numer; po chwili namysłu biorę swój talerz i wychodzę za nią na zewnątrz.
– Tak się składa – mówię do niej – że przychodzę tutaj na soyriza nachos.
London unosi wzrok, kiedy stawiam przed nią talerz.
– Co robisz?
Rozumiem, o co jej chodzi. Nieco to dziwne, a chociaż bardzo ją lubię, uznaję, że poprzednia noc była jednostkowym zdarzeniem. Nie mam jednak zamiaru jeść w samochodzie przemoczonych nachosów ze styropianowego kubka, żeby uniknąć spotkania z nią.
– Mam nadzieję, że zjem – mówię.
London śmieje się, rozkładając dłonie nad stołem.
– Nie. Nie. Nie ma mowy. Nie będziemy razem jedli.
Zwalniam ruchy, ale i tak siadam.
– Czy to znaczy to samo, co „nie możemy zjeść razem obiadu”? Może przeoczyłem tę zasadę w podręczniku.
Żartobliwie mruży niebieskie oczy, przyglądając się, jak rozwijam z serwetki nóż i widelec.
– Proszę, nie każ mi żałować, że z tobą spałam.
– Technicznie rzecz biorąc, nie spaliśmy. Pamiętasz chyba, jak uprawialiśmy seks na kanapie? – pytam, wyjmując ze stosu duży kawałek tortilli. – To było naprawdę niesamowite.
– Owszem – przytakuje dziewczyna, mierząc we mnie oskarżycielsko palcem. – Owszem, uprawialiśmy seks na kanapie, ale…
– I na podłodze.
– I na podłodze – przyznaje London, przewracając oczami. – Ale…
– A potem znów na kanapie.
Dziewczyna wzdycha, unosi brwi, jakby upewniając się, czy nie będę jej już przerywać. Lekko kiwam głową.
– Czy nie byłoby znacznie łatwiej, gdybyśmy odtąd się unikali? – pyta.
Kiwam głową, przełykam, nieprzyzwyczajony, że tego typu rozmowa tym razem przebiega w zupełnie inny sposób niż zwykle.
– Prawdopodobnie.
Dziewczyna wbija we mnie spojrzenie; odpowiadam równie przenikliwym wzrokiem. Jej oczy powoli, znacząco przesuwają się w dół, na mój talerz, a potem na puste krzesło obok nas.
– Czy to oznacza, że jednak nie mam co się spodziewać nagich selfie? – pytam. – Albo nawet twoich selfie w tym bikini?
– Chyba i tak już dostajesz mnóstwo wiadomości z takimi selfie.
Jakby na potwierdzenie jej słów telefon leżący w pobliżu wody brzęczy; London uśmiecha się zwycięsko, znów pokazując swoje dołeczki.
Kładę łokcie na stole, opieram się i obdarzam ją moim najszczerszym uśmiechem.
– Słuchaj, Fresno…
– Fresno. Amsterdam. Przezabawny jesteś.
– Nie mam zamiaru wprowadzać dziwnej atmosfery, ale całe to zamartwianie się, że wypada dziwnie, właśnie taką atmosferę tworzy. Jesteśmy w tej samej knajpce, jesteśmy dorośli, a to tylko jedzenie. – Wyjmuję frytkę i wrzucam sobie do ust; przeżuwam z namysłem, po czym mówię dalej: – No dobrze, technicznie rzecz biorąc, to tylko jedzenie z facetem, który kilka dni temu widział cię nagą. Ale jeśli naprawdę chcesz, żebym się przeniósł, to zmienię stolik.
London odwraca wzrok; widzę, jak na jej twarzy pojawia się cień poczucia winy. Widziałem London z innymi ludźmi – jest błyskotliwa, rzuca dowcipami i nieustannie się uśmiecha – więc ta skorupa, którą się otoczyła, dotyczy tylko facetów i romansów, i nie oznacza, że jest paskudna.
Przynajmniej nie tak naprawdę.
Spogląda znów na mnie i nieco mruży oczy, po czym wybucha śmiechem.
– Masz na przednich zębach wielką czarną fasolkę.
Teraz, kiedy to zauważyła, też to czuję. Uśmiecham się szerzej, całą gębą.
– Jakoś muszę się oszpecić w oczach damy, nie mogę wciąż roztaczać pełni mojego uroku.
London z chichotem bierze kilka frytek.
– Wariat.
Pochylam się, a ona śmieje się głośniej.
– Uwierzysz, że to twarz mężczyzny, który dwie noce temu z radością obdarzył cię czterema orgazmami?
London unosi na mnie wzrok, jej usta poważnieją na wspomnienie naszej wspólnej nocy, a policzki się rumienią.
– Trzema.
Odklejam fasolkę od zębów i opieram się o krzesło, wbijając w nią wzrok. Czekam. Wyraźnie pamiętam każdy z jej orgazmów: jeden z ostrym okrzykiem, drugi z westchnieniem, trzeci z okrzykiem „o-cholera-o-Boże”, a na końcu orgazm spocony, z nieartykułowanymi błaganiami – wiem więc, że dziewczyna sobie ze mnie kpi.
– No dobrze, może czterema – ustępuje, lekko machając ręką. Po czym spogląda na mnie, ściągając brwi. – Ale co ty chcesz udowodnić?
Kręcę głową.
– Nic nie chcę udowadniać. Ja …
– Naprawdę. – Teraz dziewczyna rumieni się gwałtownie, jest poruszona. – O co ci chodzi? Po co to… – przesuwa dłonią wzdłuż mojego ciała – …to wszystko? Supergarnitur, lśniące buty i te cholerne włosy.
– Właśnie wyszedłem z pracy! – tłumię śmiech. – Czekaj, o co chodzi z moimi włosami?
– A ten uśmiech? Jesteś… jesteś… – szuka właściwego słowa, w końcu je znajduje: – absurdalny.
Nie wiem dlaczego, ale to określenie przejmuje mnie cudownym dreszczem. Widząc jej udawany niesmak, czuję dziwny zawrót głowy.
– Chyba nie do końca rozumiem, o co ci chodzi – przekomarzam się.
– Co wieczór bzykasz inną kobietę…
– Nie co wieczór.
Zaczyna się. Zwykle opanowana London powoli traci nad sobą kontrolę.
– Zawsze chciałeś być wcieleniem stereotypu?
– Same piątki, piłka wodna i prawo? Tak, ciężka droga. Już mnie przeraża.
London przechyla się na bok i przebiega wzrokiem parking.
– Jeździsz hummerem?
– Zawiozłem cię do domu priusem – przypominam jej.
Dziewczyna prycha.
– W kieszeni miałeś prezerwatywę.
– Gdybyś ty miała ją w kieszeni, nie osądzałbym cię z jej powodu – odpalam.
Mruży oczy. Mam rację, i London o tym wie.
– I z przyjemnością spędziłbym noc na grach wideo – dodaję.
Dziewczyna ze złością wrzuca frytki do ust.
– W lodówce miałeś tylko sriracha – mówi z pełnymi ustami.
– Oraz seler i warkocz serowy. Poza tym doprowadziłem cię do końca cztery razy. Cztery. Czy kiedykolwiek chciało ci się posuwać tak daleko tymi zabawkami z pudełka pod łóżkiem?
London żuje słomkę.
– Dlaczego myślisz, że w pudełku pod łóżkiem mam zabawki?
Przysięgam, w tej chwili rumieni się jeszcze bardziej.
– A zaprzeczasz? – pytam cicho.
Całkowicie