raz, Baraccus jej powiedział, że szczeliny u szczytu jednej ze ścian służą jako szyb wentylacyjny, zasysając powietrze z dolnych partii Wieży i nawiewając świeże.
Czasem przez te szczeliny wlatywały do Wieży ptaki. Dość często znajdowano w korytarzach ptaszka, który się zgubił. Niekiedy wilgowrony trafiały aż do pokoi jadalnych i skakały po podłodze, szukając okruchów, albo bezczelnie podkradały jedzenie wprost z talerzy.
Magda zauważyła kilka wróbli, które na pewno się tu dostały przez szczeliny, nocujących na wspornikach u szczytu ściany. Wypatrzyła nawet kruka siedzącego na belce – pióra nastroszone, czarne ślepia obserwujące ludzi w dole.
Na zewnątrz było cieplej niż w środku, więc tej nocy otwory wentylacyjne działały w ten sposób, że wpuszczały do korytarza parne powietrze, przez co było dość duszno. Na różnych wysokościach unosiła się tu mgiełka dymu docierającego z rozmaitych warsztatów.
Do ściany po prawej stronie przywierały kamienne schody prowadzące na długie, wąskie galeryjki z szeroko rozmieszczonymi przejściami. Niektóre były zamknięte drzwiami, lecz większość prowadziła do różnych sektorów.
Wielu ludzi bardzo się spieszyło, ale Magda była przyzwyczajona do tego, że mieszkańcy Wieży prawie zawsze się spieszą. Była to ogromna budowla, toteż przejście z jednej części do drugiej często trwało całe godziny. W pewnych przypadkach mogło zabrać większość dnia – przedłużało się z rozmaitych powodów, jak na przykład pogaduszki po drodze. Pewnie dlatego Tilly wolała prawie puste boczne korytarze.
Kiedy Tilly zauważyła, że Magda wpatruje się w bezładnie ustawione pod jedną ze ścian wózki załadowane zakrwawionymi bandażami, pochyliła się ku niej i szepnęła:
– Tu na dole, przy tej ich robocie, błędy drogo kosztują. Co gorsza, często są karane śmiercią.
Magda nie musiała pytać, o czym Tilly mówi. Kilka razy towarzyszyła Baraccusowi, kiedy musiał się rozmówić ze swoimi czarodziejami, pracującymi nad wojennym orężem.
Wchodziły do sektora Wieży, gdzie broń stwarzano też z ludzi.
Chociaż rozumiała, że to konieczne, nadal przerażała ją myśl o wykorzystywaniu magii do zmieniania ludzi, do przekształcania ich niekiedy w coś, co już nie miało w sobie nic ludzkiego. Uważała taki proceder za odrażający.
ROZDZIAŁ 20
Tędy. – Tilly wskazała przejście skryte w mroku, w głębi ogromnego pomieszczenia. – Musimy pójść tamtędy.
Magda kiwnęła głową. Wiedziała o tym miejscu, choć nigdy przedtem nie miała powodu, żeby tam się udać. Przycisnęła dłoń do kurczących się z niepokoju mięśni brzucha.
Idąc, starała się najlepiej jak mogła osłonić twarz kapturem peleryny. Nie miała ochoty robić uników, żeby ludzie nie mogli jej rozpoznać, ale też nie zamierzała bez potrzeby ujawniać, że tu jest. I tak odgłos każdego kroku niósł się echem, jakby chciał ją wydać.
Magda, zerkając spod kaptura, zobaczyła mających dar, których rozpoznała. Chociaż nie robiła nic złego, nie chciała się zatrzymywać, żeby z nimi porozmawiać lub tłumaczyć się, po co tu przyszła. Nikomu nic do tego. Kaptur miała głęboko nasunięty na oczy.
Baraccus często jej powtarzał, że jeżeli robi coś ważnego, nie powinna zdradzać ludziom niczego, czego nie muszą wiedzieć. Żył według tej zasady. Często nawet nie wspominał Magdzie o rzeczach, o których jego zdaniem nie musiała wiedzieć.
Na przykład dlaczego się zabił.
Była przekonana, że czyn Baraccusa to nie zwyczajne samobójstwo, jak się wydawało tym, którzy nie znali go tak dobrze jak ona. Wiedziała, że to bardziej skomplikowana sprawa. Samobójstwo było po prostu sprzeczne z jego naturą, toteż wiedziała, że coś musi się za tym kryć, że musi istnieć jakiś powód. Wiedziała również, że musiało to być coś niezmiernie ważnego, skoro skłoniło Baraccusa do poświęcenia życia.
