jego naskórka, które Haber znalazł pod paznokciami dziewczyny, okazały się wystarczającym dowodem. Dzięki analizie porównawczej DNA udało się skazać chłopaka.
Szczupły, siwy technik kryminalistyki włożył biały jednorazowy kombinezon i taki sam czepek, na buty naciągnął niebieskie plastikowe ochraniacze, a na dłonie gumowe rękawiczki. Najpierw sfotografował drzwi wejściowe i sprawdził, czy nie ma na nich odcisków palców. Gdy stwierdził brak śladów włamania, otworzył drzwi wytrychem i wszedł do środka.
Wisting ubrał się tak jak Haber, ale postanowił skorzystać z rady, jakiej w Wyższej Szkole Policji udzielono im na zajęciach z oględzin miejsca zdarzenia: włożył obie ręce głęboko do kieszeni.
Zanim przekroczył próg i udał się za Haberem, rzucił okiem na swoje buty na szorstkich betonowych schodach. Plastikowe ochraniacze przypomniały mu dzień, w którym odwiedził Ingrid w szpitalu i po raz pierwszy zobaczył bliźnięta – dzień przed niemal dwudziestoma laty, gdy na świat przyszły jego dzieci. Wspomnienie przyćmiła szybko myśl, że ten, kto niedawno pozbawił życia Prebena Pramma, stał dokładnie w tym samym miejscu i teraz on, Wisting, kroczy po śladach zabójcy. Poczuł, że jeżą mu się włosy na karku. Pełen podekscytowania uśmiech zakamuflował suchym kaszlem.
Ściany przedsionka były pokryte ciemną tapetą w zielone kwiaty. Przypomniało mu się, że podobna tapeta wisiała w kuchni ich domu na Herman Wildeveys gate, który kupił pod koniec lat siedemdziesiątych. Ingrid zatroszczyła się jednak o to, żeby od tamtej pory ściany zmieniły kolor cztery lub pięć razy.
Na podłodze w wąskim korytarzyku leżały rzeczy, które wyglądały tak, jakby zostały zerwane z wieszaka na ubranie. Kieszenie niebieskiej wiatrówki i brązowych sztruksowych spodni były wywinięte na zewnątrz, tak że widać było podszewkę. Wisting zerknął przez otwarte drzwi na lewo i skonstatował, że w pomieszczeniu znajduje się pralka i zasobnik ciepłej wody użytkowej. Na ścianach wisiały półki garażowe, ale ich zawartość została zrzucona na podłogę – narzędzia, puszki, stare czasopisma i ubrania leżały na jednym wielkim stosie. Drzwi na prawo były uchylone, za nimi dostrzegł schody do piwnicy, skąd napływało zimne, surowe powietrze, wprawiając w ruch kilka kłębków kurzu, który zebrał się w rogu.
Poszli dalej prosto i nagle uderzyła ich mdła woń martwego ciała. Wisting zasłonił nos i usta, żeby filtrować powietrze. Oczywiście na nic się to zdało. Przez chwilę stał nieruchomo, na próżno starając się przyzwyczaić do odoru zwłok. Podłoga w korytarzu była pokryta odłamkami szkła i kawałkami drewna pochodzącymi z dwóch oprawionych w ramy obrazów. Na ścianie wisiały dwa inne, w czarnych ramach. Jeśli Wisting się nie mylił, jeden przedstawiał orła, a drugi kruka.
Na zamkniętych drzwiach widniał napis „toaleta”. Z kolei drzwi do sypialni były otwarte na oścież. Zawartość szafy na ubrania leżała rozrzucona na pojedynczym łóżku i podłodze. Materac wyglądał tak, jakby został pocięty, a szuflada stolika nocnego leżała do góry dnem na poduszce razem z kilkunastoma numerami „Lek”, „Cocktail” i „Aktuell Rapport”4.
Haber trącił Wistinga w bok i wskazał otwarte drzwi do kuchni po przeciwnej stronie. Drzwiczki lodówki były lekko uchylone. Strużka światła padała na szarą posadzkę, na której leżały rozrzucone przyrządy kuchenne, sztućce i różne produkty spożywcze. Palec wskazujący Habera był skierowany na ślady obuwia odciśnięte w mieszaninie mąki i mielonej kawy.
Przez szparę w drzwiach prowadzących do salonu dolatywały ciche dźwięki tanga z trzeszczącego radia, które nie było odpowiednio nastrojone. Intensywne brzęczenie much i innych owadów niemal zagłuszało muzykę. Haber trzykrotnie wciągnął głęboko powietrze, zanim pchnął drzwi.
