Nikki Meredith

Ludzkie potwory


Скачать книгу

skrzydle budynku administracyjnego. Sprowadzono ekipę robotników z pobliskiego więzienia w Chino i polecono jej zbudować trzy sąsiadujące ze sobą minicele – każda miała wymiary mniej więcej dwa na trzy metry – które odizolowano od reszty budynku ciężkimi, stalowymi drzwiami. W samych celach zainstalowano również w drzwiach i oknach wzmocnione kraty oraz metalową siatkę.

      19 kwietnia 1971 roku w wywiadzie opublikowanym w „Ontario Daily Report” Carter, którą opisano jako energiczną sześćdziesięciosiedmioletnią babcię, wyraziła zaniepokojenie z powodu ponurego nastroju panującego w tych pomieszczeniach. Dodała jednak, że każda z cel będzie wyposażona w dziewięciocalowy czarno-biały telewizor, a jeśli kobiety będą się dobrze sprawować, to każdego dnia pozwoli im się spędzić trochę czasu na trzydziestometrowym spacerniaku obok ich oddziału. Spacerniak był z betonu i miał niewielki trawnik, na którym – według Carter – kobiety mogłyby przysiąść lub pomedytować.

      Naczelniczka przyznała, że zależy jej na tym, by trzy skazane miały się dobrze w trakcie oczekiwania na wykonanie wyroku w komorze gazowej. Koniec końców, jak zauważyła, okoliczności mogą się zmienić i niewykluczone, że kobiety okażą się jeszcze przydatne dla społeczeństwa. (Tak też się stało w 1972 roku, gdy Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych orzekł, że wyroki śmierci w postaci przewidzianej w prawie i wykonywanej w większości stanów stanowiły okrutną i niezwykłą karę, stojącą w sprzeczności z ósmą i czternastą poprawką).

      8

      Życie bez cienia nadziei

Wrzesień 1996

      Podczas pierwszego spotkania z Pat Krenwinkel miałyśmy tylko kilka minut na rozmowę. Z jakiegoś powodu mój wniosek o widzenie został przyjęty zaledwie dziesięć minut przed upływem czasu przeznaczonego na odwiedziny. W przeciwieństwie do miłego tonu przebijającego z jej listów podczas osobistego spotkania nie okazała się nastawiona zbyt przyjaźnie, no i nie było też czasu na przełamanie lodów, co mogłoby ułatwić rozmowę.

      – Jak się tu żyje? – zapytałam niezręcznie.

      – Codziennie dopada mnie świadomość, że gdy będę umierała, nie pozostawię po sobie niczego, co nie byłoby okropne – odpowiedziała bez chwili namysłu. To jej wyznanie mnie zatkało. – Najgorsze w byciu tutaj jest życie z dnia na dzień bez cienia nadziei – kontynuowała. – Równie dobrze mogli już wykonać na mnie wyrok.

      Kiedy miesiąc później spotkałam się z nią po raz drugi, znów uderzyło mnie jej ponuractwo, ale także niezwykła surowość w powierzchowności, języku czy poglądach. Pierwsze wrażenia z rozmów z Pat kojarzą mi się z kolorem szarym. Ona sama wydawała się spowita w szarość. Po części była taka w dosłownym sensie – często miała na sobie kamiennoszarą sportową bluzę, niemal w tym samym odcieniu co jej krótkie, starannie przystrzyżone włosy – lecz również jej aura charakteryzowała się niesłabnącą posępnością.

      Gdy po raz pierwszy napisałam do niej z prośbą o udzielenie mi wywiadu, odpowiedź ze zgodą na rozmowę i podziękowaniami za przesłane jej artykuły, które uważnie przeczytała, dostałam po miesiącu. W swoim liście odniosła się przede wszystkim do cyklu moich tekstów poświęconych założycielowi Seminariów Treningowych Erharda (EST) Wernerowi Erhardowi. Opisywałam w nich, jak duża grupa jego byłych zwolenników oskarżała go o przewodzenie sekcie. Patricia napisała, że występowały podobieństwa między technikami wykorzystywanymi przez Erharda, Charlesa Mansona i „wiele innych osób dążących do władzy”. (Obu mężczyzn zainspirowały metody stosowane przez scjentologów).

