zdziwioną minę.
– Oni? – szepnęła do siebie.
Głosy dobiegały spod podłogi. Posłała więc mysz po deskach do dziury.
– Nie kcem was łozcorować, ale ześmy som akurot w tej piwnicy i widze tu ino śmieci.
Po dłuższej chwili odezwał się drugi głos.
– No to gdzie łon?
– Może se wzioł dzień wolnego?
– A po co demonowi dzień wolnego?
– Moze coby mógł se pojechać i łodwidzić staro matke i łojca.
– Niby jok? Demony majom matki i łojców, co?
– Łojzicku, sestońcie gadoć syscy! Jesce nos usłysy!
– Ni, jest ślepo jako gacek, a głucha jako pień. Tak mówiom.
Panna Spisek uśmiechnęła się, gdy mysz wysunęła się z szorstkiej kamiennej ściany piwnicy tuż nad podłogą. Myszy mają świetny słuch. Mogą też całkiem dobrze widzieć w mroku. Spojrzała przez jej oczy…
Niewielka grupka ludzików skradała się przez piwnicę. Skórę mieli niebieską, pokrytą tatuażami i brudem. Wszyscy nosili brudne kilty, a każdy miał na plecach miecz wielki jak on sam. Wszyscy też mieli rude włosy, prawdziwie pomarańczoworude, zawiązane w nierówne końskie ogony. Jeden dźwigał na głowie króliczą czaszkę w roli hełmu; wyglądałby bardziej przerażająco, gdyby nie zsuwała mu się stale na oczy.
W pokoju nad nimi panna Spisek znowu się uśmiechnęła. A zatem słyszeli o pannie Spisek… Ale nie słyszeli dosyć.
Kiedy czterech ludzików wymknęło się z piwnicy przez opuszczoną szczurzą norę, obserwowały ich jeszcze dwie myszy, pięć różnych chrząszczy i ćma. Przeszli na palcach obok starej czarownicy, która najwyraźniej spała mocno – przynajmniej do chwili, kiedy uderzyła pięściami o poręcze fotela i wrzasnęła:
– Bang! Widzę was tamoj, wy ciut badonie!
Feeglowie zareagowali panicznie; zaskoczeni i przerażeni, zderzali się ze sobą.
– Ni pamiętom, cobym kazała wam sie rusoć! – krzyknęła panna Spisek, uśmiechając się przerażająco.
– Oj, bida, bida, bida! Ona wi, jak godoć! – zaszlochał któryś.
– Jesteście Nac Mac Feegle, tak? Ale ni poznowam znaków klanu. Spokój tam, przeco nie usmażo was na oleju. Ty! Jako ci na imie?
– Jestem Rob Rozbój, Wielki Gość klanu z Kredowego Wzgórza – odpowiedział ten w hełmie z króliczej czaszki. – A…
– Tak? Wielki Gość to ty, tak? To zróbze mi upsejmość i zewlec ten kościsty beret, kiedy ze mno godos. – Panna Spisek bawiła się znakomicie. – I weźze stań prosto. Nie bedzie sie zoden garbił w moim domu!
Czterech Feeglów natychmiast stanęło na baczność.
– I dobze – pochwaliła panna Spisek. – A resto to co za jedne?
– To mój brat Tępak Wullie, panienko. – Rob Rozbój potrząsnął za ramię Feegla, który był tak chętny do biadania. W tej chwili ze zgrozą patrzył na Enochi i Athootitę.
– A dwóch pozostałych… to znaczy: a te dwa gamonie? Ty tam, znaczy tamoj. Mos mysie dudy. Jesteś gonaglem?
– Tak, pani – przyznał Feegle, który wyglądał czyściej i porządniej niż inni. Choć trzeba zaznaczyć, że są stworzenia żyjące pod starymi pniami, które są czyściejsze i porządniejsze niż Tępak Wullie.
– A nazywos sie…
– Ciut Okropny Billy Brodacz, pani.
– Twardo na mie pacys, Ciut Okropny Billy Brodaczu – zauważyła panna Spisek. – Bois sie?
