Susan Sontag

Odrodzona. Dzienniki, tom 1, 1947–1963


Скачать книгу

      Idee za­kłó­ca­ją płasz­czy­znę ży­cia.

      29/07/48

      …Co to zna­czy w mło­dym wie­ku otwo­rzyć na­gle oczy na udrę­ki ży­cia, na jego po­na­gle­nia?

      To zna­czy usły­szeć pew­ne­go dnia echo gło­su tych, któ­rzy idą inną dro­gą, to chwiej­nym kro­kiem wy­nu­rzyć się z dżun­gli i ru­nąć w ot­chłań:

      To zna­czy tak­że być śle­pym na po­mył­ki bun­tow­ni­ków, to tę­sk­nić w udrę­ce ca­łym sobą do wszyst­kie­go, co prze­ciw­ne dzie­cię­ce­mu ży­ciu.

      To po­ryw­czość, dzi­ki en­tu­zjazm, za­le­wa­ny fa­la­mi nie­za­do­wo­le­nia z sa­mej sie­bie. To okrut­na świa­do­mość wła­snej aro­gan­cji…

      To po­czu­cie upo­ko­rze­nia przy każ­dym prze­ję­zy­cze­niu, bez­sen­ne noce spę­dzo­ne na przy­go­to­wy­wa­niu się do ju­trzej­szych roz­mów i za­drę­cza­niu się tymi, któ­re od­by­ły się wczo­raj… to po­chy­lo­na gło­wa, twarz ukry­ta w dło­niach… to „mój boże, mój boże”… (małą li­te­rą, oczy­wi­ście, bo boga nie ma).

      To ochło­dze­nie uczuć do wła­snej ro­dzi­ny i wszyst­kich ido­li dzie­ciń­stwa… To kła­ma­nie… ura­za, a po­tem nie­na­wiść.

      To na­ro­dzi­ny cy­ni­zmu, kry­tycz­ne po­dej­ście do każ­dej my­śli, każ­de­go sło­wa i dzia­ła­nia. („Ach, być cał­ko­wi­cie, ab­so­lut­nie szcze­rym!”) To za­wzię­te i nie­ustan­ne pod­wa­ża­nie przy­czyn…

      To od­kry­cie, że ka­ta­li­za­to­rem i [W tym miej­scu wpis się ury­wa].

      19/08/48

      To, co daw­niej zda­wa­ło mi się miaż­dżą­cym jarz­mem, po­sta­no­wi­ło mnie za­sko­czyć i na­gle spa­dło mi pod sto­py, sta­jąc się cię­ża­rem, któ­ry mu­szę z tru­dem za sobą wlec. Jak­że chcia­ła­bym się pod­dać! Jak ła­two przy­szło­by mi prze­ko­nać samą sie­bie o słusz­no­ści dro­gi ży­cio­wej mo­ich ro­dzi­ców. Gdy­bym przez rok spo­ty­ka­ła się wy­łącz­nie z nimi i ich przy­ja­ciół­mi, prze­sta­ła­bym się opie­rać – pod­da­ła­bym się? Czy moja „in­te­li­gen­cja” musi się re­gu­lar­nie ką­pać w ożyw­czym stru­mie­niu nie­za­do­wo­le­nia in­nych lu­dzi, w prze­ciw­nym ra­zie za­mie­ra? Gdy­bym tyl­ko mo­gła wy­trwać w swo­ich po­sta­no­wie­niach! Czu­ję bo­wiem, że się wa­ham, wal­czę z my­śla­mi – cza­sem na­wet są­dzę, że je­stem go­to­wa stu­dio­wać na ja­kiejś tu­tej­szej uczel­ni.

      Nie­ustan­nie my­ślę o mat­ce – jest taka pięk­na, ma tak gład­ką skó­rę, tak bar­dzo mnie ko­cha. Przy­po­mi­nam so­bie, jak pew­nej nocy le­ża­ła, wstrzą­sa­na spa­zma­mi szlo­chu – nie chcia­ła, żeby usły­szał ją tata, któ­ry był w dru­gim po­ko­ju, a każ­dej fali jej łez to­wa­rzy­szy­ło jak­by głu­che czknię­cie – lu­dzie przez swą tchórz­li­wość wcho­dzą w ja­ło­we związ­ki czy ra­czej po­zwa­la­ją się w nie wcią­gać, pod­da­jąc się bier­nie sile kon­wen­cji – jak­że ob­mier­z­łe, strasz­ne, nędz­ne ży­cie pro­wa­dzą –

      Jak ja mogę ją skrzyw­dzić, tę po­ko­na­ną, ni­g­dy nie­sta­wia­ją­cą opo­ru ko­bie­tę?

      Co zro­bić, by się wzmoc­nić, by od­na­leźć w so­bie okru­cień­stwo?

      1/09/48

      Co ozna­cza wy­ra­że­nie „być na ga­zie”?

