Susan Sontag

Odrodzona. Dzienniki, tom 1, 1947–1963


Скачать книгу

tego ina­czej wy­ra­zić) dzie­cin­ne…

      Za­czy­nam wła­śnie The The­ory of Know­led­ge Im­pli­cit in Go­ethe’s World-Con­cep­tion Ru­dol­fa Ste­ine­ra. Po­nie­waż wy­da­je mi się, że po­dą­żam za jego my­ślą bez wy­sił­ku, je­stem wo­bec sie­bie tym bar­dziej po­dejrz­li­wa i czy­tam bar­dzo po­wo­li…

      Przez kil­ka ostat­nich ty­go­dni prze­czy­ta­łam tak­że (czy już o tym pi­sa­łam?) część pierw­szą Fau­sta [Go­ethe­go w prze­kła­dzie] Bay­ar­da Tay­lo­ra, Tra­gicz­ną hi­sto­rię dok­to­ra Fau­sta [Chri­sto­phe­ra] Mar­lo­we’a i po­wieść Man­na –

      Go­ethe bar­dzo mnie po­ru­szył, choć nie mogę po­wie­dzieć, bym go w peł­ni zro­zu­mia­ła – Mar­lo­we na­to­miast jest już wła­ści­wie mój – po­świę­ci­łam bo­wiem dużo cza­su, by prze­czy­tać go kil­ka razy, a nie­któ­re frag­men­ty wie­lo­krot­nie de­kla­mo­wa­łam na głos. W ze­szłym ty­go­dniu koń­co­wy mo­no­log Fau­stu­sa od­czy­ta­łam gło­śno kil­ka­na­ście razy. Nie da się go z ni­czym po­rów­nać…

      W jed­nym z wcze­śniej­szych no­te­sów na­pi­sa­łam, że nie po­do­bał mi się [Dok­tor] Fau­stus Man­na… Da­łam tym jaw­ny i jed­no­znacz­ny do­wód ni­skie­go po­zio­mu swo­jej wraż­li­wo­ści kry­tycz­nej! Fau­stus to zna­ko­mi­te dzie­ło, któ­re do­star­cza wie­le sa­tys­fak­cji. Będę mu­sia­ła prze­czy­tać je wie­le razy, za­nim je po­sią­dę…

      Po­now­nie czy­tam frag­men­ty utwo­rów, któ­re za­wsze były dla mnie waż­ne, i za­ska­ku­ją mnie wnio­ski, do ja­kich do­cho­dzę. Wczo­raj prze­czy­ta­łam spo­ro wier­szy [Ge­rar­da Man­leya] Hop­kin­sa i nie za­chwy­ci­ły mnie tak jak daw­niej – za­wio­dło mnie zwłasz­cza Echo oło­wia­ne i echo zło­te –

      Do­brze jest czy­tać na głos – Po­now­nie czy­tam też (z wiel­ką przy­jem­no­ścią) Dan­te­go i [T.S.] Elio­ta (oczy­wi­ście)…

      Tego lata chcę się sku­pić na Ary­sto­te­le­sie, Yeat­sie, Har­dym i Hen­rym Ja­me­sie…

      18/05/49

      Czy ja już za­wsze będę taka dur­na?! Dziś wy­słu­cha­łam wy­kła­du po­łą­czo­ne­go z re­cy­ta­cją mo­no­lo­gów dra­ma­tycz­nych Brow­nin­ga… Za­wsze trak­to­wa­łam z góry jego dzie­ła, a nic o nich nie wie­dzia­łam! – Ko­lej­ny au­tor, z któ­rym mu­szę po­pra­co­wać tego lata…

      23/05/49

      [Po­niż­szy wpis ma pra­wie trzy­dzie­ści stron i jest pod­su­mo­wa­niem do­tych­cza­so­we­go ży­cia S.S. w Ber­ke­ley. Na jego koń­cu au­tor­ka opi­su­je, jak po­zna­ła H. i przy jej po­mo­cy we­szła w ge­jow­skie śro­do­wi­sko San Fran­ci­sco].

      Wy­da­rze­nia tego week­en­du do­bit­nie uka­za­ły i, jak są­dzę, czę­ścio­wo roz­wią­za­ły mój naj­więk­szy pro­blem: strasz­ną dy­cho­to­mię cia­ła i umy­słu, któ­ra drę­czy­ła mnie przez ostat­nie dwa lata. To chy­ba naj­waż­niej­szy – dla mnie jako oso­by, któ­rą będę – okres w moim ży­ciu.