Salon był urządzony w tym samym stylu lat siedemdziesiątych, jak ta część domu, którą Wisting zdążył już zobaczyć. Podłoga z winylu była brudna i zakurzona. Muzyka płynęła z dwóch głośników, które zdjęto ze ściany i położono przed starym stolikiem RTV. Jego szuflady były wysunięte, a część zawartości leżała na podłodze razem ze stosem płyt gramofonowych.
Wisting automatycznie skierował spojrzenie na nagie ciało znajdujące się na środku pokoju, ale szybko powiódł wzrokiem dalej, jakby chciał najlepsze zostawić sobie na koniec. Zawsze tak robił bez względu na to, czy chodziło o szczegóły okrutnej zbrodni, czy o zawartość bombonierki. To był stary zwyczaj jeszcze z czasów dzieciństwa, gdy w sobotnie wieczory zawartość torebki z łakociami była selekcjonowana w taki sposób, że to, co miało słodki smak, zjadano na końcu. Rozpakowywanie prezentów w wigilijny wieczór również podlegało podobnemu rytuałowi: od paczek miękkich do twardych. Poczuł łaskotanie w żołądku, które kojarzyło mu się z nieznośnym, wielogodzinnym oczekiwaniem na chwilę, gdy leżące pod choinką prezenty można było nareszcie otworzyć. Wiedział dobrze, że to dziecięce uczucie będzie przybierać na sile wraz z kolejnymi drobnymi szczegółami i wrażeniami z miejsca zbrodni, które zbierze i przyswoi i które – pojedynczo lub połączone ze sobą – powiedzą mu coś na temat sprawcy i staną się kluczowymi elementami układanki.
Pozwolił, by jego wzrok krążył swobodnie po pokoju. W ten sposób chciał stworzyć całościowy obraz, a jednocześnie zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Zatrzymał się przed dubeltówką opartą o stołek na środku salonu. Potem jego spojrzenie padło na setki czarno-białych fotografii rozrzuconych na ławie. Domyślił się, że zdjęcia były przechowywane w dwóch pudełkach po butach, które leżały na podłodze razem ze szklanymi okruchami niebieskiego wazonu.
W pozostałej części pokoju panował taki sam chaos. Drzwiczki w meblościance były pootwierane, a zawartość wyrzucona na podłogę. Drzwi kominka i popielnika były otwarte na oścież, stary popiół leżał rozsypany na ziemi i wdeptany w plecione chodniki. Jedynym miejscem, w którym panował znośny porządek, była półka nad kominkiem, na której stało kilka wypchanych małych ptaków. Na szczycie kominka królowała sowa, śledząca wszystko swoimi szklanymi oczami.
Ogólne wrażenie, jakie wzbudzał salon, było przygnębiające. Chaos i ślady plądrowania nie były w stanie ukryć tego, że ten, kto tu mieszkał, był samotnym człowiekiem, który nie potrafił stworzyć przytulnego wnętrza. Tym bardziej wyróżniał się regał z telewizorem o przekątnej minimum dwadzieścia dziewięć cali i nowoczesnym odtwarzaczem wideo. Sprzęt elektroniczny wyglądał na nowy i drogi i nie pasował do całości.
Komisarz zrobił kilka kroków w głąb pokoju, zbliżając się do martwego ciała, choć nadal unikał go wzrokiem. W poszukiwaniu kolejnych odczuć i detali przyjrzał się ławie. Zauważył kilka gazet, kalendarz książkowy, portfel, przewróconą filiżankę kawy i cztery oprawione zdjęcia przedstawiające różne gatunki ptaków. Cztery jasne pola na ścianie zdradzały miejsce, gdzie zwykły wisieć fotografie.
Wokół ławy stały dwa fotele i trzyosobowa kanapa. Na jednym z foteli leżały brązowe spodnie, biała koszula w niebieskie prążki i para starannie złożonych szarych skarpet. Jednak rzucony na podłogę brązowy skórzany pasek i jasnoniebieskie majtki rozerwane po bokach mówiły, że ich właściciel nie rozebrał się do naga z własnej woli. Kanapa stała zwrócona tyłem do drzwi wychodzących na taras i była ozdobiona kilkoma haftowanymi poduszkami. Na oparciu kanapy leżał, jak można było domniemywać, Preben Pramm.
Z zewnątrz Wisting zdołał dojrzeć, że Pramm miał związane ręce. Teraz zobaczył, że również nogi ofiary były skrępowane. Zwłoki leżały związane, tworząc coś w rodzaju gwiazdy, z pośladkami uniesionymi w górę i stanowiącymi najwyższy punkt nad oparciem kanapy. Wistingowi bezwiednie przyszedł na myśl Hammer i to, w jaki sposób szukał narkotyków w naturalnych otworach ciała.
Plecy i nogi denata były zbroczone krwią.