      Góra wy­rzu­co­na z pro­cy.

      Jak naj­szyb­ciej prze­czy­tać Ele­gie du­inej­skie [Ril­ke­go] w prze­kła­dzie [Ste­phe­na] Spen­de­ra.

      Znów za­nu­rzam się w Gi­dzie – co za ja­sność i pre­cy­zja! W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak fe­no­me­nal­ny jest sam Gide – jego pro­za wy­da­je się mało zna­czą­ca, pod­czas gdy Cza­ro­dziej­ska góra [Man­na] to książ­ka na całe ży­cie.

      Wiem to na pew­no! Cza­ro­dziej­ska góra jest naj­do­sko­nal­szą po­wie­ścią, jaką czy­ta­łam. Nie da się z ni­czym po­rów­nać nie­słab­ną­cej roz­ko­szy, któ­rą od­czu­wam, ob­cu­jąc z tym dzie­łem. Jed­nak po emo­cje w czy­stej po­sta­ci, fi­zycz­ną przy­jem­ność, po­czu­cie bez­de­chu i bez­dusz­nie ucie­ka­ją­ce­go ży­cia – prę­dzej, prę­dzej – po świa­do­mość ży­cia – nie, ina­czej: świa­do­mość by­cia żywą – się­gnę­ła­bym po Jana Krzysz­to­fa [Ro­ma­ina Rol­lan­da] – Ale tę książ­kę po­win­no się czy­tać tyl­ko raz.

      ***

      …„Chciał­bym so­bie na ta­kie za­słu­żyć wspo­mnie­nie: «Grze­szył dia­bel­sko, lecz jego książ­ki są w ce­nie»”.

      Hi­la­ire Bel­loc

      ***

      Na całe po­po­łu­dnie za­nu­rzy­łam się w Gi­dzie i słu­cha­łam na­gra­nia Don Gio­van­niego [Mo­zar­ta] (wy­ko­na­nie z fe­sti­wa­lu w Glyn­de­bo­ur­ne) pod dy­rek­cją [Frit­za] Bu­scha. Kil­ka arii – tak słod­kich, że du­sza przy nich wzla­tu­je! – na­sta­wia­łam kil­ka­krot­nie raz za ra­zem (Mi tra­di qu­ell’alma in­gra­ta i Fug­gi, cru­de­le, fug­gi). Gdy­bym mo­gła ich słu­chać nie­ustan­nie, jak śmia­łą i po­god­ną oso­bą bym była!

      Wie­czór roz­trwo­ni­łam z Na­tem [Na­tha­nem Son­ta­giem, oj­czy­mem S.S.]. Dał mi lek­cję jaz­dy sa­mo­cho­dem, a po­tem po­szłam z nim na film przy­go­do­wy w tech­ni­ko­lo­rze i uda­wa­łam, że się do­brze ba­wię.

      Po na­pi­sa­niu ostat­nie­go zda­nia prze­czy­ta­łam je po­now­nie i po­sta­no­wi­łam skre­ślić. Osta­tecz­nie jed­nak zde­cy­do­wa­łam, że tego nie zro­bię. – Nic bym nie zy­ska­ła na no­to­wa­niu tyl­ko przy­jem­nych wy­da­rzeń – (Zresz­tą i tak jest ich za mało!) Od­no­to­wu­ję więc, jak bez­sen­sow­nie zmar­no­wa­łam czas dzi­siaj, aby so­bie nie po­bła­żać i nie na­ra­zić na szwank ju­tra.

      2/09/48

      Peł­na łez dys­ku­sja z Mil­dred [Mil­dred Son­tag z domu Ja­cob­son, mat­ka S.S.] – niech to szlag! Po­wie­dzia­ła: „Po­win­naś się bar­dzo cie­szyć, że wy­szłam za Nata. Ina­czej na pew­no nie je­cha­ła­byś do Chi­ca­go, o nie! Wiedz, że je­stem bar­dzo nie­za­do­wo­lo­na z two­je­go wy­jaz­du, ale czu­ję, że mu­szę ci to wszyst­ko ja­koś wy­na­gro­dzić”.

      Może po­win­nam się cie­szyć!!!

      10/09/48

      [Wpis wraz z datą za­no­to­wa­ny na we­wnętrz­nej stro­nie okład­ki dru­gie­go tomu Dzien­ni­ków An­dré Gide’a na­le­żą­ce­go do S.S.].

      Skoń­czy­łam czy­tać tę książ­kę o 2.30 tego sa­me­go dnia, w któ­rym ją ku­pi­łam –

      Po­win­nam była ją czy­tać znacz­nie dłu­żej i będę mu­sia­ła w przy­szło­ści po­wtó­rzyć tę lek­tu­rę wie­lo­krot­nie – Gide i ja tak zna­ko­mi­cie pa­su­je­my do sie­bie pod wzglę­dem in­te­lek­tu­al­nym, że przy każ­dym zda­niu,