obecna tylko podczas drugiej nocy rzezi, ona sama uczestniczyła w obu zbrodniach. Zabiła jedną osobę – Abigail Folger – ale w świetle prawa, jak też w powszechnej opinii, odpowiadała za wszystkie z siedmiu popełnionych wówczas morderstw.
Później, siedząc w McDonaldzie w boksie, który – jak się potem okazało – miał na jakiś czas stać się moim, myślałam o pesymizmie Pat, jej braku nadziei, wewnętrznej posępności czy zgorzknieniu. W jej brutalnej szczerości było coś, co podziwiałam. Jednocześnie coś w niej sprawiało, że czułam się w jej towarzystwie niekomfortowo, ale nie potrafiłam dokładnie sprecyzować, co dokładnie. Znów zastanawiałam się nad rozbieżnością pomiędzy tonem listów od niej, które zawsze były ciepłe, a jej usposobieniem podczas bezpośrednich rozmów. Nie był to ostatni raz, kiedy ta różnica mnie zaintrygowała.
9
Osieroceni przez Holokaust
Catherine Share była w liceum czarującą ciemnowłosą pięknością i gdybym miała zagłosować za tym, kim nigdy nie zostanie, to obstawiałabym pozycję „szefowa rekrutacji psychopatycznego seryjnego mordercy”. Byłyśmy w tym samym klubie w Hollywood High, a kiedy po latach usłyszałam jej nazwisko w kontekście Mansona, przyjęłam, że chodzi o jakąś jej imienniczkę. Gdy jednak okazało się, że to ona, byłam pewna, iż była w Rodzinie postacią z drugiego szeregu, a nawet jeśli nie, to funkcjonowała w niej trochę wbrew swojej woli.
Leslie wyprowadziła mnie z błędu: w zaangażowaniu Catherine nie było niczego marginalnego ani niedobrowolnego. Gorliwie rekrutowała dla Mansona. Jej podstawową zdobyczą były ładne dziewczyny, które można było wykorzystać jako przynętę dla mężczyzn trafiających do stada, oraz te mające dostęp do kart kredytowych swoich rodziców. Choć podczas dokonywania morderstw należała do kliki Mansona, nie uwzględnił jej w swoich zbrodniczych planach. Na stronie internetowej (manson2jesus.com) twierdziła, że nie wzięłaby udziału w zabójstwach, nawet jeśli zostałaby o to poproszona, ale można poważnie wątpić w prawdziwość tych słów.
Bezdyskusyjny pozostaje jednak fakt, że po tym, jak Manson trafił za kratki, Catherine stała się jego główną rzeczniczką na wolności, działając pod jego kierownictwem wytrwale i brutalnie. Wśród jej dokonań było między innymi usiłowanie zamordowania świadka i próba obrabowania demobilu w celu zdobycia broni. Prawdziwą zgrozę wywołały jednak doniesienia z 1971 roku, kiedy informowała o planach porwania jumbo jeta, na pokładzie którego miano co godzinę zabijać kolejnego pasażera, dopóki Charles Manson, Tex Watson i trzy kobiety nie zostaliby wypuszczeni na wolność.
Gdy myślę o niej z czasów Hollywood High, przypominam sobie cichą, nieco wycofaną, jakby nieobecną dziewczynę o kruczoczarnych włosach. Bystrą, utalentowaną, z czystym głosem, świetną skrzypaczkę, no i piękność – choć może nie w tym klasycznym wydaniu, z którego słynęło nasze liceum. Było coś niepokojącego w jej kanciastych rysach, ale nieregularna uroda tylko podkreślała jej piękno. Gdy była z Mansonem, posługiwała się pseudonimem Gypsy (Cyganka) – zawdzięczała go pewnie swojemu egzotycznemu wyglądowi.
Jak ta żydowska dziewczyna, której biologiczni rodzice stracili życie pod rządami Hitlera, mogła zawierzyć swój los komuś, kto wyciął sobie na czole swastykę? Jak mogła poślubić potem członka gangu opowiadającego się za wyższością białej rasy? To nie były ekscesy jakiejś młodocianej buntowniczki – do Mansona przyłączyła się w wieku dwudziestu siedmiu lat, a kiedy wyszła za należącego do Bractwa Aryjskiego Kennetha Coma, którego Manson poznał w San Quentin, była już trzydziestotrzylatką.
Catherine Share i Leslie Van Houten metrykalnie dzieliło osiem lat, ale gdy obie były w wieku nastoletnim, miały wiele cech wspólnych – były bystre, ładne i popularne. Niemniej ilekroć myślę o przemianie Leslie „z królowej balu w morderczynię”, muszę polegać na swojej wyobraźni, by odtworzyć, kim mogła być w szkole średniej. Transformacja Catherine była dla mnie bardziej zadziwiająca i niepokojąca, ponieważ już ją przedtem spotkałam. Co więcej, nie znałabym aż tak dobrze jej poprzedniej osobowości, gdybym wraz z nią nie była na tym samym przyjęciu piżamowym – ja jako licealistka, ona jeszcze jako gimnazjalistka.
