Jorn Lier Horst

Seria o komisarzu Williamie Wistingu


Скачать книгу

Komisarz widział wiele martwych ciał; zwłoki, które były opuchnięte, z przebarwieniami skóry, rozkładające się i częściowo zjedzone przez zwierzęta. Widział zwłoki z jelitami i innymi narządami zwisającymi na zewnątrz. Z siekierami lub nożami wbitymi głęboko w ciało, mózgi rozbryzgnięte na ścianach. Widział nawet zwłoki, które zostały poćwiartowane i zapakowane do reklamówek z Rimi. Jednak w tym ciele tutaj było coś, co uświadomiło mu, że dalsze śledztwo będzie wymagało od niego maksimum profesjonalizmu. Maksimum doświadczenia i umiejętności. Krzywy uśmieszek zamienił się w szeroki uśmiech, gdy dotarło do niego, jak trudne czeka go zadanie.

      Z zamyślenia wyrwał go piskliwy kobiecy głos, który przywitał słuchaczy popołudniowego programu Radia Larvik. Spikerka poinformowała, że wkrótce rozpocznie się audycja Dwa kwadranse z country. Finn Haber wyłączył radio, tym samym pozbawiając konkurencji brzęczące owady przy zwłokach Prebena Pramma.

      Komisarz okrążył kanapę, żeby przyjrzeć się ciału z bliska. Opuchnięta głowa denata niemal dotykała zakrwawionej podłogi. Skóra łuszczyła się i sprawiała wrażenie rozmiękłej. Na środku czoła widniał kolejny okrągły ślad po przypaleniu. Twarz wykrzywiał grymas zaskoczenia lub strachu. Oczy były zapadnięte i szeroko otwarte, ale obróciły się w oczodołach, przez co gałki oczne, które wpatrywały się w Wistinga, były białe i galaretowate. Krew i śluz ściekające wokół nosa i wzdłuż jego grzbietu zdążyły dawno skrzepnąć. Usta ofiary były zaklejone szerokim kawałkiem szarej taśmy klejącej.

      Obok poduszki kanapowej i poplamionego krwią sekatora leżało w kałuży krwi żółte wiadro. Dziesiątki małych czarnych mrówek szły ścieżką od drzwi werandy do nogi kanapy i dalej po nylonowym sznurze, który wżynał się w opuchnięte ręce denata. Mrówki wędrowały po granatowoczarnej twarzy i znikały w uchu.

      Wisting odwrócił wzrok i już miał odejść, gdy nagle coś kazało mu jeszcze raz spojrzeć na zwłoki. Nie zauważył tego od razu, lecz odnotował w podświadomości, że z dłońmi ofiary było coś nie tak. Na pierwszy rzut oka zdawało się, że mężczyzna wisiał z zaciśniętymi pięściami, ale gdy komisarz pochylił się, żeby przyjrzeć im się dokładnie, zrozumiał, co się nie zgadzało. Brakowało wszystkich opuszków palców. Wyglądało to tak, jakby paliczki dalsze obu rąk zostały odcięte.

      Nie licząc brzęczenia owadów, w domu panowała idealna cisza. Haberowi i Wistingowi udzielił się podniosły nastrój. W końcu komisarz spytał półgłosem:

      – Przyczyna zgonu?

      – Trudno powiedzieć – odszepnął Haber. – Chyba zostawię to patomorfologom. Wydaje mi się, że mężczyzna został zaatakowany tępym narzędziem i to wielokrotnie, ale nie umiem powiedzieć, czy to było przyczyną zgonu.

      – Brak bezpośrednich śladów walki.

      – To też trudno stwierdzić. W każdym razie ktoś narobił tu niezłego bałaganu. Pierwsze wrażenie jest takie, że ktoś tu czegoś szukał.

      – Portfel i kalendarz chciałbym mieć na biurku tak szybko, jak to tylko możliwe – powiedział Wisting, wskazując ławę.

      Cichą rozmowę przerwał głośny i natarczywy dźwięk telefonu komórkowego, dobiegający z kieszeni komisarza. Wisting wyjął telefon, myśląc, że dzwoni Ingrid, żeby dowiedzieć się, jak długo ma czekać z obiadem. Zdziwił się nieco, gdy zobaczył numer zaczynający się od 225, i zanim rozpoczął rozmowę, wyszedł z pomieszczenia wypełnionego stęchłym, mdlącym powietrzem.

      – Cześć, Williamie! – pozdrowił go ktoś w dźwięcznym bergeńskim dialekcie. – Z tej strony Torbjørn! Słyszałem, że przydałaby ci się pomoc na Solkysten6.

