co zatrzymuje kolejkę.
– Musisz się uspokoić – Grant położył jej dłoń na ramieniu, mocno je ściskając. – Jesteś zmęczona. Przykro mi, że lecimy tak późno. Nie byłem jednak w stanie zdobyć biletu na żaden wcześniejszy lot.
Marina cicho jęknęła.
– Och, jak mi dobrze. Lubię, kiedy masujesz moje ramiona.
– Na jutro rano zapisałem nas w hotelu na masaż dla par. Ale ponieważ nie zdążymy na niego, poprosiłem Rachel, żeby zarezerwowała dla nas sesję masażu w mieście. Pomyślałem, że relaksacyjny masaż dobrze ci zrobi po długim locie.
Marina zmrużyła oczy i popatrzyła na Granta z udawaną podejrzliwością.
– Czy ty w ogóle masz jakieś wady?
– Czy mam wady? Co to za pytanie?
– Mówię poważnie. Musisz mieć przecież jakiś feler. Jesteś przystojny, bystry i zabawny, prawdopodobnie jesteś najsympatyczniejszym mężczyzną na ziemi. Po prostu musisz mieć jakiś feler.
Grant zaśmiał się.
– Mam mnóstwo wad.
– Na przykład?
– Jestem mocno owłosiony.
– To akurat mi się podoba. Jesteś jak zwierzątko, które można głaskać.
– Praktycznie co wieczór zjadam przynajmniej dwie gałki lodów.
– To również jest miłe.
– Pracuję za dużo.
– Co ty nie powiesz?
– Powinienem więcej ćwiczyć.
Marina pokręciła głową.
– Faceci, którzy dużo trenują, robią się nudni. A ty jesteś doskonały. Masz idealną sylwetkę i najbardziej kształtne pośladki, jakie kiedykolwiek widziałam.
– Szkoda, że ich nie widziałaś, kiedy służyłem w marines.
– Widziałam. Jeden raz. Chciałam, żebyś mnie zaprosił na randkę. Pamiętasz?
– No, przesuń się – Grant klepnął ją w pupę. – Kolejka się ruszyła.
Marina poklepała go również i mrugnęła. Poprawił się jej humor, znów czuła się szczęśliwa. To Grant tak na nią wpływał. Zdjęła torebkę z ramienia i położyła ją na ruchomej taśmie prowadzącej do skanera.
Torba Granta przesunęła się pierwsza przez skaner. Marina obserwowała, jak jej narzeczony wkłada po kontroli buty i chowa laptop z powrotem do torby. Para za nimi wyłożyła do kontroli swój bagaż i oboje młodzi ludzie skierowali się do właściwej bramki. Marina zmarszczyła czoło. Kolejka przesuwała się, a ona nie mogła dostrzec swojej torebki.
– Excusez moi – zwróciła się do kontrolera obsługującego skaner. – Où est mon sac?
– Nie denerwuj się, zaraz ją zobaczysz – Grant zapewnił Marinę i objął ją ramieniem.
Ale ona zignorowała go. Podeszła bliżej do maszyny.
– J’ai besoin mon sac – powiedziała, tym razem głośniej.
Poczuła, że ktoś położył na jej ramieniu ciężką dłoń. Za nią stał, z surowym wyrazem twarzy, funkcjonariusz policji.
– Madame – powiedział i błysnął odznaką Police Nationale. – Pozwoli pani ze mną.
Grant zrobił krok do przodu.
– Jakiś problem? – zapytał.
Policjant patrzył na Marinę.
– Musi pani pójść ze mną.
Marina wzięła głęboki oddech. Ludzie dookoła zaczęli się jej przyglądać.
– Spokojnie – powiedziała do Granta. – Jestem pewna, że to nic poważnego.
– Idę z tobą – postanowił Grant.
– Jeśli pan sobie życzy… – powiedział policjant.
Grant chwycił dłoń Mariny. Oboje w milczeniu ruszyli za funkcjonariuszem. Otworzył przed nimi białe drzwi, wyprowadzając ich ze strefy bezpieczeństwa, a później przeszli kilkanaście metrów korytarzem. Wreszcie mężczyzna wskazał im wąską ławkę.
– Proszę tutaj poczekać – powiedział do Granta. – A panią poproszę ze mną – dodał, zwracając się do Mariny.
Grant trzykrotnie uścisnął dłoń Mariny, co w ich języku znaczyło: kocham cię.
Marina uścisnęła go dwa razy: kocham cię strasznie.
– Nic się nie martw – powiedziała głośno.
– Za czterdzieści minut powinniśmy wchodzić na pokład samolotu – odezwał się Grant, bardziej do policjanta niż do Mariny.
Uśmiechnęła się do niego, chcąc mu pokazać, że jest spokojna. Idąc za policjantem do małego pokoiku, zaczęła rozważać w głowie możliwe scenariusze. Mogło być tak, że cała sytuacja zaistniała w wyniku jakiejś pomyłki, ale możliwe było również to, że losowo wyznaczono ją do dodatkowej kontroli. Być może przez pomyłkę włożyła do bagażu podręcznego coś, co zaalarmowało ochronę – na przykład cążki do paznokci albo dezodorant w aerozolu.
Miała jednak przeczucie, że ma to związek z pendrive’em, który znajduje się w jej torebce. Gorączkowo starała się przypomnieć sobie instrukcje, jakie przekazał jej kontakt. Hasło brzmiało: russell1. Pendrive zawierał prywatne materiały. Fotografie. Nic związanego z pracą.
– Proszę, niech pani usiądzie – powiedział policjant, wskazując na niewielki stolik i stojące przy nim metalowe krzesła. – Ktoś zaraz do pani przyjdzie.
Wypowiedziawszy te słowa, wyszedł z pokoju.
Marina usiadła na krześle i skrzyżowała dłonie na stoliku. Zegar nad jej głową głośno odmierzał sekundy. „Za trzydzieści siedem minut wezwą nas na pokład samolotu”, pomyślała. Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić.
– Bonsoir, pani Tourneau. – Marina aż podskoczyła. Do pokoju wszedł niski mężczyzna w okularach z drucianymi oprawkami, ubrany w trochę zbyt obszerną marynarkę. Pod pachą lewej ręki miał notes, a w drugiej trzymał jej torebkę. – Nazywam się Antoine Fournier. Jestem z Police Nationale.
Marina wstała i uśmiechnęła się, gdy wymieniali uścisk dłoni.
– Z pewnością zastanawia się pani, dlaczego się tu znalazła.
– Tak, oczywiście.
– Pani Tourneau, w jakim celu przyjechała pani do Paryża?
– Aby uczcić zaręczyny.
– Zatem nie przyjechała pani w celach zawodowych?
– Nie.
– Kiedy po raz ostatni rozmawiała pani z Duncanem Sanderem?
Marina pospiesznie zajęła miejsce na krześle.
– Kilka dni temu do mnie zatelefonował. Rozmawialiśmy wtedy przez kilka minut.
– O czym?
– Życzył mi udanego pobytu we Francji.
– Nie rozmawialiście o pracy?
– Nie. Jestem na urlopie. Duncan również wziął ostatnio dłuższy urlop.
– Oczywiście, wiadomo pani, że Duncan Sander został zamordowany krótko po rozmowie z panią?
– Tak. Dlatego wracam do