pod szopę na narzędzia, ale go załatwiłem.
– Załatwiłeś?
– Załatwiłem. – Starzec zakaszlał, podniósł klapę przezroczystego namiotu i schylił się z trudem, by wejść.
– Posłuchaj, Virgil. Mam do ciebie prośbę. Znasz tę parcelę po drugiej stronie drogi? Tę, która dochodzi do North Cartwright?
– No.
– Wiesz, do kogo należy?
– Już od wielu lat do takiej jednej pani z Cape Coral.
– Jakiej pani?
– Będzie w moim wieku. Nazywa się Stokes. Jej wuj mieszkał w tym szarym drewnianym domku na Williette. Jak umarł, dzieci sprzedały go, wiesz, tym muzykom.
– No to chciałbym się skontaktować z panną Stokes, jeśli to możliwe, bo pomyślałem sobie, że kupię tę działkę, zanim zjawi się ktoś inny i postawi na niej myjnię samochodową.
Virgil skinął głową i znowu zakaszlał; zadrżały mu ramiona, a skóra wokół plam wątrobowych zrobiła się soczyście śliwkowa.
– Kochana – odezwał się cicho Ezra. Alice kiwnęła głową i weszła do domu; wróciła ze szklanką wody i podała ją Virgilowi, który rzekł:
– Dziękuję ci, Samantho.
Później, kiedy grała z Ezrą w kuchni w remika, spytała od niechcenia „jak należałoby się tu zachować na wypadek jakiegoś nieszczęścia”.
Spokojnie układając karty, odpowiedział:
– Chodzi ci o to, co by trzeba zrobić, gdyby w czasie seksu wysiadła mi pikawa?
– Coś w tym rodzaju, tak.
– Zadzwonić do Virgila.
– Ha.
– Mówię poważnie. Virgil to miejscowy ratownik medyczny.
– Miejscowy ratownik medyczny ma sto lat?
– Siedemdziesiąt dziewięć. W czasie drugiej wojny był kierowcą karetki wojskowej. I słyszał, jak Patton powiedział swoim żołnierzom: „Uczymy was, sukinsyny, jak skopać dupy Japońcom”. Chociaż może nie wiesz, kim był Patton. Wykładam się.
Wstał, żeby pójść do ubikacji, i wrócił z taką miną, jakby coś mu zaimponowało.
– Właściwie to zapomniałem, że jedliśmy szparagi.
– Czyli że… na wyspie nie ma szpitala?
– Jest w Greenport. I drugi w Southampton. Ale nie martw się. Virgil wie, co robi. Poza tym – wyrzucił rękę do przodu – spójrz na mnie. Dobrze się czuję. – Przez chwilę patrzył na Alice w zamyśleniu, po czym cofnął dłoń i spojrzał na zegarek.
– Czytałeś to? – Podniosła książkę o Auschwitz.
Pokręcił głową.
– Niedobra.
– Jak to?
– Za dużo się w niej mówi o załatwianiu potrzeb fizjologicznych.
– Proszę?
– Hitlera nauczono korzystać z nocnika za wcześnie, a Mussolini korzystał z niego za długo. To wszystko są freudowskie spekulacje, niemające nic wspólnego z niczym. Jeżeli chcesz się dowiedzieć czegoś o Holokauście, pokażę ci, co przeczytać.
W niedziele popadała w zadumę. Jak ponuro byłoby teraz w mieście, pięć kolejnych dni odbierania telefonów, zamawiania blurbów, naprawiania zapchanych zszywaczy. Kiedy Ezra wszedł do basenu robić swoje ćwiczenia aqua-fitness, stanęła przy oknie i patrzyła, jak wchodzi na płyciznę do nakrapianej słonecznymi cętkami wody i brodzi tam i z powrotem, rozkoszując się jej oporem. Potem wiatr przybrał na sile i wymazał go z pola widzenia dziewczyny, a resztę poranka zajęło jej krążenie z pokoju do pokoju, wybieranie książek i odkładanie ich na miejsce, nalewanie lemoniady do szklanek i picie przy kuchennym stole, gdzie słuchała też brzęczenia pszczół. Zegar nad zlewem tykał głośno.
