Ю Несбё

Karaluchy


Скачать книгу

we znaki.

      Chińczyk gwałtownie podniósł głowę.

      – Nie ma żadnej książki gości.

      Harry patrzył na niego w milczeniu.

      – Nie ma żadnej książki gości – powtórzył Wang. – Po co nam ona? Nikt by tu nie przyszedł, gdyby musiał wpisać pełne nazwisko i adres.

      – Nie jestem głupi, Wang. Wszystkim się wydaje, że nie są rejestrowani, ale ty prowadzisz własny rejestr. Na wszelki wypadek. Z pewnością zagląda tu od czasu do czasu dużo ważnych osób i książka gości może być niezłym atutem, gdybyś któregoś dnia wpadł w tarapaty. Nie mam racji?

      Właściciel motelu mrugał jak żaba.

      – Nie utrudniaj, Wang. Ktoś, kto nie ma nic wspólnego z tym zabójstwem, nie ma się czego obawiać. A już szczególnie osoby publiczne. Słowo honoru. Daj mi teraz tę książkę.

      Książka okazała się niedużym zeszytem. Harry prędko obejrzał strony gęsto zapisane niezrozumiałymi tajskimi znaczkami.

      – Ktoś tu przyjdzie i zrobi kopię – oświadczył.

      Trójka przy mercedesie już na niego czekała. W świetle włączonych reflektorów samochodu leżała otwarta aktówka.

      – Znaleźliście coś?

      – Wygląda na to, że ambasador miał perwersyjne zainteresowania seksualne.

      – Już wiem. Tonya Harding to rzeczywiście perwersja – powiedział i znieruchomiał przy walizce.

      Żółte światła wydobyły szczegóły czarno-białej fotografii. Harry poczuł, że cierpnie. Oczywiście o tym słyszał, nawet czytał raporty i rozmawiał z kolegami z obyczajówki, ale pierwszy raz na własne oczy zobaczył stosunek dorosłego z dzieckiem.

      8

      Jechali w górę Sukhumvit Road, przy której stały obok siebie trzygwiazdkowe hotele, luksusowe wille i lepianki zbudowane z blachy i desek. Harry i tak nic nie widział. Spojrzenie miał wbite w jakiś punkt przed sobą.

      – Ruch trochę się zmniejszył – zauważyła Crumley.

      – Aha.

      Uśmiechnęła się, nie pokazując zębów.

      – Przepraszam, ale tu, w Bangkoku, rozmawiamy o ruchu ulicznym tak, jak gdzie indziej mówi się o pogodzie. Nie musisz mieszkać tu długo, żeby zrozumieć, dlaczego tak jest. Pogoda będzie identyczna od teraz aż do maja. W zależności od monsunu w którymś momencie lata zacznie padać i będzie lało przez trzy miesiące. Więcej o pogodzie trudno coś powiedzieć. Oprócz tego, że jest gorąco. Ten fakt akurat podkreślamy w rozmowach na okrągło przez cały rok, ale do żadnej ciekawej konwersacji to nie prowadzi. Słuchasz mnie?

      – Mhm.

      – Natomiast ruch uliczny ma większy wpływ na codzienne życie mieszkańców Bangkoku niż jakieś nędzne tajfuny. Kiedy rano wsiadam do samochodu, nigdy nie wiem, ile czasu zajmie mi dojazd do pracy. To może być od czterdziestu minut do czterech godzin. Dziesięć lat temu potrzebowałam dwudziestu pięciu minut.

      – I co się stało?

      – Rozwój. Stał się rozwój. Dwadzieścia ostatnich lat to nieprzerwany okres boomu gospodarczego. Bangkok zmienił się w kukułcze gniazdo Tajlandii. To tu jest praca, tutaj ściągają ludzie ze wsi. Coraz większa masa musi dojechać rano do pracy, coraz więcej gąb trzeba nakarmić i coraz więcej trzeba przetransportować. Liczba samochodów dosłownie wybuchła, ale politycy tylko obiecują nowe drogi i zacierają ręce, ciesząc się z takich dobrych czasów.

      – Dobre czasy to chyba nic złego?