      W piąt­ko­wy wie­czór po­szłam z Alem [do­pi­sek S.S.: Al­lan Cox] na od­czyt Geo­r­ge’a Bo­asa, wi­zy­tu­ją­ce­go pro­fe­so­ra fi­lo­zo­fii z Johns Hop­kins, za­ty­tu­ło­wa­ny Zna­cze­nie w hu­ma­ni­sty­ce. W zaj­mu­ją­cym i eru­dy­cyj­nym wy­kła­dzie Boas ujaw­nił man­ka­men­ty naj­waż­niej­szych szkół kry­tycz­nych, po­cząw­szy od Ary­sto­te­le­sa, lecz nie za­pro­po­no­wał wła­ści­wie żad­nej wła­snej kon­cep­cji poza zgrab­nym, ste­ryl­nym wy­ka­za­niem róż­no­ra­kich błę­dów. Kil­ka in­te­re­su­ją­cych my­śli: ewo­lu­cja sztu­ki jako oscy­la­cja mię­dzy ry­tu­ałem a im­pro­wi­za­cją – cie­ka­we prze­two­rze­nie wy­czer­pa­nej już an­ty­te­zy kla­sy­ki i ro­man­ty­zmu. Jed­ną z uwag Boas skie­ro­wał do kry­ty­ków od­wo­łu­ją­cych się do my­śli ary­sto­te­lej­skiej, któ­rzy nie mogą zro­zu­mieć, jak to jest, że Ary­sto­te­les nie znał Szek­spi­ra, a Ham­let jest tra­ge­dią (praw­dzi­wą tra­ge­dią = zgod­ną z de­fi­ni­cją Ary­sto­te­le­sa), lecz już to emo­cje, już to ja­kieś inne ma­gicz­ne moce mó­wią im, że na­praw­dę jest to tra­ge­dia we­dle kry­te­riów ary­sto­te­lej­skich…

      Al i mój sto­su­nek do nie­go uosa­bia­ją moją tę­sk­no­tę do wy­co­fa­nia się w sfe­rę in­te­lek­tu, moje lęki i za­ha­mo­wa­nia ży­cio­we. Ma dwa­dzie­ścia dwa lata i jest by­łym ma­ry­na­rzem flo­ty han­dlo­wej – nie przy­ję­to go do woj­ska z po­wo­du dal­to­ni­zmu – nie­sa­mo­wi­cie przy­stoj­ny we­dług kla­sycz­nych kry­te­riów – wy­so­ki, krę­co­ne, brą­zo­we wło­sy, do­sko­na­łe rysy twa­rzy z wy­jąt­kiem atrak­cyj­nych, sze­ro­kich noz­drzy – pięk­ne dło­nie… Po­cho­dzi z ma­łe­go mia­stecz­ka (San­ta Ana), w któ­rym miesz­kał do osiem­na­ste­go roku ży­cia, kie­dy to wy­je­chał do Ber­ke­ley, by stu­dio­wać w Cal. Prze­rwał ka­rie­rę aka­de­mic­ką na trzy lata, któ­re spę­dził na mo­rzu. Nie­daw­no za­czął stu­dia i spe­cja­li­zu­je się w che­mii, cho­ciaż in­te­re­su­ją go głów­nie ma­te­ma­ty­ka i li­te­ra­tu­ra. Chce pi­sać, ale nie może się prze­ła­mać, gdyż oba­wia się, że jego utwo­ry by­ły­by bar­dzo kiep­skie – pew­nie ma ra­cję. Jest bar­dzo uzdol­nio­ny ma­te­ma­tycz­nie i dzię­ki stu­diom w tej dzie­dzi­nie, je­śli zbie­rze się na od­wa­gę, mógł­by wśli­zgnąć się w do­me­nę fi­lo­zo­fii. Po­cho­dzi z lu­te­rań­skiej ro­dzi­ny o nie­miec­kich ko­rze­niach i ma do­praw­dy śre­dnio­wiecz­ne na­sta­wie­nie do świa­ta: jest nie­zwy­kle skrom­ny, wraż­li­wy na grzech, mi­łu­je wie­dzę i abs­trak­cję, swo­je cia­ło w peł­ni pod­po­rząd­ko­wu­je temu, co uwa­ża za waż­ne: umy­sło­wi. Na ostat­niej rand­ce wy­znał mi, że przez cały dzień nic nie jadł, by roz­wi­jać sa­mo­dy­scy­pli­nę. Są­dzę, że jego umysł ma wiel­kie moż­li­wo­ści – to je­den z naj­świet­niej­szych in­te­lek­tów, ja­kie spo­tka­łam – Choć ab­sur­dem by­ło­by za­kła­dać, że jest pra­wicz­kiem, to mogę się za­ło­żyć, że zwy­kle jest bar­dzo wstrze­mięź­li­wy i ma gi­gan­tycz­ne po­czu­cie winy, gdy od cza­su do cza­su zgrze­szy…

      Po­zna­li­śmy się na po­cząt­ku se­me­stru. Zwró­ci­łam na nie­go uwa­gę na na­gry­wa­nym kon­cer­cie (peł­ne wy­ko­na­nie Don Gio­van­nie­go) i zda­łam so­bie spra­wę, że jest kel­ne­rem [sic] w aka­de­mi­ku. Po­ga­da­li­śmy chwi­lę, spo­tka­li­śmy się na kil­ku in­nych kon­cer­tach i w koń­cu, po kil­ku ty­go­dniach wy­mie­nia­nia ukrad­ko­wych spoj­rzeń, Al ze­brał się na od­wa­gę i spy­tał, czy nie ze­chcia­ła­bym pójść z nim na kon­cert (Ma­gni­fi­cat [Ba­cha] w miej­sco­wym ko­ście­le kon­gre­ga­cjo­nal­nym). – Od tam­te­go cza­su za­le­d­wie kil­ka razy by­łam na im­pre­zach kul­tu­ral­nych, ale je­śli już się do­kądś wy­bie­ra­łam, za­wsze szłam ra­zem z nim. Bli­skość dru­giej oso­by, choć­by re­la­cje z nią po­zba­wio­ne były wszel­kie­go żaru, od­wra­ca­ła moje my­śli od upo­ka­rza­ją­ce­go za­koń­cze­nia związ­ku z Ire­ne. Al nie po­cią­gał mnie fi­zycz­nie i do­brze