Lisa Halliday

Asymetria


Скачать книгу

i w Senacie, amerykańscy seniorzy po raz pierwszy w trzydziestoośmioletniej historii Medicare mogą liczyć na refundację leków przepisywanych na receptę. Podejmujemy tego rodzaju działania, gdyż program Medicare nie nadążał za rozwojem współczesnej medycyny. Został opracowany w latach sześćdziesiątych XX wieku, w czasach, gdy pacjenci często wymagali hospitalizacji, a terapie lekowe stosowano rzadko. Dziś środki farmaceutyczne i inne rodzaje kuracji mogą zmniejszyć liczbę hospitalizowanych pacjentów, znacznie podnosząc przy tym jakość opieki zdrowotnej. Ponieważ jednak Medicare nie zapewnia refundacji kosztów lekarstw, wielu seniorów musi płacić za nie z własnej kieszeni, co często zmusza ich do dokonywania trudnego wyboru pomiędzy nabyciem potrzebnych medykamentów a ponoszeniem innych niezbędnych wydatków. W styczniu przedłożyłem Kongresowi plan reformy systemu Medicare, zwracając uwagę na to, by umożliwić osobom starszym dostęp do leków refundowanych i zaoferować im ich większy wybór. W naszym ujęciu to wybór jest najważniejszy. Seniorzy muszą mieć możliwość wyboru takich programów opieki zdrowotnej, jakie zaspokoją ich potrzeby. Z chwilą kiedy w ramach Medicare zaczną one ze sobą rywalizować rynkowo, seniorzy zyskają lepsze i tańsze możliwości leczenia. Kongresmeni i inni urzędnicy federalni korzystają już z możliwości takiego wyboru. A jeśli należy się ona prawodawcom, to niewątpliwie również amerykańskim seniorom…”

      – Och, zamknij się – mruknęła Alice, wstając, by zmienić rozgłośnię, po czym wróciła do odcinania metek z cenami nowych ciuchów od Searle’a.

      Do jej drzwi wejściowych:

      Stuk-puk, stuk-puk.

      Była to Anna, miała na sobie krzywo zapięty szlafrok, a w wyciągniętej ręce trzymała słój kiszonej kapusty.

      – Możesz mi to otworzyć, moja droga?

      – …Proszę bardzo.

      – Dziękuję. Jak masz na imię?

      – Alice.

      – Ładnie. Jesteś mężatką?

      – Nie.

      – Wydawało mi się, że kogoś u ciebie słyszałam. Masz chłopaka?

      – Nie, obawiam się, że nie.

      Poza irysami Alice zaznaczyła takie słodycze, jak: Coconut Watermelon Slices, Mary Janes, Turkish Taffy i gumowate jak dziąsła Toy Army Men Gummy Candy („Coś słodkiego na ząb”). Potem położyła się do łóżka i zasnęła przy włączonym radiu, Camus zsunął się z jej kolan, a długopis, którym podkreślała wybrane fragmenty, pobrudził rękaw jej piżamy tuszem.

      „Bo pana kocham – odparł spokojnie Cormery.

      Malan w milczeniu przysunął do siebie salaterkę ze schłodzonymi owocami.

      – Bo – mówił dalej Cormery – gdy byłem bardzo młody, bardzo głupi i bardzo samotny (pamięta pan, w Algierze?), spojrzał pan na mnie i dyskretnie otworzył przede mną drzwi do wszystkiego, co kocham na tym świecie”10.

      BOLAŁY JĄ PLECY. Miała obrzmiałe piersi. W pracy opieprzyła tę nową dziewczynę za to, że zbyt wolno opróżniała firmową zmywarkę.

      Spod umywalki w łazience wyciągnęła poszarzały od kurzu listek różowego plastiku. Napis w miejscu, gdzie kiedyś tkwiła ostatnia pigułka, głosił: „WT”. Białe pigułki mówią organizmowi, że jest w ciąży; niebieskie, że to były tylko żarty. Trzy lata temu sześć tygodni takich żartów sprawiło, że zrobiła się płaczliwa i drażliwa do obłędu, i dała sobie z nimi spokój. Ale dzisiaj jest starsza – starsza i bardziej wyczulona na możliwość takiej czy innej hormonalnej zasadzki, tym razem będzie więc gotowa na histeryczne myśli i zdoła je wszystkie zracjonalizować.

