Терри Пратчетт

Świat Dysku.


Скачать книгу

już sobie poszła, a wtedy otworzy drzwi i…

      – Zapomniałaś czegoś? – odezwała się babcia tuż przy jej uchu. Była tym krzewem.

      – Ehm… Kotek jest słodki i pomyślałam, że… no wiesz… że go polubisz – jąkała się Tiffany. I myślała: Właściwie mogła się tu dostać, jeśli biegła, ale dlaczego jej nie zauważyłam? Czy można biec i ukrywać się jednocześnie?

      – Nie martw się o mnie, dziewczyno. Wracaj do panny Spisek i przekaż jej moje najlepsze życzenia. Już. Ale… całkiem niezłe ukrycie przed chwilą pokazałaś – dodała czarownica i jej głos zmiękł trochę. – Wielu by cię nie zauważyło. Słowo daję, prawie nie słyszałam, jak rosną ci włosy.

      Kiedy miotła zniknęła wśród drzew, a babcia Weatherwax upewniła się na kilka znanych sobie sposobów, że Tiffany naprawdę odleciała, wróciła do chatki, staranie nie zwracając uwagi na kociaka.

      Po kilku minutach drzwi skrzypnęły i uchyliły się odrobinę. Może to tylko przeciąg… Kotka wsunęła się do wnętrza…

      * * *

      Wszystkie czarownice są trochę dziwaczne. Tiffany zdążyła się do tego przyzwyczaić, więc teraz dziwaczność wydawała się jej całkiem normalna. Taka na przykład panna Plask, która miała dwa ciała, choć jedno z nich tylko urojone, albo pani Pullunder, która hodowała rodowodowe dżdżownice i każdej nadawała imię… chociaż właściwie ona wcale nie była dziwna, najwyżej trochę nietypowa, a poza tym dżdżownice okazały się całkiem interesujące na swój zasadniczo nieinteresujący sposób. Była też matula Dismass cierpiąca na ataki zakłóceń temporalnych, co może dawać niezwykłe efekty, jeśli przytrafia się czarownicy – jej usta nigdy nie poruszały się w zgodzie z wypowiadanymi słowami, a czasami jej kroki schodziły po schodach dziesięć minut przed nią.

      Ale jeśli chodzi o dziwactwa, to pannie Spisek nie tylko należał się tort, ale też paczka herbatników z czekoladą na wierzchu i na dodatek świeczka.

      Od czego zacząć, skoro wszystko było niesamowicie dziwaczne…

      Panna Eumenidezja Spisek straciła wzrok, kiedy miała sześćdziesiąt lat. Dla większości byłoby to nieszczęście, ale panna Spisek była utalentowana w Pożyczaniu, pewnej szczególnej umiejętności czarownic – potrafiła wykorzystywać umysły zwierząt i odczytywała w nich to, co widziały swoimi oczami.

      Ogłuchła, kiedy miała siedemdziesiąt pięć lat, ale przez ten czas nabrała wprawy i potrafiła używać dowolnych uszu, jakie znalazła w pobliżu.

      Kiedy Tiffany się u niej zjawiła, panna Spisek do słuchania i patrzenia wykorzystywała mysz, ponieważ jej stara kawka już zdechła. Dziwnie było patrzeć na starą kobietę chodzącą po domu z myszą w wyciągniętej ręce, a bardzo niepokojące, że kiedy człowiek coś do niej powiedział, ręka z myszą przesuwała się w jego stronę. Nie do wiary, jak niesamowite wrażenie może robić mały, różowy i ruchliwy nosek.

      Nowe kruki były o wiele lepsze. Ktoś w jednej z okolicznych wiosek zrobił dla niej żerdź mocowaną na ramionach, po jednym ptaku z każdej strony, a przy jej długich i siwych włosach, efekt okazał się bardzo… no, czarowniczy, chociaż pod koniec dnia płaszcz wymagał czyszczenia.

      Miała też zegar – ciężki i wykonany z pordzewiałego żelaza przez kogoś, kto był bardziej kowalem niż zegarmistrzem. Dlatego zegar robił „brzdęk-brzdąk”, a nie „tik-tak”. Nosiła go na pasku i sprawdzała czas, dotykając wskazówek.

      Na wsiach opowiadano sobie, że zegar służył pannie Spisek za serce i używała go, odkąd jej pierwsze serce umarło. Ale o pannie Spisek opowiadano bardzo wiele historii.