      – Nie mam ludziom za złe kolorowych telewizorów w bambusowych chatach, ale to wszystko potoczyło się cholernie szybko. I moim zdaniem wzrost dla samego wzrostu to logika komórki rakowej. Czasami prawie się cieszę, że w zeszłym roku trafiliśmy na ścianę. Odkąd trzeba było zdewaluować pieniądz, stało się tak, jakby ktoś włożył całą gospodarkę do zamrażalnika, no i już się to odczuwa w ruchu ulicznym.

      – Chcesz powiedzieć, że było jeszcze gorzej?

      – Oczywiście. Spójrz… – Crumley wskazała na gigantyczny parking, na którym stały setki betoniarek. – Rok temu ten parking był prawie pusty, a teraz nikt już nie buduje, więc całą flotę odstawiono na bocznicę. A do centrów handlowych ludzie chodzą tylko dlatego, że tam jest klimatyzacja. Przestali kupować.

      Przez chwilę jechali w milczeniu.

      – Jak myślisz, kto się kryje za tym gównem? – spytał Harry.

      – Spekulanci giełdowi.

      Popatrzył na nią zdezorientowany.

      – Miałem na myśli te zdjęcia.

      – Aha. – Zerknęła na niego. – Nie podobały ci się, co?

      Wzruszył ramionami.

      – Nie jestem tolerancyjny. Czasami uważam, że powinno się rozważyć wprowadzenie kary śmierci.

      Komisarz Crumley spojrzała na zegarek.

      – Po drodze do twojego mieszkania będziemy mijać restaurację. Co powiesz na błyskawiczny kurs tradycyjnej tajskiej kuchni?

      – Bardzo chętnie, ale nie odpowiedziałaś na moje pytanie.

      – Kto stoi za tymi zdjęciami, Harry? W Tajlandii istnieje najprawdopodobniej największe zagęszczenie dewiantów na świecie. Ludzi, którzy przyjechali tu wyłącznie dlatego, że posiadamy rozwinięty przemysł seksualny zaspokajający wszelkie potrzeby. Naprawdę wszelkie. Skąd miałabym wiedzieć, kto stoi za jakimiś nędznymi fotkami z pornografią dziecięcą?

      Harry skrzywił się i zatoczył głową koło.

      – Tak tylko pytam. Czy parę lat temu w Tajlandii nie było awantury w związku z jakimś pedofilem z ambasady?

      – Rzeczywiście. Rozpracowaliśmy siatkę pedofilską, składającą się między innymi z dyplomatów. Wśród nich znalazł się ambasador Australii. Przykra historia.

      – Chyba nie dla policji?

      – Oszalałeś? Dla nas to było jak zdobycie mistrzostwa świata w piłce nożnej i Oscara jednocześnie. Premier przysłał telegram z gratulacjami, minister turystyki wpadł w ekstazę, a odznaczenia posypały się jak grad. Takie akcje podnoszą wiarygodność policji w oczach ludzi. Sam wiesz.

      – Może więc zacząć od tego?

      – Nie sądzę. Po pierwsze, wszyscy członkowie tej siatki albo siedzą za kratkami, albo zostali odesłani do ojczyzny. Po drugie, wcale nie jestem pewna, czy te zdjęcia mają jakikolwiek związek z zabójstwem.

      Crumley zjechała na parking, na którym strażnik wskazał jej niemożliwie wąskie miejsce między dwoma samochodami. Wcisnęła guzik, elektronika zaszumiała, kiedy obie duże boczne szyby jeepa zaczęły opadać. Wrzuciła automatyczny bieg na wsteczny i dodała gazu.

      – Wydaje mi się… – zaczął Harry, ale Liz zdążyła już zaparkować. Boczne lusterka po obu stronach wciąż były całe i tylko lekko drżały. – A jak wyjdziemy? – spytał.

      – Niedobrze jest tak się wszystkim zamartwiać, detektywie.

      Przytrzymując się obiema rękami dachu, wysunęła się do połowy przez boczne okno, postawiła nogę na desce rozdzielczej, odbiła się i wyskoczyła na maskę jeepa. Harry ze sporym wysiłkiem zdołał wykonać podobne ćwiczenie.

      – Z czasem się