związanych z misją, o których doktor Kalinski wcześniej nie wspominał. Że – biorąc pod uwagę rozwój napędu ziarnowego – wykorzystują przestarzałą technologię, choć jeszcze nie wystartowali. Że w wyższych kręgach ONZ-etu nie mówi się o nich z wielkim entuzjazmem, gdyż ich przedsięwzięcie trąci epoką bohaterów, kiedy projekty kosmiczne cechowały się niepotrzebnym rozmachem i marnotrawstwem środków, a jednostki sztucznej inteligencji posiadały stopień samoświadomości, który w późniejszych latach stał się prawnie niedopuszczalny. Tak czy inaczej, doktor Kalinski wychowywał się w cieniu minionej epoki i jej monumentalnych dokonań; może nie potrafił wyzwolić się spod ich wpływu? Krążyły więc plotki.
Doktor Kalinski ze wszystkich sił starał się obronić swój projekt przed ostrzem krytyki. Owszem, potrzebował trochę sprzętu o sporych gabarytach, ale nawet jeśli ponownie uruchomił elektrownię słoneczną, będącą samą w sobie znienawidzonym reliktem epoki bohaterów i dawnych szaleńczych programów inżynierii planetarnej, jego projekt pochłaniał nieporównanie mniej energii niż ta, którą zużyto przy wystrzeleniu Dextera Cole’a w kierunku Proximy. Co się tyczy zarobków, doktor Kalinski zrzekł się nagród pieniężnych, poprzestając na pensji otrzymywanej od instytucji akademickich, które go zatrudniały. Każda nowa technologia warta opatentowania automatycznie stawała się ich własnością i miała przynosić korzyść wszystkim wspierającym je podatnikom ONZ-etowskiego rządu. Ponadto Angelia była zaawansowaną samoświadomą jednostką sztucznej inteligencji, a bez zastosowania najnowocześniejszych urządzeń pokładowych misja byłaby skazana na fiasko. Potrafiła odczuwać cierpienie, co było ceną samoświadomości. Doktor Kalinski utrzymywał jednak, że cel misji uwzględnia dowiezienie jej do Proximy Centauri żywej i poczytalnej. Spotykał ją zaszczyt, nie dyshonor.
Niemniej załoga nie roztrząsała szczegółów, a doktor Kalinski unikał wzroku Angelii, podobnie jak – co zauważyła – swojej jedenastoletniej córki. Z całą pewnością istniały pewne aspekty misji, o których nie powiedziano ani jej, ani Stef.
Mimo pewnych nieprzyjemnych niuansów była to dla niej cudowna, ciepła i pasjonująca uroczystość pożegnalna. Na sam koniec, kiedy uczestnicy zaczynali zbierać się do wyjścia, Stef Kalinski podeszła i ujęła jej dłoń.
– Przepraszam, jeśli byłam dla ciebie niemiła – powiedziała dziewczynka.
– Nie byłaś.
– To dla mnie trochę trudna sytuacja. Moja mama umarła, była Francuzką…
– Wiem.
– A potem w Seattle miałam tatę wyłącznie dla siebie. Później pojawiłaś się ty. To tak, jakbym…
– Dokończ.
– Jakbym nagle miała starszą siostrę. – Jej drobna buzia wykrzywiła się w wyrazie zamyślenia. – Jakbym musiała w jednej chwili uporać się z całą tą rywalizacją między siostrami.
Angelia parsknęła śmiechem.
– Jesteś bardzo spostrzegawcza. I samokrytyczna. Nie obraziłaś mnie. Cieszę się, że miałam okazję lepiej cię poznać.
– Ja też.
– Nie zazdrościsz mi przygody? Tego, że wyruszam tak daleko? – Z taką właśnie postawą kilkakrotnie zetknęła się ze strony obsługi naziemnej. Na przykład Boba Develina, trzydziestolatka z Florydy, który dużą część młodości poświęcił na archeologiczne badania podwodne zatopionego przylądka Canaveral i marzył o kosmosie.
Stef pokręciła głową przecząco.
– Nie. Ja chcę poznawać ziarna, nawet jeśli tata uważa, że korzystanie z nich to w jakimś sensie pójście na łatwiznę.
– Nie chcesz lecieć do gwiazd?
– A po co? Gwiazdy łatwo zrozumieć…
Całkiem możliwe. Ale kiedy Stef stanęła na palcach, żeby pocałować swoją syntetyczną siostrę w policzek z programowalnej materii, Angelia zastanawiała się, czy przypadkiem ziarno nie jest łatwiejsze do zrozumienia niż jedenastoletnia dziewczynka.
