Christina Lauren

Seksowny kłamca


Скачать книгу

numer; po chwili namysłu biorę swój talerz i wychodzę za nią na zewnątrz.

      – Tak się składa – mówię do niej – że przychodzę tutaj na soyriza nachos.

      London unosi wzrok, kiedy stawiam przed nią talerz.

      – Co robisz?

      Rozumiem, o co jej chodzi. Nieco to dziwne, a chociaż bardzo ją lubię, uznaję, że poprzednia noc była jednostkowym zdarzeniem. Nie mam jednak zamiaru jeść w samochodzie przemoczonych nachosów ze styropianowego kubka, żeby uniknąć spotkania z nią.

      – Mam nadzieję, że zjem – mówię.

      London śmieje się, rozkładając dłonie nad stołem.

      – Nie. Nie. Nie ma mowy. Nie będziemy razem jedli.

      Zwalniam ruchy, ale i tak siadam.

      – Czy to znaczy to samo, co „nie możemy zjeść razem obiadu”? Może przeoczyłem tę zasadę w podręczniku.

      Żartobliwie mruży niebieskie oczy, przyglądając się, jak rozwijam z serwetki nóż i widelec.

      – Proszę, nie każ mi żałować, że z tobą spałam.

      – Technicznie rzecz biorąc, nie spaliśmy. Pamiętasz chyba, jak uprawialiśmy seks na kanapie? – pytam, wyjmując ze stosu duży kawałek tortilli. – To było naprawdę niesamowite.

      – Owszem – przytakuje dziewczyna, mierząc we mnie oskarżycielsko palcem. – Owszem, uprawialiśmy seks na kanapie, ale…

      – I na podłodze.

      – I na podłodze – przyznaje London, przewracając oczami. – Ale…

      – A potem znów na kanapie.

      Dziewczyna wzdycha, unosi brwi, jakby upewniając się, czy nie będę jej już przerywać. Lekko kiwam głową.

      – Czy nie byłoby znacznie łatwiej, gdybyśmy odtąd się unikali? – pyta.

      Kiwam głową, przełykam, nieprzyzwyczajony, że tego typu rozmowa tym razem przebiega w zupełnie inny sposób niż zwykle.

      – Prawdopodobnie.

      Dziewczyna wbija we mnie spojrzenie; odpowiadam równie przenikliwym wzrokiem. Jej oczy powoli, znacząco przesuwają się w dół, na mój talerz, a potem na puste krzesło obok nas.

      – Czy to oznacza, że jednak nie mam co się spodziewać nagich selfie? – pytam. – Albo nawet twoich selfie w tym bikini?

      – Chyba i tak już dostajesz mnóstwo wiadomości z takimi selfie.

      Jakby na potwierdzenie jej słów telefon leżący w pobliżu wody brzęczy; London uśmiecha się zwycięsko, znów pokazując swoje dołeczki.

      Kładę łokcie na stole, opieram się i obdarzam ją moim najszczerszym uśmiechem.

      – Słuchaj, Fresno…

      – Fresno. Amsterdam. Przezabawny jesteś.

      – Nie mam zamiaru wprowadzać dziwnej atmosfery, ale całe to zamartwianie się, że wypada dziwnie, właśnie taką atmosferę tworzy. Jesteśmy w tej samej knajpce, jesteśmy dorośli, a to tylko jedzenie. – Wyjmuję frytkę i wrzucam sobie do ust; przeżuwam z namysłem, po czym mówię dalej: – No dobrze, technicznie rzecz biorąc, to tylko jedzenie z facetem, który kilka dni temu widział cię nagą. Ale jeśli naprawdę chcesz, żebym się przeniósł, to zmienię stolik.

      London odwraca wzrok; widzę, jak na jej twarzy pojawia się cień poczucia winy. Widziałem London z innymi ludźmi – jest błyskotliwa, rzuca dowcipami i nieustannie się uśmiecha – więc ta skorupa, którą się otoczyła, dotyczy tylko facetów i romansów, i nie oznacza, że jest paskudna.

