pustymi metalowymi walizkami.
Od Ulleberg bandyci musieli uciekać w kierunku wybrzeża. Ostatni raz byli widziani przez rozchichotaną parę zakochanych. Z położonej na uboczu przybrzeżnej skały w pobliżu Skråvika młodzi zaobserwowali, jak z dużą prędkością nadjeżdża białe audi i zatrzymuje się tuż przy plaży. Trzech mężczyzn ubranych w kombinezony przeniosło pięć czarnych worków na śmieci na pokład dużej łodzi wciągniętej na kamienistą plażę. Jedyne, co zakochani mogli powiedzieć o mężczyznach, którzy odpłynęli łodzią, to że jeden z nich być może był cudzoziemcem. Gdy późnym wieczorem policjanci dotarli do Skråvika, auta już tam nie było, ale zabezpieczono ślady opon samochodowych i motocyklowych. Tej samej nocy spalona łódź została znaleziona w Aulielva3.
Komisarz już miał zerwać z tablicy zdjęcie zabezpieczonej łuski, gdy do pokoju wszedł Eskild Anvik.
– Tutaj jesteś – powiedział. Miał poważny wyraz twarzy i sprawiał wrażenie, jakby szukał odpowiednich słów.
– Tak, ale już niedługo – odparł Wisting. Szybko jednak zrozumiał, że komendant nie szukał go po to, żeby życzyć mu udanego urlopu.
– Masz jakieś plany na weekend?
– Na weekend i na kolejne trzy tygodnie.
Zrobił sztuczną pauzę. Czuł, że coś się stało. Coś poważnego. Coś, co oznaczało, że urlop nie będzie wyglądał tak, jak go sobie zaplanował.
– Ale nie aż takie, żeby nie dało się ich zmienić – dodał z uśmiechem. Czuł łaskotanie w żołądku jak zawsze, gdy kroiła się duża sprawa. Został policjantem, żeby urzeczywistnić swoje chłopięce marzenie, a takie nieprzewidziane wypadki czyniły to marzenie wiecznie żywym.
– Możesz pojechać do Stavern? – spytał komendant. – Właśnie znaleziono tam zwłoki.
2
Jechali na sygnale przez centrum małej miejscowości letniskowej. Wisting znał dobrze okolicę, chociaż czterdzieści lat temu krajobraz wyglądał zupełnie inaczej. Las i góry z jaskiniami i szałasami z jedliny – idealne miejsce dla małych kowbojów i Indian. Wisting zawsze grał szeryfa i właśnie tu, gdzie rzędy domów wyparły wspaniały gęsty las, postanowił, że zostanie policjantem. Czuł, że zaraz się zarumieni, gdy pomyślał, że właściwie od dziecka lubił reprezentować prawo i porządek.
Przed Auserødsvingen 11 przywitał go młody funkcjonariusz policji w idealnie wyprasowanych spodniach od munduru i wypolerowanych butach. Palący się do pracy i ciekawi wszystkiego studenci Wyższej Szkoły Policji stanowili pewną oznakę lata. Wielu jego kolegów patrzyło na nich jak na żółtodziobów i niejednokrotnie traktowało ich szorstko i lekceważąco. Ale nie Wisting. Pamiętał, jak sam był w ich wieku, i dlatego robił, co mógł, by czuli się pewni i potrafili sprostać wyznaczonym zadaniom. Niski chłopak, który stał przed nim w postawie na baczność niczym żołnierz przed swoim dowódcą, nazywał się Jarle Evanger, natomiast jego młody partner był zajęty rozwijaniem taśmy policyjnej wokół żywopłotu okalającego mały, pomalowany na czerwono dom. Nagle Wisting poczuł mimowolnie rozdrażnienie. Świeżo upieczony funkcjonariusz przekrzywił taśmę, tak że słowo POLICJA znajdowało się do góry nogami, a poza tym ani on, ani jego kolega nie nosili czapki. Obecnie traktowano to jak nieistotny szczegół, ale zgodnie z przepisami dotyczącymi umundurowania policjantów nakrycie głowy wciąż było obowiązkowe. Wisting nie uważał się za służbistę, ale nie lubił niechlujstwa.
– Zgłoszenie wpłynęło do centrali o godzinie 14:03 – zameldował Evanger lekko drżącym głosem. Widać było, że jest zdenerwowany tym, co widział i co musi zrelacjonować. Wisting już miał poprosić młodszego kolegę, żeby się rozluźnił i wszystko spokojnie wyjaśnił, ale pomyślał, że w ten sposób podkopie zaufanie chłopaka do samego siebie, i dlatego słuchał go uważnie.