      Nie zastanawiałam się zbytnio nad artykułami, które jej wysłałam, chodziło mi głównie o to, by pokazać jej, że jestem poważną dziennikarką zajmującą się poważnymi tematami. Jednak po otrzymaniu listu przeczytałam na nowo te poświęcone Erhardowi. W jednym z materiałów dwie jego córki opisywały obiad rodzinny, w którym uczestniczyły jako nastolatki, kiedy to współpracownicy ojca pobili ich matkę Ellen Erhard, powalając ją przy tym na podłogę i ciągnąc za włosy. Z relacji wynikało, że ojciec już po wydaniu rozkazu napaści siedział i tylko patrzył, nie kalając rąk przemocą. Oskarżał żonę o zdradę i chciał, by jego ekipa wymusiła na niej przyznanie się do winy.

      Po wysłuchaniu opowieści córek zadzwoniłam do byłego współpracownika Erharda, lekarza Boba Larzelere’a. Potwierdził, że nie tylko był obecny przy pobiciu Ellen, ale także dusił ją i czuł, jak jej pozbawione tlenu ciało wiotczało.

      – Wiedziałem, że zrobiłbym wszystko, o co poprosiłby mnie Werner – wspominał. – Zrobiłbym wszystko, by zyskać jego miłość i akceptację… Aż tak nisko upadłem.

      Żona Erharda prawdopodobnie doznała chwilowej zapaści, ale na pewno nie zmarła wskutek tego ataku.

      Jak wynika z pierwszego otrzymanego od Pat listu, dzięki terapii odkryła, że Manson wcale nie był nikim wyjątkowym ani interesującym: „Stosował te same techniki, które wykorzystywali inni zwyrodnialcy do kontrolowania swoich ofiar i manipulowania nimi. W ten sposób wymuszali popełnianie aktów przemocy psychicznej, emocjonalnej i fizycznej”. Dodała też, że od dawna zastanawia się, dlaczego „ten wściekły, mściwy i podły karzeł” aż tak rozpala wyobraźnię masową.

      W trakcie naszego drugiego spotkania opowiadała o procesie uwalniania się spod wpływu Mansona.

      – Nie było żadnego nagłego objawienia, tylko stopniowe przebudzanie się – wyznała. Przebudzanie się, które zajęło jej mnóstwo czasu. – Zajmuję się haftem i myślę o latach spędzonych w więzieniu jak o sytuacji, gdy trzeba rozsupłać splątane nici różnego koloru. Zabieramy się do tego po jednej i próbujemy ostrożnie ją wyplątać. To właśnie robimy tu przez cały czas: rozplątujemy nasze losy, wyciągając jeden po drugim kolejne wątki.

      Podczas procesu adwokat starał się zdobyć przychylność ławników i przedstawiał ją jako osobę o trudnym dzieciństwie, które zostało zaburzone z powodu nadmiernego owłosienia na całym ciele. Dostrzegłam jedyne jego ślady na spodzie przedramion. Choć ciemne, nie było go przesadnie dużo i gdybym nie wiedziała o nim wcześniej, nie dostrzegłabym go.

      Kiedy zapytałam o tę kwestię, odpowiedziała, że jako dziecko stała się obiektem bezlitosnych kpin, przez co zaczęła postrzegać siebie jako brzydulę, a to wykorzystał potem bez skrupułów Manson. Na początku ich znajomości powtarzał, że jest piękna. Po raz pierwszy czuła się atrakcyjna.

      Wspomniała, że czytała o laserach potrafiących usunąć nadmierne owłosienie.

      – Gdy się o tym dowiedziałam, ucieszyłam się, że dziewczyny nie będą już cierpieć z tego powodu – skomentowała.

      Rzeczywiście wyglądała na uszczęśliwioną, gdy to mówiła. Uśmiechała się tak rzadko, że kiedy sobie już na to pozwalała, było to jak uderzenie pioruna – pojawiająca się w jej blisko osadzonych błękitnych oczach radość nagle rozświetlała surową szarość.

      W trakcie naszej pierwszej dłuższej rozmowy nie użalała się nad sobą. Beznamiętnie opowiadała o swoim życiu, choć w jej relacji nie brakowało dramatycznych epizodów.

      – Podczas rozprawy pojawiły się pogłoski, że pułkownik Tate, ojciec Sharon, ma przy sobie broń i chce zabić jedną z nas lub wszystkie – wspominała. – Czasami myślałam, że byłoby dla mnie lepiej, gdyby mnie zastrzelił, bo w sytuacji, w której się znajduję, i tak nie zostawię po sobie nic pozytywnego. Nie mam rodziny, kariery zawodowej, żadnej możliwości przysłużenia się czymkolwiek światu. – Jej wypowiedzi były na tyle stanowcze i jednoznaczne, że nie pozostawiały miejsca na puste frazesy, które miałyby ją podtrzymywać na duchu. – Wiem, że mówię rzeczy, które potrafią być nieprzyjemne