      Przynajmniej nie tak naprawdę.

      Spogląda znów na mnie i nieco mruży oczy, po czym wybucha śmiechem.

      – Masz na przednich zębach wielką czarną fasolkę.

      Teraz, kiedy to zauważyła, też to czuję. Uśmiecham się szerzej, całą gębą.

      – Jakoś muszę się oszpecić w oczach damy, nie mogę wciąż roztaczać pełni mojego uroku.

      London z chichotem bierze kilka frytek.

      – Wariat.

      Pochylam się, a ona śmieje się głośniej.

      – Uwierzysz, że to twarz mężczyzny, który dwie noce temu z radością obdarzył cię czterema orgazmami?

      London unosi na mnie wzrok, jej usta poważnieją na wspomnienie naszej wspólnej nocy, a policzki się rumienią.

      – Trzema.

      Odklejam fasolkę od zębów i opieram się o krzesło, wbijając w nią wzrok. Czekam. Wyraźnie pamiętam każdy z jej orgazmów: jeden z ostrym okrzykiem, drugi z westchnieniem, trzeci z okrzykiem „o-cholera-o-Boże”, a na końcu orgazm spocony, z nieartykułowanymi błaganiami – wiem więc, że dziewczyna sobie ze mnie kpi.

      – No dobrze, może czterema – ustępuje, lekko machając ręką. Po czym spogląda na mnie, ściągając brwi. – Ale co ty chcesz udowodnić?

      Kręcę głową.

      – Nic nie chcę udowadniać. Ja …

      – Naprawdę. – Teraz dziewczyna rumieni się gwałtownie, jest poruszona. – O co ci chodzi? Po co to… – przesuwa dłonią wzdłuż mojego ciała – …to wszystko? Supergarnitur, lśniące buty i te cholerne włosy.

      – Właśnie wyszedłem z pracy! – tłumię śmiech. – Czekaj, o co chodzi z moimi włosami?

      – A ten uśmiech? Jesteś… jesteś… – szuka właściwego słowa, w końcu je znajduje: – absurdalny.

      Nie wiem dlaczego, ale to określenie przejmuje mnie cudownym dreszczem. Widząc jej udawany niesmak, czuję dziwny zawrót głowy.

      – Chyba nie do końca rozumiem, o co ci chodzi – przekomarzam się.

      – Co wieczór bzykasz inną kobietę…

      – Nie co wieczór.

      Zaczyna się. Zwykle opanowana London powoli traci nad sobą kontrolę.

      – Zawsze chciałeś być wcieleniem stereotypu?

      – Same piątki, piłka wodna i prawo? Tak, ciężka droga. Już mnie przeraża.

      London przechyla się na bok i przebiega wzrokiem parking.

      – Jeździsz hummerem?

      – Zawiozłem cię do domu priusem – przypominam jej.

      Dziewczyna prycha.

      – W kieszeni miałeś prezerwatywę.

      – Gdybyś ty miała ją w kieszeni, nie osądzałbym cię z jej powodu – odpalam.

      Mruży oczy. Mam rację, i London o tym wie.

      – I z przyjemnością spędziłbym noc na grach wideo – dodaję.

      Dziewczyna ze złością wrzuca frytki do ust.

      – W lodówce miałeś tylko sriracha – mówi z pełnymi ustami.

      – Oraz seler i warkocz serowy. Poza tym doprowadziłem cię do końca cztery razy. Cztery. Czy kiedykolwiek chciało ci się posuwać tak daleko tymi zabawkami z pudełka pod łóżkiem?

      London żuje słomkę.

      – Dlaczego myślisz, że w pudełku pod łóżkiem mam zabawki?

      Przysięgam, w tej chwili rumieni się jeszcze bardziej.

      – A zaprzeczasz? – pytam cicho.

      Całkowicie