Wszedł do domu kilka minut po drugiej i zastał ją leżącą na kanapie; zasłaniała oczy przedramieniem.
– Skarbie, co się stało?
– Nic. Po prostu myślę.
– Nie chcesz się wykąpać?
– Zaraz pójdę.
– O której masz pociąg?
– Szósta jedenaście.
– A o której przyjeżdżasz?
– W domu powinnam być o wpół do dziesiątej.
– Clete zawiezie cię na prom. A ja… – Rozejrzał się, jakby w pokoju panował bałagan, a on nie wiedział, od czego należałoby zacząć sprzątanie. – Zostanę jeszcze tutaj przez jakiś czas. Przynajmniej do końca września. Muszę skończyć ten draft.
– Okej.
– Sprawia mi problemy.
– Mm-hmm.
– Mam coś dla ciebie.
Wyjął z kieszonki koszuli na piersi kartkę papieru z trzema dziurkami od kołonotatnika, starannie złożoną w ćwiartkę.
GITTA SERENY, W STRONĘ CIEMNOŚCI
PRIMO LEVI, CZY TO JEST CZŁOWIEK
HANNAH ARENDT, EICHMANN W JEROZOLIMIE
– Dziękuję – powiedziała Alice.
– Ploszę baldzo – odrzekł.
„URODZIŁ SIĘ 26 MARCA 1908 roku w małym austriackim miasteczku Altmünster. Jego jedyna siostra miała wówczas dziesięć lat. Matka była jeszcze młoda i ładna, lecz ojciec był już starzejącym się człowiekiem.
– Kiedy się urodziłem, pracował jako nocny stróż, ale wszystko, o czym potrafił myśleć lub mówić, było związane z jego dawną służbą w dragonach (w jednym z elitarnych oddziałów cesarskiej armii Austro-Węgier). W szafie wisiał na wieszaku jego mundur, zawsze starannie wyczyszczony i odprasowany. Nie znosiłem go, będąc dzieckiem nienawidziłem mundurów. Wiedziałem od najmłodszych lat, nie wiem dokładnie, od kiedy, że mój ojciec mnie nie chciał. Usłyszałem to kiedyś. Sądził, że nie byłem jego dzieckiem. Myślał, że moja matka… wie pani…
– A czy mimo to był dla pana dobry?
Roześmiał się, lecz w śmiechu tym nie było śladu wesołości.
– On był dragonem. W naszym życiu obowiązywał rygor wojskowy. Bardzo się go bałem. Przypominam sobie jeden dzień… miałem cztery lub pięć lat i właśnie otrzymałem nowe kapcie. Był mroźny, zimowy poranek. Nasi sąsiedzi wyprowadzali się. Przyjechał specjalny pojazd, w tamtych czasach był to oczywiście wóz ciągnięty przez konie. Woźnica wszedł do budynku, aby pomóc w wynoszeniu mebli. Został tylko ten cudowny pojazd i nikogo w pobliżu nie było.
– Wybiegłem na śnieg w nowych kapciach. Śnieg sięgał mi do kolan, ale nie myślałem o tym. Wdrapałem się na umieszczony wysoko nad ziemią kozioł. Wokół mnie wszystko było ciche, białe i nieruchome. W oddali widziałem mały, czarny ruszający się punkcik, ginący w bieli świeżego puchu. Wytężałem wzrok, lecz nie mogłem go rozpoznać aż do chwili, kiedy nagle zorientowałem się, że to ojciec. Wracał do domu. Ześlizgnąłem się z kozła, jak tylko umiałem najszybciej, pobiegłem przez głęboki śnieg do kuchni i schowałem się za matką. Ojciec dotarł do domu prawie razem ze mną. «Gdzie dzieciak?» –