Zygmunt Zeydler-Zborowski

Tajemniczy pamiętnik


Скачать книгу

Nazywam się Wroński.

      Z roztargnieniem wyciągnęła do niego rękę i mruknęła jakieś nazwisko, którego nie zrozumiał.

      – To właściwie jest głupie, co mówię, ale rzeczywiście wzbudza pan we mnie zaufanie. Sama nie wiem dlaczego. Chyba jakaś intuicja?

      Wroński ze wzrastającym zainteresowaniem obserwował nieznajomą. Bardzo mu się podobała i nie miał nic przeciwko temu, aby obdarzała go swym zaufaniem.

      Usiedli w hallu koło małego stoliczka i Wroński wyjął papierośnicę.

      Przez chwilę obracała w palcach papierosa.

      – Więc pan jest szwagrem doktora Kulickiego?

      – Tak.

      – Ale pan nie jest lekarzem?

      – Na szczęście nie.

      – Widzę, że nie zachwyca pana medycyna.

      – Obawiam się, że zbyt dużo ofiar miałbym na sumieniu i dlatego…

      Zaśmiała się, ale natychmiast twarz jej spoważniała. Spojrzała na zegarek.

      – Która u pana godzina? Nie jestem pewna, czy mój zegarek dobrze idzie.

      – Za piętnaście piąta – powiedział Wroński. Był trochę zdziwiony zachowaniem się nieznajomej.

      Zgasiła papierosa i wstała.

      – Niestety, nie mogę dłużej czekać. Zadzwonię do pana doktora. Więc jest za piętnaście piąta, tak?

      – Tak.

      – Do widzenia panu. Miło mi było pana poznać. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.

      Wroński skłonił się.

      – To tylko zależy od pani.

      Na pożegnanie obdarzyła go czarującym uśmiechem.

      – Jest pan mężczyzną w moim typie – powiedziała i wyszła.

      Przez chwilę Wroński stał nieruchomo i patrzył na drzwi, za którymi zniknęła piękna blondynka. Wzruszył ramionami, zapalił nowego papierosa i wrócił na tapczan. „Powinien ją Antoni skierować do psychiatry. – pomyślał. – Babka ma szmergla, i to nielichego.”

      Nie było mu danym spokojnie odpocząć tego popołudnia. Po paru minutach zadzwonił telefon. Niechętnie powlókł się do gabinetu Antoniego. Podniósł słuchawkę.

      – Halo?

      I nagle gorąca fala krwi uderzyła mu do głowy. Usłyszał głos Agnieszki. Mówiła szybko. Była zdenerwowana.

      – Bardzo przepraszam, że cię niepokoję, ale mam do ciebie pilną sprawę. Jeżeli możesz, przyjedź zaraz. Czekam na ciebie Pod Kurantem.

      – Dobrze, przyjadę – powiedział Wroński.

      Był zupełnie oszołomiony. Agnieszka dzwoni do niego? Chce się z nim spotkać? Potrzebuje jego pomocy? Musiało się stać coś bardzo ważnego, inaczej nie zdecydowałaby się na to. W tej chwili uświadomił sobie, że ciągle jeszcze kocha tę dziewczynę i że pobiegnie na każde jej wezwanie, aby jej pomóc, aby ją ratować w jakiejś trudnej sytuacji.

      Pospiesznie umył się w łazience, przyczesał włosy, włożył białą koszulę i zawiązał nowy krawat. Agnieszka nie lubiła kolorowych koszul.

      W drzwiach spotkał Felicję. Przyjrzała mu się podejrzliwie.

      Na rogu Belgijskiej wskoczył do osiemnastki. Był tak zaaferowany, że zapomniał zapłacić za bilet. Musiał się wracać z przedniej platformy.

      Konduktor uśmiechnął się wyrozumiale.

      – Wiosna idzie i ludzie tracą głowy. Szczególnie młodzi. To powietrze tak działa.

      Pod Kurantem nie było tłoku. Modna kiedyś kawiarnia straciła powodzenie i znalezienie wolnego stolika przestało być trudne.

