natwarzy.
Usiłuję nie biec, wycofuję się i z wyraźną ulgą wchodzę po schodach.Oddycham głęboko. Potem zerkam na zegarek i przypominam sobie, żewkrótce mam odebrać Jamiego, a to znaczy, że wciąż zostało mi dość czasuna ostatnie zadanie.
Jest jeszcze jedno miejsce w rezydencji, które chcę obejrzeć: zupełnienietknięte Zachodnie Skrzydło. I samo jego serce – Stara Sala. Davidwspominał mi, że jest imponująca.
Moja noga tam jednak jeszcze nie postała. Widziałam jedynie zniszczonąfasadę. Wchodzę w korytarz za wielkimi schodami, kieruję się zewschodniej części posiadłości do zachodniej, przenoszę się z teraźniejszości w przeszłość.
To musi być tutaj. Wielkie, niemalowane i bardzo ciężkie drewnianedrzwi. Zamiast klamki poskręcany żeliwny pierścień. Z wysiłkiem goprzekręcam, a wówczas drzwi płynnie się otwierają. Po raz pierwszywkraczam do Starej Sali.
Gotyckie okna z witrażami, wysokie i łukowate. Ewidentnie pozostałość poklasztorze. W kamiennym pomieszczeniu jest zimno; jest też zupełniepuste, nieumeblowane. David mówił mi, że wieki temu w Starej Salipłacili górnikom. Widzę ich w tej chwili. Prostych ludzi ze stoickimspokojem czekających w kolejce, wywoływanych po nazwiskach. Nadzorcyspoglądają na nich z założonymi rękoma.
Ta sala robi wrażenie, ale jest też przytłaczająca. Drżę jak dziecko.Wydaje mi się, że ta atmosfera musi wynikać z rozmiarów pomieszczenia.Tutaj, w zimnym i pustym sercu domu, uświadamiam sobie, jak gigantycznejest Carnhallow. Tak ogromne, że można w nim zatonąć. To tutaj naprawdępojmuję, że jestem w domu, który mógłby pomieścić pięćdziesiąt osób.Trzy tuziny służby i wielką rodzinę.
Dziś mieszkają tu tylko cztery osoby. I jedna z nich, David, będziespędzać większość czasu w Londynie…
Trzecia. Pora odebrać mojego przybranego synka. Wychodzę z domu,wskakuję do mojego morrisa mini, odpalam silnik, następnie powolipokonuję wąski podjazd i wjeżdżam w zalane słonecznym światłem lasy.Droga jest trudna, ale prześliczna. Inspirująca. Być może pewnego dniabędą się tu bawić moje dzieci. Będą dorastać w przepychu Carnhallow – w tym przestronnym pięknie, w otoczeniu drzew i plaż. Na wiosnę będąwidzieć dzwoneczki, a w październiku zbierać grzyby. I będziemy mielipsy. Szczęśliwe, szalone psy, pędzące za omszałymi patykami po polanachLasu Dam.
W końcu docieram do głównej drogi i kieruję się na zachód. Po lewejstronie mam zielone, skaliste wrzosowiska, po prawej szaleje ocean. Takręta podrzędna droga przebiega przez większość dawnych górniczych osadz West Penwith.
Botallack, Geevor, Pendeen. Morvah.
Za Morvah droga się rozwidla. Skręcam w lewo i przez jałowe, wyżejpołożone wrzosowiska jadę do prywatnej szkoły podstawowej w Sennen, doktórej uczęszcza Jamie.
Dwa skręty w lewo, kolejna mila przez wrzosowisko i krajobraz subtelniesię zmienia. Tutaj, na południowym wybrzeżu, ocean jest spokojniejszy,pokryty cętkami światła. Kiedy parkuję samochód niedaleko szkolnej bramyi otwieram drzwi, wyczuwam, że powietrze jest tu zauważalniełagodniejsze.
Jamie Kerthen już na mnie czeka. Rusza w moją stronę. Choć jest sobota,ma na sobie szkolny mundurek. Sennen to szkoła z etykietą, wymagająca oduczniów, by na jej terenie zawsze nosili mundurki. Podoba mi się to. Dlamoich dzieci również tego pragnę. Etykiety i dyscypliny. Kolejnychrzeczy, których sama nie miałam.
Wysiadam z samochodu i uśmiecham się do przybranego syna. Muszę oprzećsię pokusie, by do niego nie podbiec i mocno go nie przytulić. Zawcześnie na to. Ale moja opiekuńczość jest szczera. Pragnę już zawsze gochronić.
Jamie uśmiecha się lekko w odpowiedzi, lecz nagle zatrzymuje się jakwryty, jakby zapuścił korzenie w chodniku, i przygląda mi się – dziwnie,długo, w skupieniu. Jakby nie potrafił pojąć, kim jestem albo skąd siętutaj wzięłam. A przecież mieszkamy razem od kilku tygodni.
