Terry Goodkind

Pierwsza Spowiedniczka


Скачать книгу

18

      Magda uniosła małą latarenkę, starając się coś zobaczyć w ciemności. Wydawało się jej, że wie, gdzie jest, ale nie miała całkowitej pewności. W zimnym i wilgotnym labiryncie kamiennych korytarzy pod bardziej uczęszczanymi sektorami Wieży było smoliście czarno, przez co trudniej jej się było zorientować. Na górze liczne pomieszczenia były obszerne, wymyślnie zdobione i wygodne, lecz te rzadko używane korytarze, którymi prowadziła ją Tilly, przypominały ciasne piwnice. Magda widziała mgiełkę przy każdym oddechu unoszącą się w zimnym, wilgotnym powietrzu.

      Woda, sącząca się latami ze spoin pomiędzy kamieniami ścian, utworzyła miejscami na podłodze gąbczastą, śluzowatą warstwę. Magda czasem musiała wstrzymywać oddech, tak cuchnęły trupki szczurów gnijące w kałużach stojącej wody. Atramentowo czarne bajorka odbijały żółte, migotliwe światło latarni, rzucając na strop dziwaczne cienie.

      – Na pewno nie zabłądziłaś, Tilly?

      Tilly – idąca przodem, bo korytarze były tak wąskie, że nie mogły iść obok siebie – obejrzała się przez ramię i powiedziała, nie zwalniając kroku:

      – Często tędy chodzę, pani. Inne przejścia są czasem zatłoczone i hałaśliwe. Przekonałam się, że tędy jest szybciej, a poza tym wolę być sama ze swoimi myślami.

      Magda dobrze to rozumiała. I chociaż nie lubiła ciasnych, ciemnych korytarzy, to miały przynajmniej tę zaletę, że były praktycznie nieużywane.

      – Daleko jeszcze?

      – Tak jakby, pani.

      Szły dziwnym zakolem korytarza omijającego wybrzuszający się po prawej stronie szary, cętkowany granit. To było podnóże góry, tworzące tutaj ścianę, dowód, że znajdowały się na samym dole Wieży Czarodzieja, głęboko w trzewiach góry, w którą ją wbudowano. Przeważająca część dolnych partii Wieży została wpasowana bezpośrednio w kamienne serce góry.

      Na skrzyżowaniu skręciły w lewo, w korytarz prowadzący w głąb Wieży. Był jeszcze węższy, a strop – niższy.

      Niedługo potem kamienną podłogą wstrząsnął głuchy łomot. Magda odczuła ten wstrząs całą sobą. Ze spoin kamieni posypał się kurz. Przystanęły. Usłyszała daleki krzyk niosący się echem po wąskim korytarzu.

      – Co to było? – zapytała, a słowa powróciły do niej echem z mroku.

      Tilly się obejrzała i zobaczyła, że Magda się zatrzymała.

      – Niedaleko stąd czarodzieje pracują nad nową bronią. Czasem ludzie zostają ranni. To pewnie tylko to.

      – Więc twoim zdaniem to mogłoby być także coś innego?

      Staruszka pochyliła się ku niej i ściszyła głos:

      – Wiem, że to ja posiałam tę myśl w twojej głowie, pani, ale to było, zanim ludzie zaczęli tu znajdować zmarłych. Jak już mówiłam, kiedy poprosiłaś, żebym ci pokazała drogę, nie wiem, czy to taki dobry pomysł. I choć bardzo bym chciała wierzyć w twoje domysły, nie wiem, czy jednako to sobie tłumaczymy.

      Wkrótce po śmierci Baraccusa zaczęto znajdować okaleczone zwłoki w niższych partiach Wieży. Lęki Tilly były zrozumiałe, zwłaszcza że sama znalazła jedno z ciał. Ludzie nie wiedzieli, kto za to odpowiada, i to tylko potęgowało ich strach.

      Lord Rahl już dawno odjechał, toteż nie mogli go obwiniać, chociaż paru wciąż próbowało. Niektórzy woleli obwiniać kogokolwiek, niż bać się nieznanego.