Na to, że wieczór, w który zorganizowano tę imprezę, stał się dla mnie tak pamiętny, złożyło się wiele okoliczności. Jedną z nich był sam dom, gdzie się wszystkie spotkałyśmy. Był na tyle spektakularny, że mógłby posłużyć za scenerię jakiegoś filmu. Stał nieco oddalony od Mulholland Drive, w bogatej i charakterystycznej dla Los Angeles okolicy, która zresztą często pojawiała się na dużym ekranie. Ponadto był to w moim życiu okres, w którym spotykanie się z ludźmi spoza zwykłego kręgu moich znajomych stawało się szczególnie ekscytujące. W przeciwieństwie do poprzednich przyjęć piżamowych nie było głupich telefonów, gadek o obmacywankach, kretyńskich seansów spirytystycznych czy szarad. Po prostu rozmawiałyśmy ze sobą. Ja sporo nagadałam się z Catherine.
Coś jeszcze sprawiło, że ten wieczór okazał się wyjątkowy. Kiedy przyglądałam się uczestniczkom imprezy, niewielkiej grupce ośmiu lub dziesięciu dziewczyn, przyszło mi do głowy, że nasz klub, dotąd o dość wąskich horyzontach i w gruncie rzeczy reprezentujący kulturę dominującą wśród starszych, wyłącznie białych i protestanckich członkiń, uległ nagłej zmianie. Moja klasa była pierwszą, która wyszukiwała i akceptowała osoby spoza WASP (White Anglo-Saxon Protestant – biali Anglosasi wyznania protestanckiego), czyli elity białych anglosaskich protestantów. Moim zdaniem tamten wieczór stanowił odzwierciedlenie, a może uczczenie schyłku tego, co było złe w latach pięćdziesiątych, i nadejścia czegoś, co było dobre w kolejnej dekadzie.
Gdy zdałam sobie sprawę, że Catherine to bratnia dusza, a mam przez to na myśli odkrycie jej żydowskich korzeni, poczułam się w klubie swobodnie. Przedtem odnosiłam wrażenie, że funkcjonuję w nim na zasadzie tajnej agentki. Te wszystkie kluby w Hollywood High były wzorowane na korporacjach studenckich i miały tak elitarny oraz ekskluzywny charakter, że dyrekcja szkoły prowadziła zaciętą batalię, by się ich pozbyć.
Nie wykluczam, że przypisywałam Catherine więcej, niż w istocie w niej było, niemniej tamtego wieczoru wydawała mi się wcieleniem głębi i złożoności, tak atrakcyjnych i nieobecnych w moim życiu, o klubie nie wspominając. Niewykluczone też, że intensywność moich ówczesnych przeżyć była pokłosiem tego, że jadąc na imprezę, pomyliłam drogę i się zgubiłam. Kiedy w końcu bezpiecznie dotarłam na miejsce, poczułam taką ulgę, że natychmiast polubiłam wszystkie uczestniczki tego cholernego przyjęcia, co przy okazji ułatwiło nawiązanie z Catherine aż tak bliskiego kontaktu. A przynajmniej taki mi się on wtedy wydawał. Kiedy po dziesiątkach lat spotkałyśmy się w Dallas, odniosłam wrażenie, że ucieszyła się na mój widok. Czy był w tym choć cień bliskości nawiązanej tamtego wieczoru, czy też po prostu zobaczyła we mnie dawno niewidzianą koleżankę z liceum? Tak czy siak, nie ulegało wątpliwości, że żadna szczególna więź już nas wtedy nie łączyła.
Mulholland Drive to wąska, kręta wiejska droga, która wije się przez jakieś osiemdziesiąt kilometrów wzdłuż grzbietu wzgórz Santa Monica i prowadzi od Hollywood do plaży w Malibu w Parku Stanowym Leo Carrillo. Przyjęcie piżamowe zaczynało się późnym popołudniem w sobotę, ale ja mogłam się na nim pojawić dopiero wieczorem. Miałam umowę z ojcem, według której co sobotę pływaliśmy łódką, a ponieważ rodzice nie pochwalali mojego członkostwa w klubie (choć go nie zakazywali), uznałam, że życie w domu będzie łatwiejsze, jeśli nie zrezygnuję z żeglowania. Późne przyjście na imprezę oznaczało, że musiałam na nią jechać już po zmroku.
Niespecjalnie podobała mi się ta perspektywa. Mulholland Drive to ulica zamieszkana przez bogaczy, z czego zresztą słynęła, ale zarazem z powodu swojego odosobnienia przyciągała ciemne typki.