Camilla Lackberg

Złota klatka


Скачать книгу

planach dopiero co poznanej osobie.

      – Teraz właściwie niczym.

      – Fajnie. Ale będziesz studiować?

      Złożyłam papiery w kilku miejscach w Sztokholmie, więc przytaknęłam. Pomyślałam o moim koncie w banku, które topniało w alarmującym tempie.

      – Mam taki zamiar. Ale trochę potrwa, zanim dostanę odpowiedź – odparłam.

      – Skąd znasz Axela? – spytała ta druga, Sara, i kiwnęła głową w jego stronę.

      – Przez Viktora, może go znacie, poznałam go wczoraj w Buddha Bar.

      – Spałaś tutaj?

      Przytaknęłam.

      W milczeniu wypaliły papierosy i poszły.

      – Julia i Viktor byli kiedyś parą – wyjaśnił Axel.

      – Co znaczy „kiedyś”?

      – Jakieś trzy miesiące temu. Dziś widzą się po raz pierwszy, odkąd wróciła z Lund.

      Julia i Sara poszły z nami do Buddha Bar. Trzymały się blisko Viktora i cały czas patrzyły na mnie z niechęcią. Im więcej piłam, tym bardziej mnie to złościło.

      Viktor zrobił sobie małą przerwę w puszczaniu płyt i podszedł do mnie i Axela. Objęłam go, patrząc w zwężone oczy Julii. Pocałował mnie, ugryzłam go lekko w dolną wargę. Kiedy przyszła pora wrócić do kabiny didżeja, spytał, czy mogłabym mu potowarzyszyć. Obejmował mnie ramieniem w pasie, kiedy przedzieraliśmy się przez tłum. Powoli nam szło, bo ciągle ktoś go zatrzymywał. W końcu dotarliśmy. Viktor nałożył słuchawki, poruszył kilkoma suwakami i zaczął się kiwać w takt muzyki.

      Ja też. Potem chwyciłam jego rękę i włożyłam sobie pod sukienkę, między nogi. Byłam bez majtek.

      – Pójdziesz ze mną do domu? – spytał.

      – Owszem, a chcesz?

      Jego spojrzenie wystarczyło za odpowiedź.

      – I co będziemy robić? – spytałam, drażniąc się z nim.

      Zaśmiał się i zmienił melodię.

      Ogarnęło mnie wspaniałe uczucie. Jestem wolna. Mogę robić, co chcę, i być, kim chcę. Bez przeszłości, która paskudziła wszystko wokół mnie i we mnie. Bez tych wszystkich ludzi, którzy mnie ściągali w dół. Powoli, kawałek po kawałku, zamieniałam się w kogoś innego.

      Spojrzałam z góry na tańczących, zamknęłam oczy i przypomniałam sobie Fjällbackę. Wścibskie spojrzenia, które podążały za mną, gdziekolwiek szłam, fascynacja pomieszana ze współczuciem, lepka, ciężka i mdląca. Tutaj nikt nie wiedział. Nie widział. Moje miejsce było tu. W Sztokholmie.

      – Idę do łazienki! – krzyknęłam.

      – Okej. Za dziesięć minut kończę grać. Zobaczymy się przy wyjściu?

      Kiwnęłam głową i skierowałam się do łazienki. Ustawiłam się w kolejce i uśmiechnęłam się na myśl, że Viktor jest mój i tylko mój. Z dala dochodziła muzyka z sali tanecznej, lustro na ścianie wibrowało do taktu.

      Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Włosy mi jeszcze zjaśniały, byłam opalona i czułam się świeżo. Miałam wrażenie, że wyglądam poważniej niż zaledwie tydzień temu. Dziewczyna stojąca przy umywalce skierowała różowy pojemnik ze sprejem na swoją fryzurę i nacisnęła. Zakłuło mnie w nosie, bo zapach był słodki, ale stanowił przyjemny kontrast z wonią potu, wódki i ubrań przesiąkniętych dymem.

      Drzwi za mną otworzyły się, na sekundę zrobiło się głośniej.

      Poczułam puknięcie w ramię i odwróciłam się. Mignęła mi Julia, a potem poleciał na mnie drink. Kawałek lodu trafił mnie w czoło, spadł na podłogę i poleciał dalej. Zaszczypały mnie oczy, zamrugałam ze zdumienia i z bólu.

      – Co ty robisz, do cholery? – krzyknęłam, cofając się.