Tak się zakończył ten wieczór. Doktor Kalinski odprowadził ją do pokoju, prawdziwego pomieszczenia dla ludzi z normalnym łóżkiem, lustrem ściennym i całą resztą. Pogłaskał ją po sztucznych włosach i życzył jej dobrej nocy. Położyła się na łóżku w ubraniu i przełączyła w tryb snu.
Kiedy się obudziła, otaczała ją przestrzeń kosmiczna i przeszywały promienie Słońca.
Rozdział 11
NIE MIAŁA JUŻ LUDZKIEJ POSTACI. Teraz była dyskiem utkanym z arkuszy włókna węglowego o średnicy stu metrów i grubości zaledwie setnej części milimetra. Mimo to zachowała pełną świadomość. Swoje zdolności umysłowe zawdzięczała prądom i ładunkom zgromadzonym w wielowarstwowej siatce z przewodzącego węgla, z którego była zbudowana. Spała, kiedy odbywał się proces transformacji, ów demontaż i montaż przeprowadzony przez doktora Kalinskiego i jego zespół techników.
Widziała, słyszała i czuła wszechświat dzięki klastrom mikroskopijnych czujników.
Przed sobą miała spękaną i podziobaną półkulę Merkurego. Światełka świadczące o ludzkiej obecności migotały w cieniu wiekowych kraterów i rozpełzały się wzdłuż urwisk i górskich grzbietów. Okrążając planetę, dostrzegła twarde, brzydkie cielsko wyłączonej elektrowni słonecznej, zmontowanej przed kilkudziesięciu laty w przestrzeni okołoziemskiej i przyholowanej z myślą o dalszym użytkowaniu. Ujrzała również gigantyczną antenę soczewkową, konstrukcję zbudowaną z cienkich powłok i włókien, przy której nawet jej koronkowy dysk wyglądał jak karzeł. To ona miała wypromieniowywać wiązkę mikrofal, będącą dla Angelii siłą napędową, z orbitalnej elektrowni na wskroś Układu Słonecznego. Skala przedsięwzięcia była nadzwyczajna, a wytworzona energia – ogromna. Gdyby cokolwiek poszło źle, zginęłaby momentalnie niczym ćma w ogniu. Poczuła ukłucie irracjonalnego strachu.
– Angelia?
– Jestem, doktorze Kalinski.
– Jak mnie słychać?
– Jakby pan przebywał w tym samym pomieszczeniu.
– Dobrze. Zatem zgodnie z planem. Cieszę się, że przez pewien czas mogliśmy być razem ludźmi. Bo jesteś częścią ludzkości. Najlepszą jej częścią, najjaśniejszą. Masz imię po córce Hermesa, greckiego odpowiednika Merkurego. Ona także była wysłannikiem, przekazywała wieści. Zabierzesz wiadomość o naszym istnieniu do innej gwiazdy. I wszystkie nasze marzenia. W każdym razie moje. Ale cóż, rozmawialiśmy o tym. Wiesz, że nie możemy się ze sobą komunikować w momencie, gdy wystrzelana jest wiązka. Odezwiemy się za cztery dni, kiedy przyśpieszenie osiągnie wartość docelową. W porządku?
– Tak, proszę pana. Myślę, że…
– Oszczędzimy ci końcowego odliczania. Z Bogiem, Angelio!
Zmysły, nastrojone na częstotliwość promieniowania mikrofalowego, przekazały jej widok rozbłyskującej elektrowni słonecznej. Merkury oddalił się, jakby wpadł do studni.
Intensywne promieniowanie, pierwotnie mające zapewnić dostatek energii słonecznej zakładom produkcyjnym i mieszkaniom na odległej Ziemi, teraz wypełniło żagiel jej stumetrowego ciała. Czuła, jak jej skóra rozciąga się i nadyma, gdy przenikały ją terawaty energii. Jej powłoka nie musiała być nawet jednolita; w rzeczywistości zaprojektowano rzadką siateczkę celem zmniejszenia masy. Długość fali promieniowania mikrofalowego była tak duża, że fotony nie mogły przelecieć przez tę szeroką, zakrzywioną pajęczynę z włókna węglowego. A gdy odbijały się od żagla niczym ławica ziarenek piasku, popychały ją z przyśpieszeniem