jej zmęczonymi i niewyspanymi oczami działy się cuda.
Program szpiegujący wciągał ją coraz głębiej w miejsce najtajniejsze z tajnych. Doskonale wiedziała, gdzie chce się dostać. Jej celem było Active Directory albo jego odpowiednik. Musiała uaktualnić swój status. Z niechcianego gościa miała zamiar przeistoczyć się w administratora systemu. Dopiero kiedy to zrobiła, spróbowała się trochę rozejrzeć. Nie było to łatwe. Było prawie niemożliwe. Nie miała wiele czasu.
Musiała się spieszyć. Robiła, co mogła, żeby rozgryźć system wyszukiwania i zrozumieć wszystkie kryptonimy, wyrażenia i aluzje, całe to hermetyczne gadanie. Już miała się poddać, kiedy trafiła na pewien plik. Został oznaczony jako top secret, NOFORN – no foreign distribution. Wyglądał jak dokument, jakich wiele, ale ponieważ Zigmund Eckerwald z Solifonu kilka razy kontaktował się z agentami z wydziału nadzoru nad strategicznymi technologiami, mógł się okazać prawdziwą bombą. Lisbeth uśmiechnęła się do siebie i postarała się zapamiętać każdy, najdrobniejszy nawet szczegół. W następnej chwili głośno zaklęła: zobaczyła kolejny plik, który wydał jej się ważny. Był zaszyfrowany, więc nie miała wyboru – musiała go skopiować. Domyśliła się, że to wtedy w Fort Meade włączył się alarm.
Grunt zaczął jej się palić pod nogami, a musiała się jeszcze zająć tym, po co oficjalnie przyszła, o ile „oficjalnie” było właściwym słowem. Obiecała jednak solennie Plague’owi i innym członkom Hacker Republic, że zagra NSA na nosie i spuści z tych nadętych gości trochę powietrza. Próbowała ustalić, do kogo powinna się odezwać. Komu przekazać to, co miała do powiedzenia?
Zdecydowała się na Edwina Needhama, Eda the Neda. Kiedy mówiło się o bezpieczeństwie IT, zawsze padało jego nazwisko, a kiedy szybko rzuciła okiem na to, co o nim pisano w intranecie, mimo woli pomyślała o nim z szacunkiem. Ed the Ned był gwiazdą. A ona go przechytrzyła. Przez chwilę miała ochotę się nie ujawniać.
Wiedziała, że narobi niezłego zamieszania. Ale o to jej przecież chodziło, więc zabrała się do roboty. Nie miała pojęcia, która godzina. Mógł być dzień albo noc, wiosna albo jesień. Jakimś odległym skrawkiem świadomości pojęła tylko, że szalejąca za oknem zawierucha jeszcze przybrała na sile, jakby była zsynchronizowana z jej zamachem. Daleko w stanie Maryland – w pobliżu słynnego skrzyżowania Baltimore Parkway z Maryland Route 32 – Ed the Ned zaczął pisać wiadomość.
Nie zdążył napisać dużo, bo już po sekundzie zastąpiła go i dokończyła: „Ten, kto nadzoruje naród, w końcu sam znajdzie się pod jego nadzorem. Jest w tym fundamentalna demokratyczna logika”. Przez krótką chwilę miała wrażenie, że trafiła w sedno, jakby to napisała w przebłysku geniuszu. Przeczuwała gorącą słodycz zemsty. Zabrała Eda the Neda w podróż po systemie. Sunęli przez rozmigotany świat spraw, które za wszelką cenę chciano zachować w tajemnicy.
Bez wątpienia było to doznanie, które zapierało dech w piersiach, a i tak… Kiedy wyszła z systemu i wszystkie jej logi zostały automatycznie usunięte, dopadł ją kac. Czuła się jak po orgazmie z niewłaściwym partnerem. Słowa, które jeszcze przed chwilą były idealne, wydały jej się dziecinne, po hakersku gówniarskie. Nagle nabrała ochoty, żeby się upić. Powlokła się do kuchni i przyniosła sobie tullamore dew i kilka piw do przepijania, a potem usiadła przy komputerze i zaczęła pić. Nie świętowała zwycięstwa, o nie. Nie rozpierało jej już poczucie triumfu. Czuła raczej… no właśnie… co takiego czuła? Możliwe, że się cieszyła, że zrobiła im na złość.
Opróżniała butelkę, za oknem zawodził wiatr, a członkowie Hacker Republic wiwatowali na jej cześć. Ale nic jej to wszystko nie obchodziło. Ledwo trzymała pion. Przesunęła ręką po biurku. Obojętnie patrzyła, jak butelki i popielniczki spadają na podłogę. Pomyślała o Mikaelu Blomkviście.
