Умберто Эко

Imię róży. Wydanie poprawione przez autora


Скачать книгу

tym rzecz. Należy do tego samego gatunku ludzi, którzy są zawsze najlepszymi sprzymierzeńcami własnych nieprzyjaciół.

      – Prawdę mówiąc, nawet wtedy nie najlepiej przysłużył się sprawie. Zresztą wszystko skończyło się w istocie na niczym, ale przynajmniej nie postanowiono, że myśl sama jest heretycka, i to było ważne. Z tego też powodu inni nie wybaczyli mi nigdy. Przykładali się, jak mogli, by szkodzić na wszystkie sposoby, powiedzieli, że trzy lata temu, kiedy Ludwik ogłosił Jana kacerzem, byłem w Sachsenhausen. A wszak wiedzieli wszyscy, że w lipcu przebywałem w Awinionie z Orsinim… Uznali, że niektóre ustępy deklaracji cesarza są odbiciem moich poglądów. Cóż za szaleństwo!

      – Nie takie znowu wielkie. Pomysły podsunąłem im ja, sięgając do twojej deklaracji awiniońskiej i do niektórych stronic Oliviego.

      – Ty?! – zakrzyknął Hubertyn, jednocześnie osłupiały i rozradowany. – Przyznajesz mi zatem rację!

      Wilhelm miał minę zakłopotaną.

      – W owym momencie były to myśli odpowiednie dla cesarza – rzekł wymijająco.

      Hubertyn spojrzał nań podejrzliwie.

      – Ach, tak. Ale ty nie wierzysz w nie naprawdę, czyż nie mam racji?

      – Opowiadaj dalej – rzekł Wilhelm. – Opowiedz, jak wymknąłeś się tym psom.

      – O tak, Wilhelmie, to są psy. Wściekłe psy. Zdarzyło mi się zmagać z samym Bonagratią. Czy wiedziałeś?

      – Ależ Bonagratia z Bergamo trzyma z nami!

      – Teraz, kiedy jakże długo doń przemawiałem. Wtedy dopiero przekonał się i zaprotestował przeciw conditorem canonum. I papież uwięził go na rok.

      – Słyszałem, że teraz bliski jest jednemu z moich przyjaciół z kurii, Wilhelmowi Ockhamowi.

      – Niewiele go znam. Nie podoba mi się. To człowiek bez żaru, wszystko u niego z głowy, nic z serca.

      – Ale to nie lada głowa.

      – Być może, i zaprowadzi go do piekła.

      – Zatem spotkam go tam i będziemy dyskutować nad logiką.

      – Zamilcz, Wilhelmie – rzekł Hubertyn, uśmiechając się z żywym afektem. – Ty jesteś lepszy od twoich filozofów. Gdybyś jeno zechciał…

      – Cóż takiego?

      – Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni w Umbrii? Pamiętasz? Właśnie wylizałem się z chorób dzięki orędownictwu tej cudownej niewiasty… Klary z Montefalco… – szepnął z promiennym licem. – Klara… Kiedy natura niewieścia, z przyrodzenia jakże przewrotna, wznosi się do świętości, wówczas zdolna jest stać się najwznioślejszym nośnikiem łaski. Wiesz, że życia mego natchnieniem była najczystsza cnotliwość, Wilhelmie. – Chwycił go kurczowo za ramię. – Wiesz, z jakim… srogim, tak, to słowo jest właściwe, z jakim srogim pragnieniem pokuty umartwiałem w sobie drgnienie ciała, bym stał się bez reszty przezroczysty na miłość Ukrzyżowanego Jezusa… Jednakowoż trzy niewiasty w mym życiu to trzy niebiańskie wysłanniczki. Aniela z Foligno, Małgorzata z Città di Castello (która wyjawiała mi zakończenie mojej książki, kiedy napisałem dopiero trzecią część) i wreszcie Klara z Montefalco. Było nagrodą niebios, że ja, właśnie ja, miałem prowadzić badanie w sprawie jej cudów i obwieścić świętość Klary tłumom, nim jeszcze ruszył się Kościół. I ty tam byłeś, Wilhelmie, i mogłeś wesprzeć mnie w tym świętym przedsięwzięciu, a przecież nie chciałeś…

      – Lecz to święte przedsięwzięcie, do którego mnie zachęcałeś, łączyło się z posłaniem na stos Bentiwengi, Jacoma i Giovannuccia – odparł cichym głosem Wilhelm.

      – Swoją przewrotnością bezcześcili jej pamięć. Ty zaś byłeś inkwizytorem!