      Magda podejrzewała, że zabójstwa najprawdopodobniej były dziełem Nawiedzających Sny, przed czym już ostrzegła radę. Sama złożyła przysięgę lordowi Rahlowi, toteż więź chroniła ją przed Nawiedzającymi Sny i dlatego niezbyt się bała, że coś jej grozi w dolnych sektorach Wieży. Tilly nie była całkiem pewna, że to Nawiedzający Sny. Martwiła się o bezpieczeństwo Magdy tu, na dole, gdzie znaleziono ciała. Magda zaś, chociaż miała własne poglądy, nie mogła w głębi duszy nie podzielać tych niepokojów.

      Magda przesunęła dłonią po krótkich włosach, otrzepując je z odłamków kamienia i kurzu, które spadły ze spoin w stropie.

      – Skoro nie sądzisz, że to Nawiedzający Sny, to czy słyszałaś jakieś pogłoski o tym, kto mógłby to robić?

      Tilly przepatrywała mrok za nimi i przed nimi.

      – Nie „kto”, pani, tylko „co”.

      Magda zmarszczyła brwi.

      – Co masz na myśli?

      – Nikt nie wie zbyt dużo o tych zabójstwach i nie znaleziono żadnych dowodów. Ale mówi się, że to nie ludzie zrobili to tym biedakom. A przynajmniej nie ludzie przy zdrowych zmysłach. Skłonna jestem się z tym zgodzić, pamiętając, co widziałam.

      – Nawiedzający Sny potrafią rozerwać człowieka na strzępy lub zmusić go, żeby kogoś zaatakował z gwałtownością dzikiego zwierzęcia.

      Tilly się wyprostowała.

      – Może i tak. Obiecaj, że tam na dole będziesz ostrożna. Nie masz daru. Obiecujesz, że cały czas będziesz czujna?

      Magda skinęła głową.

      – Nie musisz się o to kłopotać. Wrócę, gdy tylko zrobię to, po co tu przyszłam. Nie mam ochoty zostawać dłużej niż to konieczne.

      Poszła za Tilly idącą na tyle szybko, że widać było, iż lekko utyka. Jeszcze parę razy słyszała krzyki, zanim wreszcie zmieniły się w łkanie, a potem i to litościwie ucichło. Miała nadzieję, że to działania czarodzieja kogoś zraniły, a nie coś innego. W tym przypadku cierpiący od razu uzyskałby pomoc.

      Gdyby to była robota Nawiedzających Sny, nie byłoby żadnej pomocy.

      Magda dobrze wiedziała, że Tilly może swobodnie chodzić niemal po całej Wieży i mało kto zwraca na nią uwagę. Większość ludzi prawie jej nie zauważała, jakby była niewidzialna. Była po prostu podrzędną pracownicą, jedną z wielu, zajmującą się swoją robotą. Ludzie rzadko ją dostrzegali.

      Martwiła się, że Nawiedzający Sny też to zauważą, docenią korzyści z anonimowości i zawładną Tilly, żeby ją wykorzystać do swoich celów. Żeby ją chronić, namówiła Tilly, by przysięgła wierność lordowi Rahlowi, i teraz staruszki też strzegła magiczna więź. Chociaż Nawiedzający Sny już jej nie zagrażali, wciąż bała się tego, co mogło grasować w Wieży. Magda nie do końca rozwiała jej obawy.

      Tilly się zatrzymała i przycisnęła plecami do ściany z kamiennych bloków, robiąc przejście trzem mężczyznom, którzy znienacka wyłonili się z mroków. Byli odziani w skromne szaty, spieszyli się. Magda głębiej nasunęła kaptur, kryjąc twarz, i cofnęła się pod ścianę, obok Tilly.

      – Tilly – przywitał staruszkę pierwszy z mężczyzn, skłaniając głowę.

      Większość ludzi nie znała jej imienia, lecz najwyraźniej nieliczni – tak jak Magda – zauważali staruszkę i zapamiętywali jej imię.

      – Wiesz, kto to krzyczał? – zapytała Tilly. Musiał się ustawić nieco bokiem, żeby przejść.

      – Tak – odparł z gniewem. – Merritt właśnie zabił kolejnych dwóch. Trzeci został ranny. To jego krzyki słyszałaś.

      Magda rozpoznała to nazwisko. Baraccus często je wypowiadał. Odezwała się bez zastanowienia:

      – Jak Merritt zabił tych ludzi?

      Pierwszy mężczyzna spojrzał na nią, najwyraźniej wzburzony. Odsuwała latarnię, jakby nie chciała tarasować im drogi, a przy okazji oświetlała