Nie chcę pozwolić, by to mnie wytrąciło z równowagi. Chłopiec dziwniesię zachowuje, ale wiem, że wciąż opłakuje matkę.
Na domiar złego właśnie wychodzi inna matka z synkiem i mija nas nachodniku. Nie wiem, kim jest ta kobieta. W Kornwalii nie znam nikogo.Ale nic nie poradzę na tę izolację, jeśli ludzie uznają mnie zadziwaczkę, jeśli pomyślą, że tutaj nie pasuję. Uśmiecham się więc doniej szeroko i mówię zbyt głośno:
– Cześć, jestem Rachel! Przybrana matka Jamiego!
Kobieta spogląda na mnie, potem na mojego przybranego syna. Jamie wciążstoi bez ruchu i wbija we mnie wzrok.
– Eee… no tak… Cześć. – Kobieta lekko się rumieni. Ma ładną okrągłątwarz, akcent z wyższych sfer, dźwięczny głos. Wydaje się zakłopotanazachowaniem tej dziwnej, krzykliwej kobiety i jej nieufnego pasierba. I w sumie ma rację. – Na pewno się jeszcze spotkamy – mówi. – Ale… teraznaprawdę muszę już iść.
Odchodzi pośpiesznie ze swoim synkiem, odwraca się w moją stronę i zezdziwieniem marszczy brwi. Pewnie współczuje temu wystraszonemu chłopcuz macochą idiotką. Z przylepionym do twarzy uśmiechem odwracam się doprzybranego syna.
– Cześć, Jamie! Wszystko w porządku? Jak tam mecz?
Długo jeszcze będzie tak stał jak wryty i milczał? Nie zniosę tego. Tadziwna sytuacja ciągnie się jeszcze przez kilka bolesnych sekund. W końcu Jamie się odzywa.
– Dwa do zera. Wygraliśmy.
– Świetnie, fantastycznie!
– Rollo strzelił karnego, a potem główką.
– To wspaniale! Opowiesz mi więcej w drodze do domu. Wsiądziesz?
Kiwa głową.
– Dobra.
Rzuca torbę na tylne siedzenie, wsiada, zapina pas, a potem, gdyuruchamiam silnik, wyciąga z torby książkę i zaczyna czytać. Znów mnieignoruje.
Zmieniam bieg, skręcam ciasno za róg, próbuję się skupić na wąskichdróżkach, ale jego zachowanie nie daje mi spokoju. Teraz, gdy się nadtym zastanawiam, dochodzę do wniosku, że nie po raz pierwszy w ciąguostatnich kilku tygodni Jamie zachował się dziwnie, jakby był wobec mniepodejrzliwy. Tym razem jednak rzuca się to w oczy najbardziej.
Skąd ta zmiana? Kiedy poznałam go w Londynie, był rozmowny i roześmiany.Pierwszego dnia świetnie się ze sobą dogadywaliśmy. To właśnie tamtegodnia naprawdę się zakochałam w jego ojcu. To, jak ze sobą rozmawiali,ich miłość i zrozumienie, żarty i wzajemny szacunek, wspólny ból,którego próbowali nie okazywać – wszystko to mnie wzruszyło i wywarło namnie wielkie wrażenie. Kompletne przeciwieństwo mnie i mojego ojca. I znowu zapragnęłam ojcowskiej miłości dla mojego dziecka. Chciałam, żebyojciec moich dzieci był dokładnie taki jak David. Żeby to on nim był.
Łączył nas już seks, pożądanie i przyjaźń – David zdążył mnie oczarować— ale to Jamie sprawił, że te uczucia skrystalizowały się w miłość dojego ojca.
Uświadamiam sobie jednak, że odkąd zamieszkałam w Carnhallow, Jamiecoraz bardziej zamyka się w sobie. Stał się pełen rezerwy, a możeczujny. Jakby mnie oceniał. Jakby wyczuwał, że coś jest ze mną nie tak.
W tej chwili mój przybrany syn w milczeniu przygląda mi się w lusterku.Ma wielkie bladofiołkowe oczy, jest naprawdę pięknym chłopcem,obdarzonym wyjątkową urodą.
Czy to mnie czyni płytką? Że uroda Jamiego Kerthena sprawia, iż łatwiejmi go kochać? Jeśli tak, to niewiele mogę na to poradzić. Piękne dzieckoto potężna sprawa, niełatwo mu się oprzeć, i wiem również, że pod tąchłopięcą urodą skrywa się prawdziwa rozpacz, co tylko sprawia, że czujęmiłość ze zdwojoną siłą. Nigdy mu nie zastąpię straconej matki, ale napewno potrafię złagodzić jego samotność.
Kosmyk czarnych włosów