poprzeczki. Nawet nie drgnęła jej powieka, kiedy przebiegł przez piaskownicę, obsypując wszystkie dzieci piaskiem. Jeszcze do niedawna byłabym w gronie tych kobiet wyrażających oburzenie. Chwyciłabym Louise za rękę, głośno mrucząc jej do ucha: „Trzymaj się z dala od tego chuligana”.
Teraz jednak Jeanie wzbudzała mój podziw. Otoczenie surowo ją oceniało, a ona pokazywała im wszystkim środkowy palec, zupełnie nie przejmując się tym, co ktokolwiek sobie myśli. Mogłam się od niej wiele nauczyć.
Dopiero po kilku latach cotygodniowych spotkań w parku zaufałam Jeanie na tyle, że postanowiłam przedstawić ją Danny’emu. Kiedy już po raz pięćdziesiąty przypomniałam jej, że Danny nic nie wie o moim pobycie w Domu Matki i Dziecka, powiedziała:
– Może cię to zdziwi, ale nie rozgłaszam wszem wobec, że byłam w ciąży z marynarzem, który zaraz potem dał nogę do Brunei. Raczej nie jest to temat, do którego bym się wyrywała. Powiemy prawdę. To znaczy moją wersję prawdy. Czyli to, co wspólnie uzgodnimy. Że wpadłyśmy na siebie na Srebrnym Jubileuszu, a potem znowu w parku i zaprzyjaźniłyśmy się, bo mamy dzieci w podobnym wieku. I tyle.
Jak zwykle, dla Jeanie wszystko było proste.
ROZDZIAŁ 11
Lipiec 1983
Nie rozumiem cię, Susie. Masz tyle znajomych żon marynarzy i nie zaprosisz ich nawet na kawę, a jej pozwalasz tu przychodzić z dziećmi, które roznoszą wszystko na strzępy! – mówił Danny niemal za każdym razem, kiedy odwiedzała nas Jeanie.
Rozumiałam go. W ciągu mniej więcej czterech lat, kiedy u nas bywała, po każdej takiej wizycie nasz dom wyglądał jak pobojowisko.
Podpuszczane przez najmłodszego, Carla, który teraz miał już dziesięć lat, więc powinien być nieco mądrzejszy, dzieci demolowały, co się dało, skakały z sofy, chowały się w szafach, plądrowały po szafkach kuchennych bez pytania. Potem jeszcze przez wiele dni znajdowałam kawałki drożdżówek rozmazane na klamkach i ciasteczka czekoladowe wciśnięte za zasłony. Louise zamykała się w pokoju i słuchała muzyki, póki nie poszli.
Jeżeli Danny wrócił z pracy, zanim zdążyłam posprzątać, mawiał:
– Oni są jak stado dzikich zwierząt wypuszczonych na wolność.
– Ale Grace tak dobrze się dogaduje z małą Stellą – odpowiadałam, wyciągając papierki zza kanapy. – I uczę się od Jeanie dawać Grace więcej swobody, niż dawałam Louise. Nie chciałabym wystraszyć jej wszystkich przyjaciółek. To nie są złe dzieci, tylko trochę niesforne.
Kręcił głową z niedowierzaniem, stąpając pomiędzy porozrzucanymi przedmiotami, by wejść na górę się przebrać. Nie chciałam, żeby zabronił mi widywać Jeanie. W jej obecności czułam się tak jak przed oddaniem ciebie. Jakby nic nie było ważniejsze od śmiechu, śpiewu i życia na pełnych obrotach. I miała rację co do jednego: „Jak Grace wyjdzie z okresu niemowlęctwa i zacznie przypominać prawdziwe dziecko, przestaniesz się tak martwić. To ten pierwszy etap tak cię przeraża, bo myślisz, że historia się powtórzy i po dziewięciu miesiącach chodzenia jak kaczka zostaniesz z niczym”.
Na szczęście Danny tolerował wyrwy w listwie przypodłogowej i zadrapania na ścianie, bo wiedział, że optymistyczne podejście Jeanie do życia („Mogło być gorzej, co nie?”) promieniowało też na mnie. Że – w samą porę, gdy Grace miała już prawie sześć lat – przestałam dramatyzować z powodu lekkiego przeziębienia, upadku w parku czy rowerzysty, który przejechał zbyt blisko. Danny po prostu się cieszył, że ma weselszą żonę i mniej codziennych sprzeczek. I oczywiście, jako mężczyzna, nie dociekał wszystkiego tak skrupulatnie jak ja, gdybym była na jego miejscu – zawsze spodziewałam się ukrytych motywów, półprawd, doszukiwałam się sekretów. Tak długo byłam spięta i zamknięta w sobie, że Danny przestał się już zastanawiać, dlaczego z beztroskiej osoby zmieniłam się w kogoś, kto nie mógł zasnąć, gdy nie paliło się światło na półpiętrze i jeśli kilka razy nie sprawdziłam, czy frontowe drzwi są zamknięte.