      – I wtenczas właśnie poprosiłem o uwolnienie od tego ciężaru. Ta historia mi się nie podobała. Szczerze powiem, że nie podobał mi się sposób, w jaki nakłoniłeś Bentiwengę do wyznania błędów. Udałeś, że wstępujesz do jego sekty, jeśli jakaś sekta była, wyłudziłeś jego sekrety i nakazałeś go uwięzić.

      – Tak przecież walczy się z nieprzyjaciółmi Chrystusa! Byli to kacerze, pseudoapostołowie, śmierdzieli siarką brata Dulcyna!

      – Byli przyjaciółmi Klary.

      – Nie, Wilhelmie, nie okrywaj ani skrawkiem cienia pamięci Klary!

      – Ale widywano ich przy niej…

      – Miała ich za duchowników, nie podejrzewała… Dopiero w toku śledztwa stało się jasne, że Bentiwenga z Gubbio ogłosił się apostołem, a potem wraz z Giovannucciem z Bevagni uwodził mniszki, powiadając im, iż piekła nie ma, iż można zaspokajać żądze cielesne, nie obrażając przy tym Boga, przyjmować ciało Chrystusa (wybacz mi. Panie) po tym, jak się zabawiało z mniszką, iż Panu milsza była Magdalena od dziewicy Agnieszki, iż to, co pospólstwo zwie diabłem, jest samym Bogiem, albowiem demon jest mądrością, a Bóg jest też mądrością! I właśnie błogosławiona Klara po wysłuchaniu tych przemówień miała wizję, w której sam Bóg powiedział jej, że tamci są niegodziwymi stronnikami Spiritus Libertatis!

      – Byli minorytami, których umysły gorzały od tych samych wizji, co umysł Klary, a często granica między zachwyceniem wizji i szaleństwem grzechu jest prawie niedostrzegalna – odrzekł Wilhelm.

      Hubertyn ścisnął mu dłonie i jego oczy znowu zaszły łzami.

      – Nie powiadaj tego, Wilhelmie. Jakże możesz mylić moment zachwyconej miłości, która pali ci trzewia wonią kadzidła, z rozpasaniem zmysłów, o których wiesz, że są z siarki? Bentiwenga nakłaniał do dotykania nagich członków ciała, twierdził, że tak tylko zyskać można wyzwolenie spod władzy zmysłów, homo nudus cum nuda iacebat24.

      – Et non commiscebantur ad invicem25.

      – Kłamstwa! Szukają rozkoszy, a kiedy czują pobudzenie zmysłowe, nie mają za grzech, jeśli dla uśmierzenia żądzy mężczyzna i niewiasta spoczywają obok siebie, a on dotyka jej i całuje we wszystkie miejsca, i łączy swój nagi brzuch z jej nagim brzuchem!

      Wyznaję, że sposób, w jaki Hubertyn piętnował występek, nie nakłaniał mnie do cnotliwych myśli. Mój mistrz musiał dostrzec, że ogarnął mnie zamęt, i przerwał świętemu człekowi.

      – Jesteś duchem żarliwym, Hubertynie, w miłości do Boga i w nienawiści do zła. Chciałem tylko powiedzieć, że mała jest różnica między żarem serafinów a żarem Lucyfera, rodzą się bowiem zawsze z największego rozpłomienienia woli.

      – Och, różnica jest i znam ją! – oznajmił natchniony Hubertyn. – Chcesz powiedzieć, że wolę dobra od woli zła oddziela mały krok, ponieważ chodzi o kierowanie jedną i tą samą wolą. To jest prawdziwe. Lecz różnica leży w przedmiocie, a przedmiot jest jasno widoczny. Tutaj Bóg, tam diabeł.

      – Ja zaś boję się, że nie umiem już odróżnić, Hubertynie. Czyż to nie twoja Aniela z Foligno opowiadała o tamtym dniu, że w uniesieniu ducha spoczywała w grobowcu Chrystusa? Czyż nie mówiła, jak to najpierw całowała Jego pierś i widziała Go leżącego z zamkniętymi oczyma, a potem całowała Jego wargi i poczuła, że spomiędzy nich dobył się zapach niewypowiedzianej słodyczy, i po chwili położyła swoje lico na licu Chrystusa, i Chrystus zbliżył swoją dłoń do jej lica, i przygarnął ją do siebie, i, tak sama opowiadała, jej rozradowanie sięgnęło wielkich wyżyn…?

      – Co