Скачать книгу

Piotrusia Pana, który obecnie stanowi główne zainteresowanie Tildy; moja siostra mówi głosem Piotrusia, ze wznoszącą intonacją, tak że bez przerwy zdaje się wzywać swoich żołnierzy: „Jeszcze raz, przyjaciele!”. W nieskończoność słuchamy jej opowieści o scenach z Hakiem, jak trudna okazała się walka na miecze, że wymagała przerażających skoków ze skały na statek i w drugą stronę. Potem imię Liama zaczyna pojawiać się przy każdej innej okazji, więc prawie nie śmiem nic powiedzieć, z obawy, że wywołam je znowu, że jeśli wspomnę, że lubię zielony groszek, zostaniemy uraczone długą opowieścią o tym, jak bardzo Liam za nim przepada. Przy toście z fasolką Tilda ni stąd, ni zowąd rzuca, że Liam potrafi przepłynąć pod wodą dwadzieścia pięć metrów, a ja walę głową w stół i nie chcę jej podnieść.

      Mama nie zważa na mój protest i podejmuje rozpoczęty przez Tildę wątek. Nonszalancko, jakby ten pomysł właśnie przyszedł jej do głowy, proponuje:

      – Hm, Liam może pójść z nami w sobotę na basen, jeśli ma ochotę.

      Tilda dosłownie zrywa się z krzesła.

      – Zadzwonię do niego i spytam, dobrze?

      Wstaję od stołu i wlokę się po schodach na górę, wyjmuję z poszewki na poduszkę dziennik Tildy i znajduję na jego marginesach małe „L”, pocałunki i serduszka, widzę też, że moja siostra ćwiczy już swój podpis jako przyszła Tilda Brookes. Nie mogę się powstrzymać – odzieram róg jednej z kartek i go zjadam.

      W sobotę, na dźwięk dzwonka, biegnę otworzyć drzwi i widzę za nimi Liama, stoi w progu z pasiastym ręcznikiem zrolowanym pod pachą i z poważną miną, niczym młodociany skaut gotowy do inspekcji. Czuję zaskakujący przypływ ciepła z powodu nieskrywanego oczekiwania w wyrazie jego twarzy, jakby się spodziewał, że go polubią, będą mu zadawać pytania albo się z nim przekomarzać. Zauważam również, że ciemne włosy sterczą mu śmiesznie na głowie. Stojąc tak, patrzy na mnie i dostrzegam, że jego ręcznik jest sprany, szorstki i wystrzępiony na brzegach, a czerwone kąpielówki odstają pośrodku jak rolada, z której wyłazi dżem.

      – Lepiej wejdź do środka – rzucam.

      W autobusie Tilda siada z Liamem z przodu, a mama i ja, z całym naszym bagażem, zajmujemy miejsca za nimi. Opieram głowę na ramieniu mamy, a ona mnie obejmuje, mówiąc: „Cip, cip!”, bo wie, jak mnie rozśmieszyć. Potem obie milkniemy, starając się coś podsłuchać. Ale oni rozmawiają tylko o Piotrusiu Panu i uświadamiam sobie, że każdy inny temat stanowiłby dla nich zbyteczny wysiłek. A na basenie nie mówi się o niczym innym, jak tylko o pływaniu.

      Okazuje się, że Liam pływa lepiej niż Tilda i ja, jest szybszy i bardziej wytrzymały – jak głosi wieść – a szczególnie dobrze idzie mu wstrzymywanie oddechu (moja specjalność!).

      – Patrzcie! – woła, a potem zatyka nos i opada na dno basenu, gdzie siada ze skrzyżowanymi nogami.

      Zaczynamy odliczanie – raz, dwa, trzy. Przy trzydziestu na powierzchnię wydobywają się bąbelki, a my dochodzimy do siedemdziesięciu i odliczamy dalej. Na koniec przepływa pod wodą całą szerokość basenu, odwraca się i pokonuje pół drogi z powrotem, zanim wreszcie się wynurza. W drodze do domu Liam pyta Tildę, czy umie jeździć na rolkach, a ona odpowiada, że nie, ale chciałaby się nauczyć – spodziewam się więc, że zostanie zaproszona na lekcję. Po jego wyjściu mama zauważa:

      – Ten chłopiec ma inteligentne spojrzenie.