Jeanie radziła sobie zupełnie inaczej. Nie było w niej tej ociężałości, wątpliwości, czy można być szczęśliwym, a wprost przeciwnie. Ja wszystko psułam, nie byłam w stanie cieszyć się widokiem Grace szalejącej po ogrodzie na wrotkach i jednocześnie nie myśleć o tym, czy ty jesteś wysportowany, czy chętnie grasz w piłkę nożną, czy może wolisz rugby, i czy chodzisz do dobrej szkoły.
Zwykle zapraszałam Jeanie, kiedy Danny’ego nie było w domu. On jednak pracował w drukarni tylko trzy dni w tygodniu, bo z pracą było krucho. Pewnego razu, gdy Jeanie przyprowadziła Stellę do Grace, żeby dziewczynki świętowały początek wakacji, zabrała też ze sobą trzynastoletniego Ricka. Wpadł jak burza, nieposkromiony kłąb hormonów i pryszczy. Jego głos zahaczał o najróżniejsze rejestry, od chórków wspierających The Three Degrees po warczące rozkazy wydawane w marynarce królewskiej. Kiedy zaczął stukać w kuliste akwarium z taką werwą, że aż rybka wygrana przez Danny’ego na festynie ukryła się pod plastikową paprotką, Danny klepnął go w ramię.
– Chodź, kolego. Pomożesz mi w szopie. Mam tam parę rzeczy do zrobienia.
Widziałyśmy przez okno, jak Rick wbijał gwoździe, ociosywał i heblował drewno.
Jeanie złożyła dłonie.
– O Jezu, pierwszy raz widzę, że skupił się na czymś dłużej niż pięć minut. Mój mąż więcej czasu spędza na wyścigach psów niż ze swoim synem.
Uśmiechnęłam się, dumna, że Danny potrafi z każdego wydobyć to, co najlepsze.
W końcu Rick wrócił, wymachując grubo ociosaną drewnianą skrzynką.
– Mamo, zobacz, co zrobiłem!
Jeanie wzięła ją od niego z taką atencją, jakby miała przed sobą misterną rzeźbę z dębowego drewna. Poczułam wstyd, że czepiałam się najdrobniejszych błędów ortograficznych w wypracowaniach Louise.
Danny powiedział:
– Twój chłopak ma dobre oko do stolarki. Powinniście go do tego zachęcać. Mówi, że nigdy nie był na rybach. Może zabrałbym go kiedyś nad rzekę?
Żołądek mi się ściskał, kiedy patrzyłam na dumną Jeanie, słuchającą z uwagą, gdy Danny chwalił zalety posiadania syna i narzekał, że nigdy nie udało mu się zainteresować Louise pracą w drewnie.
– Wszystko, co nie jest związane z muzyką, według niej nie zasługuje na uwagę. Grace jest jeszcze mała, ale już widać, że bardziej interesują ją lalki niż cokolwiek innego. Niech Rick do nas wpada… zawsze chciałem zbudować domek na drzewie. Może z jego pomocą się uda.
Rick wprost tryskał entuzjazmem.
Jeanie roześmiała się.
– Byłoby świetnie, gdybyś go nauczył czegoś użytecznego. Mój mąż raz użył młotka, żeby wbić gwóźdź, i teraz w drzwiach wejściowych mamy wielką dziurę. Czego się nie tknie, trzeba po nim poprawiać, taki już jest.
Mruknęłam coś o zrobieniu herbaty, żeby wyjść z pokoju. Nie mogłam tego znieść. Nie mogłam słuchać, jak Danny opowiadał, co chciałby zrobić wspólnie z Rickiem. Miałam ochotę wybiec na ulicę i zaczepiać ludzi, żeby pomogli mi cię odnaleźć. W naszym życiu było miejsce na syna. Danny byłby cudownym ojcem dla chłopca.
Tylko nie dla ciebie.
Kiedy wróciłam, Danny i Rick siedzieli przy stole, pochyleni nad projektem domku na drzewie. Rick rysował pospiesznie drabiny, otwory i zapadnie. Danny stanowił jego przeciwieństwo, używał gumki, linijek i ołówka, kreśląc staranne wzory. Nie mogłam patrzeć na te dwie pochylone głowy,