      Siedziała w rogu Sali, pod oknem. Od razu zauważył, że jest blada i zdenerwowana. Ręce jej drżały, kiedy wyjmowała z torebki paczkę papierosów. Sięgnął po zapałki.

      – Zapewne zdziwił cię mój telefon – powiedziała, nie patrząc na niego.

      Uśmiechnął się niewyraźnie.

      – No cóż. Wydaje mi się, że nadal jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Różnie się ludziom życie układa. Jeżeli mogę ci w czymś dopomóc, będę się bardzo cieszył.

      Przez chwilę w milczeniu paliła papierosa.

      – Widzisz, Stachu, to wszystko nie jest takie proste. Wiem, że wyrządziłam ci dużą krzywdę, ale… – Nagle chwyciła go kurczowo za rękę i zaczęła mówić cichym, przyspieszonym głosem. – Boję się, bardzo się boję, że stanie się coś strasznego. Jestem zupełnie sama, zupełnie sama… Nie mogę już dłużej…

      Spojrzał na nią zdziwiony.

      – Nie rozumiem, a twój…

      W tej chwili do ich stolika podszedł energicznym krokiem wysoki brunet o śniadej twarzy południowca. Można go było wziąć za Włocha czy Hiszpana. Czarne włosy lśniły od brylantyny, a górną wargę ozdabiał wąziutki wąsik.

      – Bardzo państwa przepraszam – powiedział głębokim, miękkim barytonem. – Agnieszko, Edmund czeka w Grand Hotelu. Ma do ciebie coś pilnego. Prosił, żebyś natychmiast przyjechała. Wóz mam tutaj przed kawiarnią.

      – Może jednak… – powiedział Wroński.

      Wyciągnęła do niego rękę.

      – Niestety, muszę już iść. Nie gniewaj się. Przepraszam. Zadzwonię do ciebie.

      Wyszli.

      Przez pewien czas Wroński siedział osowiały, wpatrując się w filiżankę z niedopitą kawą. Wreszcie wzruszył ramionami i poprosił o rachunek.

      Szedł wolno Marszałkowską w kierunku placu Zbawiciela. Był zły na siebie. Po diabła zgodził się na to spotkanie? Co go teraz obchodzą sprawy byłej żony? A jednak los Agnieszki ciągle nie był mu obojętny. Potrzebowała jego pomocy. Nie zdążyła tylko powiedzieć, o co chodzi. Ten facet… Co za podejrzliwy typ! A może powinien był pojechać za nimi do Grand Hotelu? Tak, powinien był pójść za nimi. To wszystko wyglądało jakoś dziwnie. Agnieszka najwyraźniej czegoś się bała. Do licha, nie powinien jej tak zostawić.

      Zawrócił, przebiegł na drugą stronę ulicy i wszedł w Wilczą. Do Grand Hotelu miał niedaleko.

      Szatniarz z pewnym zainteresowaniem spojrzał na zadyszanego gościa.

      W kawiarni ich nie było. W restauracji także nie. Przed hotelem stało kilka wozów, ale żaden z nich nie przypominał nawet moskwicza Gernera.

      Wroński wrócił do szatni.

      – Nie widział pan takiego wysokiego, eleganckiego bruneta w towarzystwie pani w beżowym płaszczu?

      – Dużo jest na świecie wysokich brunetów – powiedział flegmatycznie szatniarz, nie przestając jeść bułki z kiełbasą.

      – Niedawno tu byli. Może jakieś piętnaście, dwadzieścia minut temu.

      Szatniarz ruszył mocniej grdyką, przełykając duży kęs.

      – Nie widziałem. A ta pani była ładna?

      – Bardzo ładna. Średniego wzrostu szatynka, w beżowym płaszczu.

      – Nie widziałem.

      Wroński wybiegł na ulicę. Rozejrzał się dokoła bezradnie. Nie wiedział, co ma robić. Przecież nie pojedzie do nich do mieszkania. To nie miałoby najmniejszego sensu. Naraziłby się tylko na to, że Gerner wyrzuciłby go za drzwi. Nie, nie, tego nie może zrobić. A jeżeli Agnieszce grozi jakieś niebezpieczeństwo? Bała się.