      Dni mijają i zaproszenie na rolki nie przychodzi, Tilda reaguje nerwowo, kiedy pada imię Liama, nie chce już, żeby był tematem rozmowy przy każdym posiłku. W jej stylu byłoby przejąć inicjatywę i samej poprosić Liama, żeby nauczył ją jeździć na rolkach, ale albo po prostu milczy, albo dostała od niego odprawę. W trakcie obchodu podwórka widzę, że oboje z Liamem wciąż przygotowują się do przedstawienia, ale wyczuwam pomiędzy nimi skrępowanie, którego wcześniej nie było. A w domu Tilda jest drażliwa i szorstka wobec mamy i mnie, zaczyna przesiadywać przez długie godziny w naszej sypialni za zamkniętymi drzwiami. Któregoś wieczoru jednak woła mnie, żebym pomogła jej przećwiczyć rolę, i kiedy stawiam się na wezwanie, leży skulona na łóżku, z zaczerwienionymi oczami, zasmarkana i przykryta kołdrą po samą szyję.

      – Wyglądasz okropnie – mówię. – Co się stało?

      Wsadza palec do ust i przygryza go tak mocno, że spodziewam się zobaczyć, jak tryska krew. Potem siada i zaczyna walić głową w ścianę.

      – Przestań! – Odciągam ją przestraszona, że oszalała, i obie, dysząc z emocji, nakrywany się kołdrą. Głaszczę ją po włosach i usiłuję pocieszyć.

      – No już, wszystko będzie dobrze. Naprawdę. Pamiętaj, że masz mnie, będę się tobą opiekować. Pamiętaj, że jesteśmy ukochane.

      Zdobywa się na nikły uśmiech. To mama tak nas nazywa, „ukochanymi”, odkąd byłyśmy małe.

      – A co z Piotrusiem Panem? – zagaduję. – Pomyśl o piątku i o tym, jak świetnie wypadniesz.

      – Uhm… – W jej głosie brzmi rozpacz. – Muszę w piątek wypaść świetnie… muszę…

* * *

      W piątkowe popołudnie w szkole mam na nią oko, pełna obawy, że się rozsypie. Kiedy ją pytam, czy jest zdenerwowana, odpowiada: „Nie, wszystko w porządku”, jakby nie było powodu do niepokoju, mimo to martwię się aż do piątej, kiedy zaczyna schodzi się publiczność. O wpół do szóstej sala jest pełna i gwarna, ale wraz z pierwszymi dźwiękami muzyki zgiełk rozmów powoli cichnie. Kurtyna się rozsuwa, ukazując pokój śpiących dzieci Darlingów. Kilka minut później, jak tylko Tilda pojawia się na scenie, ogarniają mnie mdłości.

      Wychodzi niepewnie na środek, z bladą twarzą, tremą w oczach, a ja siedzę jak wrośnięta na swoim miejscu pod ścianą i ledwie mogę oddychać. Jednak moja siostra zbiera się na odwagę i zaczyna mówić głosem Piotrusia Pana, donośnie i wyraźnie. Niebawem dominuje na scenie, skacze po niej, jakby podłoga się paliła, wywija mieczem. I staje się jasne, że to Liam, nie Tilda, nie wytrzymuje presji. Na próbach był zawadiacki i pełen energii, a teraz, w światłach reflektorów, jakby stracił pewność siebie. Tilda przyćmiewa go w każdej scenie. Czasami mówi do publiczności coś na stronie, co wszystkich bawi, i jej gra kilka razy wywołuje spontaniczny aplauz. Na koniec, kiedy rodzice klaszczą i gwiżdżą, wręcz promienieje, kłaniając się widzom; Liam zerka na nią na wpół z podziwem, na wpół ze zdumieniem. Później do mamy podchodzi pani Brookes i widzę zdziwiona, że to jedna z tych grubych matek z osiedla Nelsona Mandeli i że ma w jednym uchu długi kolczyk złożony z szeregu grubych metalowych kółek.

      – Urodzona aktoreczka z tej pani Tildy – mówi z uśmiechem równie szerokim jak u Liama. – Już widzę, że to będzie jej zawód.

      Zwraca się do mnie.

      – A ty? Nie chciałaś zagrać w sztuce?

      Wzruszam ramionami. Przyłącza się do nas Liam, mama mówi, że nadał Kapitanowi Hakowi smutny rys i że któregoś dnia musi nas odwiedzić. Kiedy to proponuje, przychodzi Tilda i wszyscy razem idziemy do samochodu.

      – Do zobaczenia w poniedziałek! – rzuca Liam. A Tilda uśmiecha się promiennie, jakby wszystko między nimi naprawił.

      Po powrocie do domu idę na górę do naszej sypialni i szperam wśród swoich ubrań w szufladzie wypełnionej po brzegi topami i koszulkami. Znajduję stary czerwony sweter, już na mnie za mały, który jednak trzymam na samym dole szafy, dobrze ukryty. Wyjmuję dossier, które spoczywa owinięte w ten sweter. To już nie notatnik z księżniczką, w którym pisałam jako siedmiolatka, ale elegancki notes, kupiony