Na pewno przez alkohol. Mikael, jak to zwykle bywa z byłymi kochankami, pojawiał się w jej myślach, kiedy trochę wypiła. Prawie nie zdając sobie z tego sprawy, włamała się do jego komputera. Poziom trudności raczej nie przypominał tego z NSA. Z dawnych czasów został jej skrót, którym mogła się posłużyć. Zaczęła się jednak zastanawiać, czego w ogóle tam szuka.
Nie obchodzi jej, prawda? Jest już historią, idiotą, który kiedyś jej się podobał i w którym przez przypadek się zakochała. Nie miała zamiaru znów popełnić tego błędu. Właściwie powinna wyłączyć komputer i nie zaglądać do niego przez kilka tygodni. Mimo to została na jego serwerze. Po chwili jej twarz pojaśniała. Pieprzony Kalle Blomkvist miał plik, który nazwał Przegródka Lisbeth, i zapisał w nim pytanie:
Co powinniśmy myśleć o sztucznej inteligencji Fransa Baldera?
Przeczytała je i mimo wszystko lekko się uśmiechnęła. Do pewnego stopnia miało to związek z Fransem.
Był nerdem jak ona, zapatrzonym w kody źródłowe, procesy kwantowe i możliwości logiki. Jednak uśmiechnęła się głównie dlatego, że Mikael Blomkvist zapuścił się w te same rejony co ona. Długo się zastanawiała, czy nie wyłączyć komputera i po prostu się nie położyć, ale w końcu odpisała:
Inteligencja Baldera nie jest ani trochę sztuczna. A jak to teraz wygląda u ciebie?
No i co by było, Blomkvist, gdybyśmy stworzyli maszynę trochę mądrzejszą od nas?
Następnie poszła do jednej ze swoich sypialni i tak jak stała, w ubraniu, padła na łóżko.
Rozdział 7
20 listopada
W REDAKCJI STAŁO SIĘ COŚ JESZCZE. Coś niedobrego. Ale Erika nie chciała podać przez telefon żadnych szczegółów. Upierała się, że przyjdzie do niego do domu. Próbował jej to odradzić:
– Odmrozisz sobie swój piękny tyłeczek!
Erika nie posłuchała i gdyby nie ton jej głosu, cieszyłby się, że postawiła na swoim. Odkąd wyszedł z zebrania, bardzo chciał z nią porozmawiać, a może nawet zaciągnąć ją do sypialni i zedrzeć z niej ubranie. Coś jednak mówiło mu, że nie jest to odpowiedni moment – Erika wydawała się poruszona i wymamrotała „przepraszam”, co tylko jeszcze bardziej go zaniepokoiło.
– Już wsiadam w taksówkę – powiedziała.
Długo nie przyjeżdżała. Z braku lepszego zajęcia poszedł do łazienki i spojrzał w lustro. Miewał lepsze dni. Jego włosy były potargane. Potrzebowały fryzjera. Oczy miał opuchnięte i podkrążone. To wszystko wina Elizabeth George. Zaklął pod nosem, wyszedł z łazienki i trochę posprzątał.
Przynajmniej na to Erika nie będzie mogła narzekać. Nieważne, jak długo się znali i jak blisko ze sobą byli, wciąż jeszcze się wstydził, że nie umie utrzymać porządku. Pochodził z klasy robotniczej i był kawalerem, a ona była żoną z wyższych sfer. Mieszkała w idealnym domu w Saltsjöbaden. Na pewno nie zaszkodzi, jeśli jego mieszkanie będzie wyglądało schludnie. Załadował zmywarkę, umył zlewozmywak i wybiegł ze śmieciami.
Zdążył nawet odkurzyć w dużym pokoju, podlać kwiaty stojące na parapecie i zrobić porządek na regale z książkami i w stojaku na gazety. W końcu ktoś zadzwonił i jednocześnie zapukał do drzwi. Ten, kto czekał za drzwiami, bardzo się niecierpliwił. Otworzył i osłupiał. Erika była sztywna z zimna.
Trzęsła się jak osika, nie tylko przez pogodę, ale i przez to, jak była ubrana. Nie miała nawet czapki. Rano tak starannie ułożyła włosy. Teraz nie było już po tym śladu, a na prawym policzku miała coś, co wyglądało na zadrapanie.
– Jak się czujesz, Ricky? – zapytał.
– Odmroziłam sobie swój piękny tyłeczek.