      – Prowincjonalna kurewka – powiedziała Julia, odwróciła się na pięcie i wyszła.

      Kilka innych dziewczyn zaśmiało się. Wytarłam się papierowym ręcznikiem. Odbierałam upokorzenie całym ciałem, jakby opadł mnie rój insektów. Poczułam się jak dawna ja. Ta, która się kuliła, chowała w cieniu, uginając się pod ciężarem nazbyt wielu tajemnic.

      A potem się wyprostowałam i spojrzałam w lustro. Nigdy więcej.

      Tydzień później dostałam pocztą zawiadomienie, że zostałam przyjęta do Handelshögskolan. Skserowałam je, odszukałam adres Julii, kupiłam kopertę i włożyłam odbitkę razem ze zdjęciem, które Viktor i ja zrobiliśmy sobie przy użyciu samowyzwalacza; ja na czworakach, Viktor za mną, na twarzy miał grymas rozkoszy. Wrzucając kopertę do skrzynki na listy w domu Julii, miałam w głowie tylko jedną myśl. Nigdy więcej nie dam się nikomu upokorzyć.

      Miesiąc później, przy rejestrowaniu się na uczelni, podałam, że mam na imię Faye, było to moje drugie imię, po autorce ulubionej książki mojej mamy. Matylda przestała istnieć.

      Z tyłu za Faye przemknął pospiesznie kelner, pewnie do któregoś z brzuchatych gości siedzących kilka stolików dalej. Do tego rodzaju mężczyzn zawsze kelnerom jest spieszno. Właściwie nic dziwnego, zważywszy na to, że wszyscy wyglądali, jakby od zawału dzieliła ich zaledwie jedna porcja Biff Rydberg8.

      Spojrzała na Alice, która właśnie usiadła naprzeciw niej. Poznała ją przy tej samej okazji co inne kobiety z tego samego towarzystwa, które określała jako gęsi, bo ich głównym zadaniem było znoszenie jaj dla swoich mężów. Miały rodzić spadkobierców, a potem trząść się nad nimi, osłaniając skrzydłami udrapowanymi w ciuchy od Gucciego. Kiedy w końcu dzieci szły do starannie wybranych przedszkoli, należało rozwinąć jakieś zainteresowania, chodzić na jogę, na manikiur, wydawać kolacje, pilnować sprzątaczek i długiego szeregu niań. Dbać o wagę, a najlepiej, żeby w ogóle nie było tego tematu. I jeszcze żeby zawsze być w seksualnej gotowości. A najważniejsze: nauczyć się zamykać oczy, ilekroć mąż wraca z późnej „służbowej kolacji” z koszulą niestarannie wsuniętą do spodni.

      Początkowo szydziła z nich. Z luk w wykształceniu i kompletnego braku zainteresowania tym, co naprawdę ważne w życiu, z tego, że ich ambicje nie sięgały dalej niż do ostatniego modelu torebki Rockstud od Valentino i decyzji, czy na ferie zimowe wyjechać do Sankt Moritz czy na Malediwy. Jednak Jack chciał, żeby „utrzymywała z nimi dobre stosunki”. Zwłaszcza z Alice, która była żoną Henrika. Dlatego spotykała się z nimi regularnie.

      Faye i Alice nie żywiły do siebie szczególnej sympatii, ale chcąc nie chcąc, były ze sobą związane poprzez firmę swoich mężów. Poprzez „ich niezwykłą przyjaźń”, jak się kiedyś wyraziła pewna gazeta biznesowa.

      Alice Bergendahl miała dwadzieścia dziewięć lat, czyli była trzy lata młodsza od Faye. Miała wydatne kości policzkowe, talię jak u dziesięciolatki, a nogi jak jakaś pieprzona Heidi Klum na szczudłach. W dodatku urodziła dwoje pięknych, udanych dzieci. Pewnie z uśmiechem na ustach podczas całego porodu. A między bólami przypuszczalnie robiła na drutach czapeczkę dla tego cudu, który rozerwał jej pachnącą mufkę na dwie idealne części. Alice Bergendahl była bowiem nie tylko piękna, dziewczęca, szczupła i pachnąca, ale jeszcze kreatywna i towarzyska, organizowała zachwycające imprezki, na które wszystkie gęsi przyprowadzały swoich mężów. W przeciwnym razie trafiłyby na czarną listę Alice, co dla sztokholmskich lepszych sfer było czymś w rodzaju Guantanamo.

      Alice przyprowadziła do Riche jeszcze