      A zatem: jedna biała pigułka dziś wieczorem, jedna biała jutro, jedna biała w piątek i czwarta w sobotę po lunchu. Dzięki nim, jak sądziła, przejdzie przez weekend bezkrwawo…

      „Numer ukryty”.

      – Halo?

      – Spakowana?

      – Już prawie.

      – O której masz pociąg?

      – Dziewiąta dwanaście.

      – Nie uwierzysz, ale znowu czytam Davida Copperfielda, nie wiem, który raz w życiu, jest mi potrzebny do książki, i w czwartej linijce od góry na stronie sto dwunastej natrafiłem właśnie na słowo „bargeman”11.

      – Nie.

      – Tak! Posłuchaj: „Oznajmił mi, że jego ojciec jest tragarzem, lecz w uroczyste święta chodzi w czarnej aksamitnej czapce w orszaku Lorda Mayora. Oznajmił nadto, że głównym naszym towarzyszem będzie chłopak noszący dziwaczną nazwę: «Mączysty Kartofel»”12. I tak od teraz będę na ciebie mówił, Mary-Alice: Mączysty Kartofel.

      – Dobrze.

      – Wyobrażasz sobie coś takiego? Że wieczorem przed twoim przyjazdem tutaj znajduję słowo „bargeman”? Jak często można gdzieś trafić na tę nazwę?

      – Prawie nigdy.

      – Właśnie. Prawie nigdy.

      Pociągnęła łyk luxardo.

      – Małe ruchanko?

      – Jak chcesz.

      – Nie, chyba nie powinniśmy. Już późno.

      Czekała.

      – Kochanie.

      – Co?

      – Powiedz mi coś.

      – Okej.

      – Myślisz czasem, że nasz związek nie przynosi ci nic dobrego?

      – Wprost przeciwnie – odpowiedziała trochę za głośno. – Myślę, że przynosi mi bardzo dużo dobrego.

      Zaśmiał się cicho.

      – Zabawna z ciebie dziewczyna, Mary-Alice.

      – Na pewno są zabawniejsze.

      – Chyba masz rację.

      – W każdym razie jestem z tobą szczęśliwa.

      – Och, kochanie. Ja z tobą też.

      ŚWIATŁO MIGOTAŁO WŚRÓD DRZEW, których liście, kiedy przebiegał je wiatr, wzdychały niczym bogowie po długim, zakrapianym alkoholem lunchu. Powietrze było balsamiczne i słonawe, gdzieniegdzie niosło ze sobą powiew gotującej się w słońcu sosnowej żywicy. Alice zanurkowała w wodzie, którą Ezra utrzymywał w temperaturze zbliżonej do temperatury krwi, i pokonawszy pół długości basenu jak torpeda, wynurzyła się, by zrobić trzydzieści nawrotów niespiesznym stylem klasycznym: uginała nogi jak żaba, jej ręce niemal się stykały ze sobą, zanim znów rozsuwała je na boki, raz po raz, na końcu do przodu najpierw zawsze wysuwała się prawa, by dotknąć kamiennego brzegu basenu pomiędzy pełzającymi po nim owadami, a lewa zawsze się częściowo zamykała, żeby przed kolejnym nawrotem wytrzeć nos. Były takie dni, kiedy Alice wydawało się, że robi pewne postępy – jak gdyby nie przepływała wciąż tego samego dystansu, tylko jakby wszystkie długości basenu układały się niczym rury jedna za drugą, jedna za drugą, i któregoś dnia miały zaprowadzić ją do celu tak odległego, na jaki wskazywała ich ogromna liczba. Schodząc się niemal ze sobą, a potem rozsuwając, własne ręce przypominały Alice dłonie kuszonego kiedyś modlitwą człowieka, który jednak z czasem odrzucił ją na rzecz innych sposobów wyciszenia się: człowieka wykształconego, wyzwolonego, wybitnie oczytanego. Oświeconego. Szumiała przepompownia.

      Wieczorami