wpuścić niespodziewanych gości do mieszkania.
Downar wyjął legitymację służbową.
– Proszę, niech pan sobie obejrzy i niech się pan nas nie boi.
– Ależ ja się nie boję. Skądże znowu.
– To świetnie – uśmiechnął się przyjacielsko Downar. – Nie zabierzemy panu dużo czasu. Gdzie możemy porozmawiać? Bo chyba nie na klatce schodowej.
Właściciel mieszkania szerzej otworzył drzwi i cofnął się w głąb przedpokoju.
– Proszę, niech panowie wejdą.
Dwa pokoje. Jeden duży, drugi mniejszy koło kuchni. Pawelski zaprowadził oficerów do tego większego, który zapewne spełniał rolę saloniku. Szeroki tapczan zarzucony był kolorowymi poduszkami.
– Przepraszam, że przyjmuję panów w takim stroju – powiedział usprawiedliwiająco Pawelski – ale nie spodziewałem się odwiedzin, a taki upał, że… Właśnie podlewałem kwiatki na balkonie. Żona wyjechała, sam jestem na gospodarstwie. Przyznaję, że rola słomianego wdowca nie bardzo mi odpowiada. Przepraszam panów na chwileczkę, włożę coś na siebie.
Kiedy zostali sami, Downar mrugnął porozumiewawczo do Olszewskiego. Zbytnia elokwencja „słomianego wdowca” wydała mu się trochę podejrzana. Miał wrażenie, że Pawelski czyni ogromny wysiłek, żeby odgadnąć, czego chcą od niego milicjanci.
Po paru minutach wrócił. Miał na sobie wypłowiałe dżinsy i granatowy sweterek z krótkimi rękawami.
– Jestem do panów dyspozycji – powiedział z nieco sztuczną swobodą. Usiadł na wyściełanym krześle, założył nogę na nogę i zapalił papierosa.
Downar wyjął z teczki paczkę, cierpliwie rozplątał sznurek, złożył papier i podał koszulkę Pawelskiemu.
– Czy to pańska własność?
Słomiany wdowiec wzruszył ramionami.
– Przecież to jest damska bluzeczka. Ja nie używam oblamowanych koszulek.
– Na dole jest naznaczona czerwonym tuszem. Sprawdzaliśmy w pralni, gdzie podano nam pańskie nazwisko i adres. Pan oddaje bieliznę do prania do spółdzielni „Praca Kobiet”, na Hożej.
– Te sprawy załatwia raczej moja żona.
– Daleko pańska żona wozi bieliznę do prania, z Muranowa aż na Hożą. Czyżby tu gdzieś bliżej nie było pralni?
– Moja żona pracuje na Wspólnej, w Ministerstwie Rolnictwa. Ma blisko na Hożą, a twierdzi, że w tej spółdzielni dobrze piorą.
– Więc to pana koszulka?
– No, doprawdy… Nie wiem… Ale skoro panowie już stwierdzili w pralni… Przyznam się szczerze, że specjalnie się tym cyferkom nigdy nie przyglądałem. Nie rozumiem tylko, co z tym oblamowaniem?… Może żona?…
Downar pokiwał głową.
– Czy pana to nie dziwi, że jesteśmy w posiadaniu pańskiej koszulki?
– Właśnie miałem zamiar się zdziwić, panie majorze, ale jeszcze nie zdążyłem.
– Widzę, że pan jest człowiekiem wesołym.
– W miarę możności usiłuję nie tracić dobrego humoru.
– To bardzo cenna zasada – powiedział z przekonaniem Downar. – Grunt to dobry humor. Podobno ludzie weseli dłużej żyją. Czy wie pan, gdzie znaleźliśmy pańską koszulkę?
– Nie mam najmniejszego pojęcia.
– Wczoraj wieczorem zamordowano dziewczynę, która miała na sobie tę właśnie pańską koszulkę – powiedział Downar równym, beznamiętnym głosem, jakby chodziło o rzecz zwykłą, niezbyt ważną.
Opalenizna na twarzy Pawelskiego pokryła się szarością. W błyskawicznym tempie opuszczał go dobry humor.
– Nie rozumiem… nic nie rozumiem. – Wyczuwało się wysiłek, z jakim zostały wypowiedziane te słowa.
Downar, ciągle bardzo spokojny, a nawet flegmatyczny, powolnym ruchem wyjął z kieszeni powiększone fotografie tragicznie zmarłej dziewczyny.
– To ona. Kto to był? Proszę nam podać jej nazwisko.
Pawelski energicznie potrząsnął głową.
– Nie wiem. Nigdy nie widziałem tej dziewczyny.
– Przyzna pan, że to dosyć dziwne – uśmiechnął się Downar. – Jakaś nieznajoma młoda osoba nosi pańską bieliznę. I pan oczywiście ma nadzieję, że my w to uwierzymy.
– Ależ panowie! – wykrzyknął dyszkantem słomiany wdowiec. – Daję wam najświętsze słowo honoru, że nigdy w życiu nie widziałem tej dziewczyny! Jej twarz jest mi najzupełniej obca. Nawet nie jest podobna do żadnej z moich znajomych.
– Hm – Downar z zakłopotaniem podrapał się za uchem. – Wszystko trochę się komplikuje. Jak pan wobec tego wytłumaczy sprawę tej koszulki, bo przecież nie ulega wątpliwości, że to pańska własność.
– Tak, ale…
– Sam pan przyznaje, że to pańska bielizna. Miała ją na sobie zamordowana dziewczyna. Któż mógł jej dać tę koszulkę, jeżeli nie pan?
– Ja jej nie dałem. Proszę mi niczego nie wmawiać!
– Rozumiem pańskie zdenerwowanie – powiedział spokojnie Downar. – Musimy jednak sprawę gruntownie wyjaśnić. Mniej stracilibyśmy czasu, gdyby pan zechciał nam dopomóc.
– Niby w jaki sposób…?
– Po prostu niech się pan zastanowi, jak to się mogło stać, że pańską koszulkę miała na sobie nie znana panu dziewczyna? Przyjmujemy oczywiście, że pan istotnie nie znał denatki.
– Przysięgam…
– Zgoda. Wierzymy.