Domyślała się też, że w tym przypadku naprawdę chciał, żeby to odkryła. Wyczytała to z jego ostatnich słów, z karki, którą jej zostawił. Wciąż słyszała jego głos powtarzający te słowa:
Przeznaczono ci odnaleźć prawdę.
Tak czy inaczej, Magda była zdecydowana się dowiedzieć, dlaczego się zabił.
Kiedy tak szły przez ogromne pomieszczenie, zauważyła, że sporo łukowatych nisz w ścianie po lewej służy jako warsztaty. Obrabiano w nich metal i drewno. Za niektórymi warsztatami znajdowały się duże pokoje; wielkie rozsuwane drzwi były przeważnie szeroko otwarte – pewnie dla wentylacji.
W głębi jednego ze słabo oświetlonych pomieszczeń czerwonawo lśniły ognie paleniska i panowało zamieszanie, co przyciągnęło uwagę kobiet. Mężczyźni wykrzykiwali polecenia, gorączkowo usiłując opanować skutki – najwyraźniej groźnego – wypadku.
Magda przez szerokie wejście widziała, że pomieszczenie było w ruinie. Palenisko zostało częściowo rozerwane. Podłogę zalegały pokruszone cegły i żarzące się węgle. Zniknął metalowy okap z wyciągiem. Z ruin paleniska nadal unosił się gryzący dym i gorący popiół, biły aż pod sufit i wydostawały się przez otwarte drzwi. Żelazne pręty osadzone w ceglanym obmurowaniu paleniska były powykrzywiane i odgięte na zewnątrz, jak po silnym wybuchu.
Złowieszcze zygzaki błyskawic wciąż strzelały wokół uszkodzonego paleniska, przecinały ciemny pokój i sięgały aż po kłębiący się pod stropem dym. Wszystkie miały swoje źródło w palenisku – dowód, że przy tej robocie wykorzystywano magię i że przypuszczalnie to ona doprowadziła do katastrofy.
Potężna błyskawica oświetliła błękitnym blaskiem mężczyzn wbiegających do pomieszczenia z wiadrami i lejących wodę na płomienie. Gorące węgle syczały i dymiły. Wbiegli następni, niosąc jarzące się kule, żeby było jaśniej.
Magda dostrzegła pod ścianą w głębi mężczyznę, drugi leżał w pobliżu. Obaj byli pokiereszowani i zakrwawieni. Z pewnością nie żyli. Poczerniałe szaty jednego z nich wciąż się tliły.
W jego piersi tkwił długi lśniący fragment strzaskanego miecza. Magda widziała, że mężczyzna stracił całą rękę. Sterczący z piersi miecz był zupełnie nieruchomy – znak, że mężczyzna nie oddycha. Żarzące się węgle i lśniące odłamki miecza leżały pomiędzy ciałami. W mroku błyszczał kolejny odłamek wbity w przeciwległą ścianę.
Rannego otaczała grupka ludzi. Klęczeli, pochyleni nad jęczącym biedakiem, opatrywali mu rany. Najpierw jedna jego noga konwulsyjnie zgięła się w kolanie i wyprostowała, potem druga, jakby straszliwie cierpiał. Jedni go przytrzymywali, a drudzy najwyraźniej posługiwali się darem, starając się mu pomóc.
Magda zrozumiała, że to źródło krzyków, które słyszała. Chętnie by pomogła rannemu, lecz mający dar już to robili.
Ze słów mężczyzn, których spotkały w korytarzu, wynikało, że to wszystko by się nie wydarzyło, gdyby czarodziej Merritt nie zostawił tych biedaków. Nie miała pojęcia, dlaczego porzucił ludzi potrzebujących jego pomocy. Na skutek tego umarli.
Nie mogła też pojąć, jak miecz mógł eksplodować, wyrządzając tyle szkód.
Poszła dalej z Tilly zatłoczonym korytarzem. W żaden sposób nie mogły tu pomóc.
W innych pomieszczeniach, oświetlonych wyłącznie ogniami palenisk i pieców, wrzała robota. Nie przerwano pracy, choć w pobliżu doszło do wypadku. Nie można było odejść od pieców i roztopionego metalu. Mężczyźni podnosili ciężkie pojemniki i długimi drągami wsuwali je do pieców. Gdzie