Zygmunt Zeydler-Zborowski

Kryminał


Скачать книгу

wy­my­sła­mi:

      – Ty skur­wy­sy­nu! ty łaj­da­ku! ty zło­dzie­ju! ty oszu­ście! ty ło­trze! ty pod­ły uwo­dzi­cie­lu! ty ka­na­lio! i ta­kie­go szub­raw­ca trzy­ma­ją w mi­li­cji! To hań­ba!

      Gru­by Mie­cio osłu­piał. Oczy zro­bi­ły mu się jesz­cze bar­dziej okrą­głe. Z prze­ra­że­niem pa­trzył to na wy­krzy­ku­ją­cą dziew­czy­nę, to na przy­ja­cie­la.

      – Ależ pro­szę pani… – pró­bo­wał rea­go­wać Cie­ślak. Nic nie po­mo­gło. Li­ta­nia prze­kleństw i co­raz or­dy­nar­niej­szych wy­zwisk pły­nę­ła nie­po­wstrzy­ma­nym po­to­kiem z kształt­nych ust „do­brze wy­cho­wa­nej pa­nien­ki”.

      Wresz­cie pierw­sze za­sko­cze­nie mi­nę­ło i Cie­ślak od­zy­skał zim­ną krew.

      – Pro­szę się na­tych­miast uspo­ko­ić! – wrza­snął roz­ka­zu­ją­co.

      Do po­ko­ju wbiegł sier­żant Kraw­czyk.

      – Co się sta­ło, to­wa­rzy­szu po­rucz­ni­ku?

      – Od­pro­wadź­cie tę oby­wa­tel­kę do aresz­tu.

      Dziew­czy­na umil­kła. Sta­ła te­raz spo­koj­nie, cze­ka­jąc na dal­szy bieg wy­pad­ków.

      Ba­czyń­ski trą­cił przy­ja­cie­la w ło­kieć i wska­zu­ją­cym pal­cem na­kre­ślił na czo­le małe kół­ko.

      Cie­ślak ski­nął gło­wą.

      – Za­cze­kaj­cie – po­wie­dział, wi­dząc że sier­żant bie­rze dziew­czy­nę za rękę. – Weź­cie ra­dio­wóz i za­wieź­cie ją na Hożą, do po­go­to­wia. Za­raz tam za­dzwo­nię.

      Na te sło­wa dziew­czy­na oży­wi­ła się i po­czę­sto­wa­ła Cie­śla­ka nową por­cją wy­zwisk. Sier­żant Kraw­czyk siłą wy­pro­wa­dził ją z po­ko­ju.

      Przez chwi­lę pa­no­wa­ła peł­na na­pię­cia ci­sza.

      – Mam na­dzie­ję, że to nie two­ja dob­ra zna­jo­ma – po­wie­dział fra­so­bli­wie gru­by Mie­cio, ocie­ra­jąc pot, któ­ry ob­fi­cie zro­sił mu czo­ło i opa­lo­ny kark.

      – Zwa­rio­wa­łeś? – żach­nął się Cieś­lak. – Ja miał­bym…?!

      Ba­czyń­ski po­kle­pał go uspo­ka­ja­ją­co po ra­mie­niu.

      – Wca­le bym się nie zdzi­wił! Za­wsze by­łem zda­nia, że masz do­bry gust, je­śli cho­dzi o te spra­wy.

      – Prze­stań! – Cie­ślak by­naj­mniej nie był w żar­to­bli­wym na­stro­ju. Pod­niósł słu­chaw­kę i po­łą­czył się z po­go­to­wiem. Przez dłuż­szą chwi­lę roz­ma­wiał z le­ka­rzem dy­żur­nym. Na­stęp­nie od­su­nął od sie­bie te­le­fon i wy­jął z kie­sze­ni pa­pie­ro­sy.

      – A to ci heca – mruk­nął.

      – Ty rze­czy­wi­ście nie znasz tej dziew­czy­ny? – na­sta­wał Ba­czyń­ski.

      – Daj­że spo­kój – Cie­ślak już zu­peł­nie opa­no­wał zde­ner­wo­wa­nie. – Pierw­szy raz ją wi­dzę.

      – Nie­li­cho cię ob­tań­co­wa­ła.

      – Nie mogę na­rze­kać. Jesz­cze ni­g­dy w ży­ciu nikt mi ta­kie­go man­ta nie spuś­cił. Za­sta­na­wiam się, dla­cze­go ona to zro­biła, co się za tym kry­je?