      Żeby z nią wytrzymać, niezbędny był wysoki próg odporności na dziwactwa. Tradycja nakazywała, by młode czarownice wędrowały po świecie, zatrzymywały się u starszych i pobierały nauki od najlepszych w zamian za to, co panna Tyk, łowczyni czarownic, nazywała „pomocą w zajęciach domowych”, a co oznaczało „wykonywanie wszystkich domowych obowiązków”. W większości opuszczały pannę Spisek już po jednej nocy. Tiffany była tu już od trzech miesięcy.

      Aha… Czasami, kiedy panna Spisek szukała jakiejś pary oczu, by przez nie spojrzeć, wciskała się do niej. To było dziwne uczucie mrowienia, jak gdyby ktoś niewidzialny zaglądał jej przez ramię.

      Cóż, panna Spisek mogła wziąć nie tylko tort, paczkę herbatników z czekoladą na wierzchu i świecę, ale też deser biszkoptowy, kanapki i człowieka, który potem robił zabawne zwierzęta z baloników.

      Kiedy Tiffany weszła, panna Spisek tkała przy krośnie. Dwa dzioby odwróciły się w stronę dziewczyny.

      – Ach, moje dziecko – odezwała się panna Spisek cienkim, łamiącym się głosem. – Miałaś udany dzień.

      – Tak, panno Spisek – odparła grzecznie Tiffany.

      – Widziałaś tę dziewuchę Weatherwax i ona czuje się dobrze.

      „Klik-klak” stukało krosno. „Brzdęk-brzdąk” dźwięczał zegar.

      – Całkiem dobrze – zgodziła się Tiffany.

      Panna Spisek nie stawiała pytań. Ona podawała tylko odpowiedzi. Dziewucha Weatherwax, myślała Tiffany, kiedy szykowała kolację. No ale panna Spisek była bardzo stara.

      I przerażająca – trudno temu zaprzeczyć. Nie miała haczykowatego nosa, a miała wszystkie zęby, choćby i żółte, ale poza tym była wręcz książkowym wizerunkiem złej czarownicy. Kolana jej trzeszczały, kiedy chodziła. A chodziła bardzo szybko, z pomocą dwóch kosturów, biegając wszędzie niczym wielki pająk. I kolejna dziwna sprawa: w chatce wisiało pełno pajęczyn, których Tiffany miała nigdy nie dotykać, ale nigdzie nie zauważyła pająka.

      Była jeszcze kwestia czerni. Większość czarownic lubi czarny kolor, ale panna Spisek miała też czarne kozy i czarne kury. Ściany w chatce były czarne. Podłoga była czarna. Gdyby upuścić kawałek lukrecji, człowiek nigdy by go już nie znalazł. W dodatku, ku swej głębokiej niechęci, Tiffany musiała robić także czarne sery, to znaczy malować je lśniącym czarnym woskiem. Była doświadczoną serowarką, a wosk chronił przed wysychaniem, ale jakoś nie ufała czarnym serom. Zawsze wyglądały, jakby coś knuły.

      Na dodatek panna Spisek chyba wcale nie potrzebowała snu. Noc czy dzień nie robiły jej specjalnej różnicy. Kiedy kruki szły spać, przywoływała sowę i tkała przy sowich oczach. Sowa świetnie się nadaje, tłumaczyła, bo odwraca głowę, żeby obserwować czółenko. „Klik-klak” stukało krosno. „Brzdęk-brzdąk” dźwięczał zegar tuż za nim.

      Panna Spisek, w jej wzdętym czarnym płaszczu, z zabandażowanymi oczami i splątanymi siwymi włosami…

      Panna Spisek z dwoma laskami, wędrująca po domku i ogrodzie w ciemną i mroźną noc, wąchająca wspomnienia kwiatów.

      Każda czarownica ma pewną szczególną umiejętność. Panna Spisek dostarczała sprawiedliwości.

      Ludzie przybywali z wielu mil dookoła, by przedstawić jej swoje problemy. „Wiem, że to moja krowa, ale on mówi, że jego!”. „Ona twierdzi, że to jej ziemia, ale ojciec mnie ją zostawił!”.

      A panna Spisek siedziała przy klik-klakającym krośnie, plecami do pokoju pełnego zdenerwowanych ludzi. Krosno ich niepokoiło. Obserwowali je, jakby się go bali, a ich obserwowały kruki.

      Jąkając się, przedstawiali swoje racje, przetykane eemami i uhmami, a krosno stukało bezustannie w migotliwym blasku świec… A tak. Świece.

      Za lichtarze służyły dwie czaszki. Na jednej wyrzeźbiono słowo ENOCHI, na drugiej ATHOOTITA.

      (Słowa