by mogło być aż tak źle.
Skorzystał z okazji i wyprawił się do lazaretu odwiedzić jednego ze swoich chłopców, który stracił nogę na minie w pasie ziemi niczyjej. Ale sanitariuszka, drobniutka Estonka, z cierpiącymi oczami w oczodołach tak sinoniebieskich, że wyglądała jak w masce, pokręciła tylko głową i wypowiedziała jedno niemieckie słowo, w którego wymawianiu miała prawdopodobnie największą wprawę: Tot.
Edvard musiał mieć bardzo smutną minę, bo wyraźnie próbowała go rozweselić, wskazując na łóżko, gdzie najwidoczniej leżał inny Norweg.
– Leben – oznajmiła z uśmiechem. Ale wyraz cierpienia w jej oczach nie znikał.
Edvard nie rozpoznał mężczyzny śpiącego w łóżku, lecz gdy dostrzegł lśniącą białą skórzaną pelerynę wiszącą na oparciu krzesła, zrozumiał, kto to jest: sam Lindvig, dowódca kompanii z regimentu Norge. Legenda. A teraz leżał tutaj! Akurat tej wiadomości postanowił zaoszczędzić chłopakom.
Kolejny myśliwiec zawarczał nad głową. Skąd się nagle wzięły te wszystkie samoloty? Jesienią wydawało się, że Ruskim nic już nie zostało.
Skręcił za węgieł i zobaczył, że Dale stoi zgięty wpół, obrócony do niego tyłem.
– Dale!
Nie odwrócił się. Odkąd w listopadzie stracił przytomność, trafiony granatem, nie słyszał już tak dobrze. Niewiele też się odzywał, a spojrzenie miał szklane, skierowane w głąb siebie, jakie często się widuje u ludzi, którzy doznali szoku wywołanego wybuchem. Początkowo Dale uskarżał się na bóle głowy, ale lekarz polowy, który go badał, stwierdził, że niewiele mogą dla niego zrobić. Trzeba czekać, może samo przejdzie. Już i tak brakowało ludzi, nie mogą dodatkowo wysyłać do lazaretu zdrowych.
Edvard położył Dalemu rękę na ramieniu, a ten odwrócił się tak gwałtownie, że Edvard stracił równowagę na lodzie, wilgotnym w słońcu i bardzo śliskim. Przynajmniej mamy łagodną zimę, pomyślał, leżąc na plecach, i roześmiał się, ale ten śmiech się urwał, gdy ujrzał skierowaną w siebie lufę karabinu Dalego.
– Passwort! – zawołał Dale. Ponad muszką Edvard widział szeroko otwarte oko.
– Ho, ho, to przecież ja, Dale!
– Passwort!
– Zabierz tę strzelbę! Do cholery, to przecież ja, Edvard!
– Passwort!
– Gluthaufen. – Edvard poczuł ogarniającą go panikę, gdy ujrzał, że palec Dalego zagina się na spuście. Nie słyszał? – Gluthaufen! – krzyknął z całej mocy płuc. – Gluthaufen, do diabła!
– Fehl! Ich Schiesse!
Boże, ten człowiek oszalał! Ale w tej samej chwili Edvard zdał sobie sprawę, że dziś rano zmienili hasło. To się stało tuż po jego wyjściu do odcinka Północ!
Palec Dalego naciskał na spust, który najwyraźniej nie dawał się wcisnąć. Nad okiem żołnierza zarysowała się dziwna zmarszczka. W końcu poluzował zabezpieczenie i spróbował jeszcze raz. Czy to się ma tak skończyć? Po tym wszystkim, co przeżył, miałby zginąć od kuli rodaka, cierpiącego na wstrząs pourazowy? Edvard patrzył wprost w otwór lufy i czekał na iskrę. Zdąży ją zobaczyć? Panie Boże, Jezu! Oderwał wzrok od lufy, popatrzył w górę na niebo, na którym widniał czarny krzyż. Rosyjski myśliwiec. Leciał zbyt wysoko, aby dało się go usłyszeć. Edvard zamknął oczy.
