. Me­ta­fo­ry ota­cza­ją­ce gruź­li­cę i raka mó­wią nam jed­nak wie­le na te­mat sa­mej kon­cep­cji śmier­ci oraz jej prze­mian, po­czy­na­jąc od wie­ku dzie­więt­na­ste­go (kie­dy gruź­li­ca była naj­częst­szą przy­czy­ną śmier­ci) aż do na­szych cza­sów (kie­dy naj­więk­szą gro­zę wzbu­dza rak). Ro­man­ty­cy nada­wa­li sens mo­ral­ny śmier­ci, po­słu­gu­jąc się śmier­cią na gruź­li­cę, któ­ra osła­bia cia­ło, udu­cha­wia oso­bo­wość i po­głę­bia świa­do­mość. W po­dob­ny spo­sób, dzię­ki fan­ta­zjom to­wa­rzy­szą­cym tej cho­ro­bie, moż­na było nadać śmier­ci wy­miar es­te­tycz­ny. Cier­pią­cy na gruź­li­cę Tho­re­au pi­sał w roku 1852: „Śmierć i cho­ro­ba są nie­kie­dy pięk­ne, ni­czym […] go­rącz­ko­wa po­świa­ta tu­ber­ku­lo­zy”. Nikt nie my­śli o raku tak, jak my­śla­no o gruź­li­cy, to zna­czy jako o pięk­nej, nie­kie­dy li­rycz­nej śmier­ci. Rak w po­ezji jest na­dal te­ma­tem rzad­kim i bul­wer­su­ją­cym; es­te­ty­za­cja tej cho­ro­by wy­da­je się nie­moż­li­wa.

      3

      Naj­bar­dziej ude­rza­ją­ce po­do­bień­stwo mię­dzy mi­to­lo­gią gruź­li­cy a mi­to­lo­gią raka po­le­ga na tym, że obie cho­ro­by są, lub były, poj­mo­wa­ne jako cho­ro­by na­mięt­no­ści. Go­rącz­kę to­wa­rzy­szą­cą gruź­li­cy trak­to­wa­no jako znak ognia we­wnętrz­ne­go: gruź­lik to ktoś „kon­su­mo­wa­ny”, „tra­wio­ny” ża­rem pro­wa­dzą­cym do roz­pa­du cia­ła. Wy­ko­rzy­sta­nie gruź­li­cy jako me­ta­fo­ry mi­ło­ści – ob­raz mi­ło­ści „cho­rej”, na­mięt­no­ści, któ­ra „tra­wi” – na dłu­go wy­prze­dza na­ro­dzi­ny ro­man­ty­zmu6. Wraz z jego na­dej­ściem ob­raz ule­ga od­wró­ce­niu i gruź­li­ca za­czy­na być tłu­ma­czo­na jako je­den z wa­rian­tów cho­ro­by mi­ło­snej. W przej­mu­ją­cym li­ście da­to­wa­nym na 1 li­sto­pa­da 1820 roku Ke­ats, na za­wsze roz­łą­czo­ny z Fan­ny Braw­ne, pi­sze z Ne­apo­lu: „Gdy­bym na­wet miał ja­ką­kol­wiek szan­sę wy­zdro­wie­nia [z gruź­li­cy], ta na­mięt­ność by mnie za­bi­ła”. Jed­na z po­sta­ci z Cza­ro­dziej­skiej góry wy­ja­śnia: „Symp­to­my cho­ro­by są za­ma­sko­wa­ny­mi prze­ja­wa­mi mi­ło­ści, a każ­da cho­ro­ba jest prze­kształ­co­ną mi­ło­ścią”.

      Tak jak nie­gdyś są­dzo­no, że gruź­li­ca po­wsta­je z nad­mia­ru na­mięt­no­ści, do­ty­ka lu­dzi nie­po­ha­mo­wa­nych i zmy­sło­wych, tak samo dzi­siaj uwa­ża się, że rak jest cho­ro­bą nie­do­stat­ku na­mięt­no­ści i go­dzi w nie­za­spo­ko­jo­nych sek­su­al­nie, stłu­mio­nych we­wnętrz­nie, po­zba­wio­nych spon­ta­nicz­no­ści, nie­zdol­nych do wy­ra­ża­nia gnie­wu. Te po­zor­nie prze­ciw­staw­ne dia­gno­zy są w isto­cie dość zbli­żo­ny­mi wer­sja­mi tego sa­me­go po­glą­du (i za­słu­gu­ją moim zda­niem na taką samą po­dejrz­li­wość). Obie te psy­cho­lo­gicz­ne in­ter­pre­ta­cje cho­ro­by kła­dą bo­wiem na­cisk na nie­do­sta­tek bądź stłu­mie­nie ener­gii wi­tal­nej. Gruź­li­ca, ce­le­bro­wa­na jako cho­ro­ba na­mięt­no­ści, była jed­nak w ta­kim sa­mym stop­niu uwa­ża­na za cho­ro­bę stłu­mie­nia. Ide­ali­stycz­ny bo­ha­ter Im­mo­ra­li­sty Gide’a na­ba­wił się gruź­li­cy (tak wła­śnie au­tor ro­zu­miał swój wła­sny przy­pa­dek), po­nie­waż stłu­mił swą praw­dzi­wą ero­tycz­ną na­tu­rę; w chwi­li gdy Mi­chał ak­cep­tu­je ży­cie, cho­ro­ba prze­mi­ja. Dziś, zgod­nie z tym sa­mym sce­na­riu­szem, mu­siał­by on za­cho­ro­wać na raka.