– Nie, pani. Podziwiołem cie. Serce we mnie rośnie, kiedy widzem carownice tak… carownicowom.
– Ha! Widzem, co mam tu mondrale. A kim jest ten twój wielki syjaciel, panie Billy?
Billy szturchnął Dużego Jana. Mimo swego ogromnego – jak na Feegla – wzrostu, Duży Jan wydawał się zdenerwowany. Jak wiele osób o potężnych mięśniach czuł się zakłopotany w obecności osób silnych na inne sposoby.
– To Duzy Jan, pani – przedstawił go Billy, gdy Duży Jan wpatrywał się we własne stopy.
– Widzem, co ma nasyjnik z wielkich zębów – rzekła panna Spisek. – Ludzkich zębów?
– Tak, pani. Ctery. Po jednym za kazdego gościa, którego łobalił.
– Mówimy tu o ludzkich mężczyznach? – zdumiała się panna Spisek.
– Tak, pani. Zwykle skoce na nich z dzewa głowom do psodu. Ma bardzo twardom głowe – wyjaśnił Billy na wypadek, gdyby nie było to oczywiste.
Panna Spisek wyprostowała się w fotelu.
– A terozki ładnie wtłumoccie, cemu zeście się tak podkradoli w moim domu. No już!
Nastąpiła krótka, bardzo krótka chwila milczenia. A potem z wyraźną satysfakcją odezwał się Rob Rozbój.
– Och, to cołkiem łatwiuśkie. Ześmy polowali na krupnioka.
– Nie, wcale nie – przerwała mu surowo czarownica. – Bo krupniok to kiska z łowcych podrobów, mięsa i krwi, doprawiona i wciśnięta w łowce flaki.
– Ach, ale to ino wtedy, kiedy ni mozno złapać prowdziwego – wyjaśnił ostrożnie Rob Rozbój. – I nijak on prowdziwemu nie dorosta. Łoj, chytro bestia z takiego krupnioka, co se nory ryje w piwnicach…
– I taka jest prawda? Polowaliście na krupnioka? Tak było, Tępaku Wullie? – spytała panna Spisek ostrym tonem. Wszystkie oczy, wliczając w to parę należącą do skorka, zwróciły się na nieszczęsnego Wulliego.
– Eee… no… ooch… aargh… bida, bida, bida! – jęknął Tępak Wullie i osunął się na kolana. – Prosem wos, pani, nie róbcie ze mnom nicego strasnego! – błagał. – Ten wos skorek łypie na mie łokropnie!
– No dobrze, zaczniemy od początku.
Panna Spisek zerwała opaskę z oczu. Feeglowie cofnęli się, kiedy dotknęła obu czaszek.
– Nie muszę widzieć, żeby wyniuchać kłamstwo – oświadczyła.
– Powiedzcie mi… jeszcze raz.
Rob Rozbój wahał się przez chwilę. W tej sytuacji było to dowodem wielkiej odwagi.
– Tu chodzi o wielko ciut wiedźme, pani – wyznał w końcu. – Po to psysliśmy.
– Wielką ciut… Ach, masz na myśli Tiffany?
– Ano.
– Mamy do wykononio tego małego zwierzoka – dodał Tępak Wullie, unikając spoglądania w ślepe oczy czarownicy.
– Jemu idzie o misię, pani – wyjaśnił Rob Rozbój, zerkając niechętnie na brata. – To takie…
– Niezwykle ważne zadanie do wypełnienia, od którego nie można się uchylić – dokończyła panna Spisek. – Wiem, co to misja. Ale dlaczego?
Przez sto trzynaście lat życia panna Spisek słyszała wiele. Teraz jednak zdumiona wysłuchała historii o ludzkiej dziewczynce, która przez kilka dni była keldą klanu Nac Mac Feeglów. A jeśli ktoś został ich keldą, choćby na kilka dni, będą go pilnować… zawsze.
– I ona jest keldo naszych wzgórz – dodał Billy Brodacz. – Dba o nie i je chroni. Ale… – Zawahał się.
–