– Engelstimme! – zawołał ktoś tuż obok.
Edvard uniósł powieki i zobaczył, że Dale dwa razy mrugnął ponad celownikiem.
To Gudbrand krzyknął. Nachylił się nad głową Dalego i jeszcze raz zawołał mu prosto do ucha:
– Engelstimme!
Dale opuścił karabin. Potem uśmiechnął się do Edvarda i kiwnął głową.
– Engelstimme – powtórzył.
Edvard zamknął oczy i głęboko odetchnął.
– Są listy? – spytał Gudbrand.
Edvard podniósł się i podał mu plik kopert. Dale nadal się uśmiechał, ale na twarzy wciąż miał ten sam pusty wyraz. Edvard mocno chwycił lufę jego karabinu i przysunął się bliżej.
– Co ci się stało, Dale?
Chciał to powiedzieć normalnym głosem, ale wyszedł mu tylko chrapliwy szept.
– On nie słyszy – przypomniał Gudbrand, przerzucając listy.
– Nie wiedziałem, że tak z nim źle. – Edvard machnął ręką przed twarzą Dalego.
– Nie powinien tu być. Jest list od jego rodziny. Pokaż mu go. Zobaczysz, o co mi chodzi.
Edvard podał Dalemu list, który nie wywołał żadnej reakcji poza przelotnym uśmiechem. Dale znów wpatrywał się nie wiadomo w co, może w wieczność.
– Masz rację – powiedział Edvard. – Jest skończony.
Gudbrand podał mu list.
– Co słychać w domu? – spytał.
– Sam wiesz. – Edvard długo patrzył na kopertę.
Ale Gudbrand nie wiedział, bo od zeszłej zimy niewiele ze sobą rozmawiali. Dziwne, ale nawet w takich warunkach dwaj ludzie zdołali się świetnie nawzajem unikać, jeśli tylko dostatecznie tego pragnęli. Nie chodziło o brak sympatii dla Edvarda. Przeciwnie, Gudbrand miał dużo szacunku dla mjøndalczyka, uważał go za mądrego człowieka i dzielnego żołnierza, będącego dobrym wsparciem dla młodych i nowych w oddziale. Jesienią Edvard otrzymał stopień Scharführera, odpowiednik sierżanta w armii norweskiej, lecz zakres jego odpowiedzialności się nie zmienił. Edvard żartem stwierdził, że awansował, ponieważ wszyscy inni sierżanci już polegli i zostało im za dużo czapek.
Gudbrand wielokrotnie myślał o tym, że w innych okolicznościach mogliby się ze sobą zaprzyjaźnić. Ale to, co wydarzyło się zeszłej zimy, zniknięcie Sindrego i pojawienie się w tajemniczy sposób zwłok Daniela, nie przestawało ich dzielić.
Ciszę przerwał głuchy odgłos dalekiego wybuchu. Po nim nastąpiły trzaski rozmawiających ze sobą karabinów maszynowych.
– Robi się coraz ostrzej. – Gudbrand powiedział to bardziej pytająco niż twierdząco.
– Tak – potwierdził Edvard. – To ta przeklęta odwilż. Nasze posiłki toną w błocie.
– Będziemy musieli się wycofać?
Edvard wzruszył ramionami.
– Może kilkadziesiąt kilometrów. Ale jeszcze tu wrócimy.
Gudbrand przysłonił dłonią oczy i spojrzał na wschód. Nie miał ochoty tu wracać. Chciał jechać do domu, przekonać się, czy ma tam szansę na jakieś normalne życie.
– Widziałeś norweski drogowskaz na krzyżówce poniżej lazaretu, ten z krzyżem słonecznym? – spytał. – I strzałkę wskazującą na wschód, a pod nią napis „Leningrad 5 kilometrów”?
Edvard kiwnął głową.
– A pamiętasz, co jest na strzałce, która wskazuje zachód?
– Oslo – odparł Edvard. – 2611 kilometrów.
– Daleko.
– Owszem, daleko.
Dale pozwolił Edvardowi