się w ustach, ale Tilda wpada we wściekłość, kiedy dostrzega oderwany róg, zarzuca mi, że czytam jej dziennik i go niszczę.
– Przeczytałam tylko jedną stronę, ale była taka nudna, że dałam sobie spokój – odpowiadam.
Później chowa dziennik, ale wiem gdzie – spoczywa wetknięty w róg poszewki na poduszkę.
Jeszcze innym razem zachodzę do spiżarni przy kuchni, bo wiem, że jeśli stanę na stołku, dosięgnę półki, na której stoi czerwona puszka; mama trzyma w niej nasze mleczaki, te, które każda z nas wkłada pod poduszkę dla zębowej wróżki. Wspinam się na palce, dotykam puszki i przyciągam ją do siebie, kiedy uświadamiam sobie, że patrzy na mnie mama.
– Co tam robisz, Callie?
– Chciałam tylko obejrzeć nasze zęby.
Mama odpowiada:
– To urocze.
I zostawia mnie w spokoju, więc wyjmuję z puszki trzy zęby, biegnę do swojej sypialni i chowam je w szufladzie z bielizną. Wpadłam na pomysł, że zjem zęby w obecności Tildy, ale tak, żeby o tym nie wiedziała; kombinuję, że jeśli połknę wszystkie trzy, będzie szansa, że jeden z nich należał do Tildy. Okazja nadarza się jakiś tydzień później, kiedy pewnego mrocznego popołudnia przychodzimy ze szkoły i w domu pachnie świeżym ciastem. Mama upiekła tort czekoladowy Sachera i kiedy wchodzimy do kuchni, oznajmia, że sprzedała obraz. Zdajemy sobie sprawę, że dzięki jej posadzie nauczycielki malarstwa dobrze nam się żyje, że mamy na opłacenie rachunków, ale to jej twórczość malarska jest czymś niezwykłym. Pędzę do sypialni po ząb, potem dołączam do Tildy i mamy przy kuchennym stole, na którym stoi sok pomarańczowy i tort. Gdy wdają się w rozmowę o dżemie brzoskwiniowym, wkładam ząb do ust razem z kawałkiem tortu i przełykam.
Mleczak jednak zostaje mi w ustach. Popijam go więc sokiem, ale tym razem zaczynam się dławić i mimowolnie wypluwam ząb, który ląduje na stole. Szybko przykrywam go dłonią. Tilda i mama niczego nie zauważają. Rozmawiają ze sobą i krytyczny moment uchodzi ich uwagi, więc chwytam mleczak i kaszląc, wybiegam z kuchni, podczas gdy mama woła za mną:
– Wszystko w porządku?! Wpadło w nie tę dziurkę, co trzeba?!
Po tym zdarzeniu postanawiam, że jednak nie będę połykać zębów publicznie. Robię to w łazience, za zamkniętymi drzwiami. Pierwszy z nich popijam potężnym łykiem kranówki i kiedy go przełykam, zauważam, że Tilda nie spuściła wody i w muszli są jej zielonożółte siki, które przypominają sok jabłkowy.
Nabieram szklanką niewielką ich ilość i wypijam tak szybko, że właściwie nie potrafię powiedzieć, jak smakują – chyba kwaskowato jak cytryna. Najpierw na chwilę ogarnia mnie satysfakcja i euforia, ale zaraz potem – strach. A jeśli się zatrułam? W nocy śni mi się, że leżę na łóżku szpitalnym i jestem przesłuchiwana przez lekarzy w białych fartuchach, którzy nie mogą się nadziwić: „Jak nabawiłaś się robaków, dziewczynko? Co takiego zrobiłaś?”. A kiedy umieram, nie wyjawiwszy swojego strasznego sekretu, przy łóżku pojawia się Tilda ze łzami w swoich nieobecnych oczach i mówi: „Proszę, Callie, powiedz im. Dzięki temu ocalisz życie”. Ja jednak wiem, że będę milczała do końca. Rankiem budzę się przerażona i postanawiam, że więcej nie zjem nic, co należy do Tildy.
7
Po naszym katastrofalnym spotkaniu przy Regent’s Park, w ciągu następnych dni i tygodni, dzwonię do Tildy, żeby sprawdzić, czy wszystko u niej dobrze, ale za każdym razem jestem przełączana na pocztę głosową i w miarę jak milczenie siostry się przedłuża, coraz bardziej tracę ducha, bez przerwy martwię się o jej stan emocjonalny. Chyba popadam w obsesję, bo często jest to pierwsza rzecz, o jakiej myślę, kiedy budzę się rankiem. Jestem już przekonana, że Felix znęca się nad Tildą, fizycznie i psychicznie, i w drodze do pracy myślę, w jaki sposób mogłabym ją uratować, a potem, po powrocie do domu, regularnie wchodzę do internetu, na Controllingmen.com, żeby dyskutować na forach o przemocy emocjonalnej i jej środkach. Nawet śnię o Tildzie, zwłaszcza o tym, że ją ratuję, tak jak matki śnią, że ratują swoje dzieci z pożaru albo z fal wzburzonego morza, i wciąż ląduję pod wodą, jedną ręką chwytam ją za włosy, a drugą wykonuję ruchy pływackie, walcząc z potężnym przeciwnym nurtem. To bardzo wyczerpujące.