– Na miejsce zdarzenia przybyliśmy o godzinie 14:16 – mówił dalej Evanger, a jego jabłko Adama poruszało się w górę i w dół pod jasnoniebieskim kołnierzykiem koszuli. – Zawiadomił nas sąsiad, Knut Seljesæter. Ich skrzynki pocztowe wiszą na tym samym statywie. Gdy opróżniał swoją, zauważył, że skrzynka sąsiada jest wypełniona po brzegi. Zadzwonił do niego, a potem pukał do drzwi, ale nikt mu nie otworzył. Wtedy obszedł dom i zajrzał do środka przez okno. Zobaczył, że sąsiad leży martwy na kanapie. Zupełnie nagi.
– Powiedziałeś nagi?
Młody policjant przytaknął gorliwie.
– Byliście w środku?
Wisting ruszył w stronę okien salonu. Funkcjonariusz podążył za nim.
– Nie, drzwi są zamknięte. Nie widzieliśmy nic ponad to, co zobaczył sąsiad. Ale mężczyzna na pewno został zamordowany!
– Skąd to wiecie?
– Jest nagi. Leży z tyłkiem do góry i ma związane ręce i nogi. Na pewno sam sobie tego nie zrobił!
Drugi policjant zdążył otoczyć miejsce zdarzenia taśmą i podszedł do nich. Wisting pamiętał z rundy prezentacyjnej, że chłopak nazywa się Boger. Ciekawe, czy jest spokrewniony z moim starym wykładowcą ze szkoły policyjnej?, pomyślał komisarz.
– Na pewno nie żyje od długiego czasu – odezwał się Boger, starając się sprawiać wrażenie pewnego siebie i nieporuszonego tym, co zobaczył. – Jego głowa jest całkiem granatowa. Niemal czarna. Nie było sensu wzywać karetki ani włamywać się do środka, żeby sprawdzić puls. Uznaliśmy, że najlepiej będzie zostawić miejsce zdarzenia nietkniętym.
– Dobrze. Kto tu mieszka? – spytał Wisting.
Pierwszy funkcjonariusz był lekko zażenowany faktem, że pominął tak kluczową informację w swoim wstępnym meldunku.
– Preben Pramm – odparł.
– Mieszka sam?
– Tak. W każdym razie na skrzynce pocztowej widnieje tylko jego nazwisko.
Komisarz podszedł do tarasu przed oknami salonu. Pokonał dwa stopnie schodów i zajrzał do środka przez szparę między zasłonami. Osłonił oczy dłońmi, żeby lepiej widzieć, ale pilnował się, żeby przez przypadek nie dotknąć szyby. Komendant zrobił to samo.
– O cholera! – wyrwało mu się.
– No właśnie – potwierdził Boger.
Opis ofiary zabójstwa przedstawiony przez młodego policjanta był trafny. Z tarasu Wisting dostrzegł mężczyznę przewieszonego przez oparcie czerwonej welurowej kanapy. Mógł mieć około siedemdziesiątki, ale komisarz nie był w stanie stwierdzić tego z całą pewnością. Mężczyzna leżał z głową do dołu, lekko przekrzywioną w bok. Był niemal łysy, tylko kilka siwych kosmyków zwisało mu ze skroni. Zanim nastąpił zgon, krew zebrała się w najniższym punkcie ciała, przez co głowa była teraz czarnogranatowa. Oba nadgarstki miał związane niebieskim nylonowym sznurem, który przywiązano ciasno do nóg kanapy. Nagie ciało było zbroczone krwią, która zastygła, zamieniła się w strupy i sczerniała.
– Evanger? – zaczął Wisting, zwracając się do niskiego funkcjonariusza. – Najlepiej będzie, jeśli włożysz czapkę. Jutro znajdziesz się na pierwszych stronach gazet i jeśli szef nie będzie miał się do czego przyczepić, to da ci wykład na temat umundurowania policjantów.
3
O wpół do piątej Finn Haber, stary wyga, był już na miejscu zdarzenia. Zbliżał się do pięćdziesiątych siódmych urodzin i wieku emerytalnego w policji. Jego praca, którą wykonywał nieprzerwanie od trzydziestu pięciu lat, polegała głównie na szukaniu odcisków palców i innych