      Ba­czyń­ski wzru­szył ra­mio­na­mi.

      – Nic się nie kry­je. Po pro­stu ci­zia ma szmer­gla.

      – A może za­ło­ży­ła się z ko­le­ga­mi, że ze­klnie od ostat­nich ofi­ce­ra mi­li­cji? Ci mło­dzi mie­wa­ją te­raz po­my­sły nie z tej zie­mi.

      – To praw­da – zgo­dził się Mie­cio. – W dzi­siej­szych cięż­kich cza­sach wszyst­ko jest moż­li­we. W pierw­szej chwi­li zu­peł­nie zba­ra­nia­łem. Przy­znam ci się szcze­rze, że nie by­łem pe­wien, czyś ty cza­sem nie zo­sta­wił tej ślicz­not­ki z bliź­nię­ta­mi na ręku.

      – Nie­złą się u cie­bie cie­szę opi­nią. Nie ma co mó­wić.

      Ba­czyń­ski mach­nął ręką i zno­wu wy­tarł chust­ką spo­co­ne czo­ło.

      – Daj spo­kój. Każ­de­mu się może zda­rzyć. Nie je­steś z drew­na.

      – Ale świ­nią tak­że nie je­stem – od­parł Cie­ślak. Zga­sił pa­pie­ro­sa i w za­myś­le­niu po­tarł wierz­chem dło­ni po­li­czek, na któ­rym za­czy­nał się już za­ry­so­wy­wać ciem­ny za­rost. – Wiesz, co mnie za­sta­na­wia? – po­wie­dział po chwi­li.

      – Co ta­kie­go?

      – To całe prze­mó­wie­nie, te wszyst­kie ob­raź­li­we sło­wa zro­bi­ły na mnie wra­że­nie wy­uczo­nej kwe­stii. Było coś w tym z te­atral­nej roli. Cie­ka­we, czy ta dziew­czy­na nie jest z za­wo­du ak­tor­ką…

      – Na­wet że­śmy jej nie wy­le­gi­ty­mo­wa­li.

      – To praw­da, ale tak nas za­sko­czy­ła swym wy­stą­pie­niem… Zresz­tą to nie ta­kie waż­ne. W po­go­to­wiu usta­lą jej per­so­na­lia.

      Za­dzwo­nił te­le­fon.

      Cie­ślak przez chwi­lę trzy­mał słu­chaw­kę przy uchu. Zbladł. Ręka mu drża­ła.

      – Co się sta­ło? – spy­tał nie­spo­koj­nie Ba­czyń­ski.

      – Za­mor­do­wa­no ją. Rany bo­skie!

      – Gdzie?

      – W po­go­to­wiu. Dzwo­nił Kraw­czyk.

      * * *

      Ma­jor Do­wnar, zgod­nie ze swym zwy­cza­jem, roz­po­czął dzia­łal­ność od krót­kiej roz­mo­wy z le­ka­rzem.

      – Śmierć na­stą­pi­ła na sku­tek rany kłu­tej. Cios za­da­no no­żem z tyłu, w ple­cy. Naj­praw­do­po­dob­niej zo­sta­ła prze­bi­ta pra­wa ko­mo­ra ser­ca. Sek­cja wy­ka­że – po­wie­dział dok­tor Ziem­ba.

      – Czy są­dzi pan, że to mógł być nóż sprę­ży­no­wy? – spy­tał Do­wnar.

      – Bar­dzo praw­do­po­dob­ne. Mor­der­ca nie miał wa­run­ków po temu, żeby z du­żym za­ma­chem wbić ostrze. Mógł nato­miast przy­ło­żyć dziew­czy­nie nóż do ple­ców i na­ci­snąć sprę­ży­nę. Sprę­ży­na mu­sia­ła być moc­na.

      – Tak – po­ki­wał gło­wą Do­wnar. – Ta kon­cep­cja wy­da­je mi się rze­czy­wi­ście praw­do­po­dob­na.

      Po­dzię­ko­wał dok­to­ro­wi, prze­lot­nym spoj­rze­niem ob­rzu­cił skon­ster­no­wa­ne twa­rze Cie­śla­ka, Ba­czyń­skie­go, sier­żan­ta Kraw­czy­ka i po­szedł do le­ka­rza dy­żur­ne­go.

      – Nie­wie­le mogę panu po­móc, pa­nie ma­jo­rze. Za­dzwo­ni­li do nas z ko­men­dy,