Od czasu do czasu jadę autobusem do centrum i sadowię się w Caffè Copernicus przy Curzon Street, naprzeciwko jej mieszkania. Nie to, że ją szpieguję, ale dobrze jest być blisko niej. Fantazjuję, że może mnie potrzebować w sytuacji większego zagrożenia niż kilka sińców na rękach, i przesiaduję w swoim ulubionym miejscu przy oknie, skąd mam nieograniczony widok na drzwi frontowe budynku i okna jej salonu na drugim piętrze. Nic jednak się nie dzieje. Nowe zasłony są zaciągnięte i nie mogę się zorientować, co się za nimi odbywa, więc zostaję sama ze swoimi myślami, które podążają w przerażające strony. Łapię się na tym, że planuję dziwaczne sposoby ucieczki z tego mieszkania – przykładowo skok z okna sypialni na tyłach budynku, wiążący się z rozbiciem szklanego dachu poniżej, co stanowi mniejsze ryzyko niż upadek na beton, gdyby wyskoczyć z okna salonu.
Ani razu nie widzę Tildy i mam nadzieję, że w końcu przyjdzie taki dzień, kiedy opowie mi o wszystkim i pozwoli sobie pomóc. Tymczasem, żeby pozostać w gotowości, notuję swoje spostrzeżenia. Muszę przyznać, że dossier bardzo się ostatnio zmieniło. W poprzednich latach pełniło raczej funkcję notatnika, w którym raz na jakiś czas pisałam coś o Tildzie i do którego wracałam, kiedy czułam się szczególnie przez nią przytłoczona albo gdy powiedziała coś, co sprawiło mi przykrość. Teraz codziennie prowadzę notatki w laptopie i w takim samym stopniu jak na niej skupiam się na Feliksie. Wracając do porządków w szafkach kuchennych na początku naszej znajomości i tych zastrzyków witaminowych, które zrazu wydawały mi się niegroźne, a które obecnie uważam za osobliwe, opisuję jego dziwne, niepokojące zachowania; to, że zorganizował wakacje bez porozumienia się z nią, a potem wysłał budowlańców do jej mieszkania, żeby zrobili tam Bóg wie co. A co gorsza, oznaki przemocy – jak przytrzymał ją pod wodą tamtego dnia nad Tamizą, te siniaki na ramionach i jej obecny stan. Chudość i widoczne wycieńczenie. I to właśnie robię dziś – uzupełniając zapiski, dodaję refleksje na temat tego, jak izoluje Tildę, odcina ją ode mnie.
Jestem w kawiarni jedyną klientką, więc nic mnie nie rozprasza; pracuję w spokoju przez jakieś pół godziny, powoli pijąc gorącą czekoladę i jedząc niespiesznie banana, którego przyniosłam z domu. Potem zamykam laptopa i wyjmuję książkę, skandynawski kryminał pod tytułem Artysta, który wtedy zabrałam do mieszkania Tildy. Opowiada on o seryjnym zabójcy, który za pomocą szablonu wycina znaki na piersi ofiar. Książka bardzo mnie wciąga, ale w pewnym momencie, jakby pod wpływem czegoś, dźwięku czy ruchu, unoszę wzrok i widzę, że drzwi budynku po drugiej stronie ulicy się otwierają. Patrzę jak zahipnotyzowana, bo przez te wszystkie godziny, które spędziłam w Caffè Copernicus, były zamknięte, jak nieprzenikniona bariera, niepozwalająca mi przeniknąć do środka, a Tildzie na zewnątrz.
Mam szczęście, bo to właśnie moja siostra staje na chodniku po przeciwnej stronie, zasłaniana co chwilę przez przejeżdżające samochody. Czekam, ciekawa, czy pojawi się także Felix. Ale nie. Jest sama, rozgląda się, zerka w jednym i drugim kierunku, w pewnym momencie mam nawet wrażenie, że patrzy przez okno kawiarni prosto na mnie. W tej jednej chwili widzę, że jej twarz jest jakby zapadnięta, jeszcze chudsza niż wtedy, gdy spotkałam się z nią w kafejce przy Regent’s Park; i ma ściągnięte brwi. Brak mi jednak czasu na wyciąganie wniosków, bo Tilda zaczyna się oddalać.
Kładę trzy funty na blacie, chowam laptopa i książkę do plastikowej torby razem z niedojedzonym bananem i biegnę do wyjścia, boleśnie uderzając udem o róg stolika.