      Gdy Wisting zrozumiał, że będą potrzebowali pomocy z Kripos, pomyślał o swoim dawnym koledze z Wyższej Szkoły Policji. W przeciwieństwie do wielu innych funkcjonariuszy z Centrali Policji Kryminalnej Torbjørn Angell był spokojnym policjantem, który trzymał się nieco na uboczu i pozwalał lokalnej policji prowadzić dochodzenie, a sam drobiazgowo analizował materiał śledczy. Dokładność była tylko jedną z wielu cech Angella, które Wisting wysoko cenił. Problem polegał na tym, że czasami Angell tak bardzo zagłębiał się w szczegóły, że zanim zdążył zaprezentować wyniki swoich analiz, sprawę udawało się wyjaśnić innymi metodami.

      – Owszem. Serdecznie zapraszamy! – odpowiedział Wisting.

      – Co tam macie?

      – Sam jeszcze nie wiem. Starszy mężczyzna, skrępowany i zamordowany we własnym salonie, i jeden lub kilku napastników, którzy mają nad nami wiele dni przewagi.

      – Zdaje się, że stoi przed wami prawdziwe wyzwanie.

      Wisting spojrzał na zegarek. Minęła siedemnasta.

      – O której możesz tu być?

      – Poproszono mnie, żebym zjawił się u was jutro o ósmej rano, ale przyjadę dziś wieczorem. Powiedzmy, że będę o dziewiątej.

      – Doskonale! Do tego czasu wpuszczę na miejsce zdarzenia twoich techników. Spotkamy się w komendzie.

      – Jesteśmy umówieni.

      Wisting zakończył rozmowę na schodach. Ruszył żwirową alejką w stronę furtki, gdzie dwaj młodzi funkcjonariusze stali z rękami założonymi na plecy i z wyraźną niechęcią odpowiadali wymijająco na pytania ciekawskich sąsiadów i przechodniów. Zatrzymał się i spojrzał pustym wzrokiem na mniszka pospolitego porastającego cały trawnik Prebena Pramma. Komisarz musiał to wszystko przetrawić i przemyśleć. Wyrobić sobie własne zdanie na temat możliwego przebiegu zdarzeń, stworzyć hipotetyczną historię i w miarę trwania dochodzenia wzbogacić ją o nowe szczegóły lub dokonać w niej zmian.

      Jednak tym razem miejsce zbrodni zrobiło na nim zbyt silne wrażenie, by był w stanie wymyślić jakieś logiczne wytłumaczenie tego, co się stało. Nigdy nie widział nic podobnego. Mimo to miał niejasne przeczucie, że czegoś tam brakuje. Zrozumiał czego, gdy jego myśli zaczęły krążyć wokół ojca, który mógł być rówieśnikiem Prebena Pramma. W salonie ojca na ścianach wisiały zdjęcia dzieci i wnuków. Ozdoby znajdujące się na stołach i blatach były prezentami, których nie potrzebował i na które nie było miejsca, ale które bardzo cenił, ponieważ został nimi obdarowany przez kochających go ludzi. Najwyraźniej Pramm wiódł samotne życie. W jego domu Wisting nie dostrzegł niczego, co świadczyłoby o tym, że Pramm był w jakimś związku lub że ktoś był mu szczególnie bliski. To dziwne – w jaki sposób samotny człowiek może doprowadzić do konfliktów, których konsekwencją jest tak brutalne zdarzenie? Dlaczego Pramm stał się ofiarą zbrodni? Jakie skrywał tajemnice?

      Pytań było mnóstwo. Koniecznie trzeba było znaleźć kogoś, kto potrafiłby na nie odpowiedzieć. Kogoś, kto mógłby nakreślić obraz ofiary. Wisting postanowił zacząć od mężczyzny, który znalazł Pramma, to znaczy od jego sąsiada, Knuta Seljesætera. Ledwie jednak dotarł do furtki, gdy Nils Hammer przeszedł pod biało-czerwoną taśmą policyjną.

      – A więc jesteś na urlopie – powiedział, uśmiechając się szeroko i odsłaniając rząd żółtobiałych zębów i kawałki snusu, które wystawały spod górnej wargi.

      – Nie słyszałeś o feriach jesiennych? – zażartował Wisting.

      Hammer jeszcze bardziej wyszczerzył zęby i wybuchnął gromkim śmiechem.

      – Idź do Habera – ciągnął komisarz. – Przede wszystkim musimy zidentyfikować ofiarę. W pokoju leży portfel. Zobacz, czy nie ma w nim prawa jazdy, żebyśmy mogli porównać zdjęcie z mężczyzną zwisającym z kanapy.

      Hammer