      Tak jak no­wo­twór przed­sta­wia­ny jest dziś jako za­pła­ta za tłu­mie­nie uczuć, tak samo gruź­li­ca ob­ja­śnia­na była nie­gdyś jako spu­sto­sze­nie wy­wo­ła­ne fru­stra­cją. To, co okre­śla­my obec­nie jako swo­bo­dę sek­su­al­ną, nie­któ­rzy lu­dzie uwa­ża­ją za naj­lep­sze an­ti­do­tum prze­ciw­ko ra­ko­wi, do­kład­nie z tych sa­mych przy­czyn, z ja­kich nie­gdyś prze­pi­sy­wa­no gruź­li­kom sto­sun­ki płcio­we. W Skrzy­dłach go­łę­bi­cy dok­tor za­le­ca Mil­ly The­ale ro­mans jako le­kar­stwo na gruź­li­cę; Mil­ly umie­ra w chwi­li, gdy do­wia­du­je się, że jej prze­wrot­ny amant, Mer­ton Den­sher, jest za­rę­czo­ny po­ta­jem­nie z jej przy­ja­ciół­ką, Kate Croy. W li­ście z li­sto­pa­da 1820 roku Ke­ats wy­krzy­ku­je: „Mój dro­gi Brown, po­wi­nie­nem był ją po­siąść, gdy by­łem zdro­wy, i po­wi­nie­nem zdro­wym po­zo­stać”.

      Zgod­nie z mi­to­lo­gią gruź­li­cy atak cho­ro­by jest za­zwy­czaj skut­kiem lub ob­ja­wem ja­kie­goś na­mięt­ne­go uczu­cia. Ale na­mięt­ność musi zo­stać stłu­mio­na, na­dzie­je za­prze­pasz­czo­ne. Na­mięt­ność ta, choć naj­czę­ściej cho­dzi tu o mi­łość, może być rów­nież po­li­tycz­nej bądź mo­ral­nej na­tu­ry. Pod ko­niec po­wie­ści Tur­gie­nie­wa W przeded­niu (1860) mło­dy buł­gar­ski re­wo­lu­cjo­ni­sta In­sa­row zda­je so­bie spra­wę, że ni­g­dy już nie wró­ci do Buł­ga­rii. Na­ba­wia się gruź­li­cy i umie­ra w we­nec­kim ho­te­lu tra­wio­ny tę­sk­no­tą i fru­stra­cją.

      Zgod­nie z mi­to­lo­gią raka cho­ro­bę wy­wo­łu­je za­zwy­czaj sys­te­ma­tycz­ne tłu­mie­nie uczuć. We wcze­śniej­szej, bar­dziej opty­mi­stycz­nej wer­sji tego wy­obra­że­nia tłu­mio­ne uczu­cia mia­ły cha­rak­ter ero­tycz­ny; obec­nie winę za po­wo­do­wa­nie raka prze­rzu­co­no – rzecz cha­rak­te­ry­stycz­na – na po­skra­mia­nie im­pul­sów agre­syw­nych. Zdła­wio­ną na­mięt­no­ścią, któ­ra za­bi­ła In­sa­ro­wa, był ide­alizm. Na­mięt­no­ścią, któ­ra dziś spro­wa­dzać ma raka, je­śli nie znaj­dzie gdzieś uj­ścia, jest złość. Nie ma współ­cze­snych In­sa­ro­wów. Są na­to­miast ra­ko­fo­bi, jak choć­by Nor­man Ma­iler, któ­ry wy­ja­śniał swe­go cza­su, że gdy­by nie pchnął swo­jej żony no­żem (roz­ła­do­wu­jąc w ten spo­sób „kłąb mor­der­czych pa­sji”), z pew­no­ścią do­stał­by raka i „sam umarł w cią­gu paru lat”. Oto ten sam prze­sąd, jaki wią­za­no nie­gdyś z gruź­li­cą, tyl­ko w jesz­cze bar­dziej po­nu­rej po­sta­ci.

      Twór­cą więk­szo­ści obec­nych wy­obra­żeń, w któ­rych raka ko­ja­rzy się ze stłu­mio­ną na­mięt­no­ścią,