Andrea Camilleri

Gra luster


Скачать книгу

z powodu, którego akurat jej, będącej tego przyczyną, nie mógł ujawnić.

      Komisarz wściekał się też, że wzięcie w ramiona pięknej kobiety podnieciło go jak jakiegoś nastolatka. Jak gdyby działo się to po raz pierwszy. A może starość była właśnie powrotem do czasów młodzieńczych? No nie, co najwyżej oznaczała zbliżanie się głupoty.

      Dziesięć minut później byli już w stanie odjechać.

      – Gdzie panią zostawić?

      – Na przystanku autobusu do Montelusy. Strasznie jestem spóźniona.

      W chwili pożegnania Liliana ścisnęła go za rękę.

      – Mam prośbę – powiedziała. – Był pan dla mnie tak miły… mogę zaprosić pana dzisiaj do siebie na kolację?

      Może dzisiaj dała wychodne temu od volvo? W każdym razie ważne i dramatyczne pytanie, które sobie zadał, brzmiało: a jeśli sąsiadka nie umie gotować i zmusi go do połykania jakichś strasznych świństw? Liliana czytała mu chyba w myślach.

      – Proszę się nie niepokoić, jestem niezłą kucharką.

      – Przyjdę z przyjemnością, dziękuję.

      – Catarella! – powiedział komisarz, wchodząc do kanciapy z centralka telefoniczną. – Zadzwoń do Francischina, tego mechanika, i połącz mnie z nim.

      – Migusiem, komisarzu. O Matko, jaki piękny perfum ma pan dzisiaj na sobie!

      Montalbano zbaraniał.

      – Ja?

      Catarella zbliżył nos do marynarki i powąchał.

      – No, pan.

      To pewnie były perfumy Liliany.

      Poszedł, klnąc, do gabinetu i podniósł słuchawkę dzwoniącego właśnie telefonu.

      – Francischini, zaspokój moją ciekawość. Powiedziałeś pani Lilianie, że ktoś celowo uszkodził silnik jej auta?

      – Oczywiście.

      – I narobił przy tym sporo hałasu?

      – Tak powiedziałem, panie komisarzu! Jak cholera musiał hałasować! W przeciwnym razie nie dałby rady, pewnie musiał użyć młotka.

      A zatem Liliana albo zamknęła się w domu zmęczona, podczas gdy rozwalano jej silnik, albo spędziła część nocy gdzieś z tym od volvo, a kiedy wróciła nad ranem, czekał na nią piękny prezent od byłego kochanka.

      – Można? – zapytał Fazio.

      – Wchodź i siadaj. Coś nowego?

      Fazio wciągnął powietrze nosem.

      – Co to za perfumy?

      No i ten też!

      – Jeśli ci się nie podoba, to zatkaj nos – odburknął niegrzecznie Montalbano.

      Fazio zrozumiał, że nie należy ciągnąć tematu.

      – Komisarzu, w tym budynku na ulicy Pisacane mieszka dwóch skazanych i Carlo Nicotra.

      Montalbano spojrzał na niego zaskoczony.

      – Wymówiłeś to nazwisko, jakby chodziło o papieża. A kim jest ten Nicotra?

      – Carlo Nicotra ożenił się z bratanicą starego Sinagry sześć lat temu i podobno rodzina zleciła mu kontrolę nad handlem narkotykami na całej wyspie.

      – Taki niby generalny inspektor?

      – Dokładnie.

      Nagle komisarz sobie przypomniał. Jak mógł nie wpaść na to wcześniej? Najwidoczniej starość zaczyna robić mu brzydkie żarty.

      – To nie do niego strzelali trzy lata temu?

      – Do niego. Trafili w klatkę piersiową. Pięć centymetrów bardziej w lewo, a rozwaliliby mu serce.

      – Czekaj chwilę… A to nie ten, co mu w zeszłym roku podłożyli bombę pod samochód?

      – Ten sam.

      – Dlatego ta bomba z ulicy Pisacane była przeznaczona dla konkretnej osoby.

      – Tak trzeba przypuszczać.

      – Ciebie to przekonuje?

      – Nie.

      – Mnie też nie. Powiedz dlaczego.

      – Najpierw strzelali do Nicotry, potem miał wylecieć w powietrze jego samochód zaraz po przekręceniu kluczyka, tyle że jechał jego adiutant i to on zginął… Chcę powiedzieć, że Carlo Nicotra nie jest człowiekiem, któremu wysyła się ostrzeżenie. Jego próbuje się zabić i tyle.

      – Całkowicie się z tobą zgadzam. Ja w każdym razie nie traciłbym go z oczu. A ci dwaj karani?

      Fazio włożył rękę do kieszeni i wyciągnął kartkę. Montalbano zirytował się.

      – Jeśli zaczniesz od imion ich rodziców, roku i miejsca urodzenia, to przysięgam, że zmuszę cię, żebyś zjadł tę kartkę – powiedział.

      Fazio powoli włożył zapiski z powrotem do kieszeni. Wyglądał jak skazaniec, któremu odmówiono szklanki wody. Młody skaut z drużyny świstaków Montalbano Salvo postanowił zrobić kolejny dobry uczynek dzisiejszego dnia.

      – No dobrze, przeczytaj.

      Twarz Fazia pojaśniała jak zapalona żarówka. Rozłożył kartkę i trzymał ją przed sobą.

      – Pierwszy to Giannino Vincenzo, syn Giuseppe i Micheli z domu Tabita, urodzony w Barrafranca siódmego marca tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego roku. W sumie dziesięć lat więzienia za napad, kradzież z włamaniem, napaści na funkcjonariuszy państwowych. Drugi z kolei to Tallarita Stefano, syn Salvatore i Giovanny z domu Tosto, urodzony w Vigacie dwudziestego drugiego sierpnia tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego ósmego roku, obecnie przebywa w więzieniu o zaostrzonym rygorze w Montelusie, skazany za handel narkotykami. W przeszłości cztery wyroki za to samo.

      Złożył kartkę i wsadził ją do kieszeni.

      3

      – No zaraz – powiedział Montalbano. – Ale skoro Tallarita siedzi w więzieniu, to kto mieszka na ulicy Pisacane?

      Fazio najpierw wyciągnął swoją kartkę. Spojrzał na szefa, jak gdyby chciał go poprosić o pozwolenie na jej przeczytanie. Komisarz wzruszył ramionami i rozłożył ręce. Wniebowzięty Fazio przeczytał z błogim uśmiechem.

      – Żona Francesca Calcedonio, urodzona w Montereale, lat czterdzieści pięć, syn Arturo lat dwadzieścia trzy i córka Stella lat dwadzieścia.

      – Co robi Arturo?

      – Pracuje w Montelusie, chyba jest sprzedawcą w jakimś dużym magazynie odzieżowym dla pań i panów.

      – A córka?

      – Studiuje na uniwersytecie w Palermo.

      – Wydaje ci się, że komuś takiemu można podłożyć bombę?

      – Nie.

      – Tak więc była przeznaczona dla Arnonego albo, wbrew naszej opinii, dla Nicotry.

      – Co mam robić?

      – Popracuj nad tymi dwoma.

      Fazio już miał wstać, kiedy komisarz gestem nakazał mu się nie ruszać z krzesła. Siedział zatem, czekając, aż Montalbano o coś go zapyta, ale ten w ogóle się nie odzywał. Tak naprawdę komisarz nie wiedział, od czego zacząć. Wreszcie podjął decyzję.

      – Pamiętasz, że jakiś czas temu pytałem cię o moich sąsiadów?

      – O Lombardich?