Andrea Camilleri

Gra luster


Скачать книгу

ty od początku upierałeś się, że bomba przeznaczona była dla Arnonego, uznałeś, że anonim tylko tę twoją teorię potwierdza.

      – A tak nie jest?

      – Nie. List miał utrzymać nas w takim przekonaniu, ale nie wierzę w to ani ja, ani Fazio.

      – Ale dlaczego?

      – Bo gdyby list był prawdziwy, myślisz, że Arnone pokazałby go nam?

      Augello nie odpowiedział, ale przybrał sceptyczną minę.

      – Nie, z pewnością nie przyniósłby go tutaj – ciągnął komisarz. – Skoro to zrobił, to dlatego, że został do tego zmuszony.

      – Ale przez kogo?

      – Przez tych, którzy podłożyli bombę. To prawdopodobnie im płacił haracz. Pewnie do niego zadzwonili, powiedzieli, że wysyłają anonim i że ma go nam pokazać. I Arnone ich posłuchał.

      – Czyli bomba była przeznaczona dla posesji dwadzieścia sześć, a nie dwadzieścia osiem – stwierdził z przekonaniem Augello.

      – Właśnie tak. Z drugiej strony zapomniałeś, jaką ty miałeś hipotezę?

      Fazio spojrzał na Montalbana, ale nic nie powiedział.

      – I faktycznie Fazio zajmuje się lokatorami spod numeru dwadzieścia sześć – zakończył Montalbano.

      Na razie nie mieli sobie już nic do powiedzenia.

      Pięć minut później komisarz wyszedł z biura i wtedy przypomniał sobie, że musi kupić prezent dla Salvuzza, swojego chrześniaka.

      4

      Przyjechał do Marinelli wpół do ósmej, wziął prysznic, przebrał się i o ósmej był już gotowy, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi.

      Otworzył i stanął twarzą w twarz z Lilianą.

      Nie włożyła jednej ze swoich superobcisłych sukienek, ale spodnie, bluzkę i żakiet.

      – Jest pani za wcześnie.

      – Wiem, chciałam skorzystać z okazji.

      – Jakiej?

      – Naszła mnie chęć, żeby zobaczyć pana mieszkanie.

      Obejrzała wszystko dokładnie, przystając przed obrazami i biblioteką.

      – Nie wygląda to na mieszkanie komisarza policji. Nasz dom ma o jeden pokój więcej.

      – Dlaczego nie wygląda na mieszkanie komisarza?

      Uśmiechnęła się w zachwycający sposób. Nie odpowiedziała, tylko spojrzała mu w oczy. Potem usiadła na werandzie.

      – Nie mam nic na aperitif – powiedział Montalbano. – Ale w lodówce jest butelka białego wina, które…

      – Może być białe wino.

      Komisarz wlał sobie tylko trochę, bo miał jeszcze prowadzić, a jej kieliszek napełnił w trzech czwartych.

      – Dowiedziałam się, że ma pan narzeczoną – powiedziała nagle Liliana.

      Zapytał, patrząc w morze:

      – Od kogo?

      Uśmiechnęła się.

      – Dopytałam. Kobieca ciekawość. Od kiedy?

      – Od wieków.

      – Jak ma na imię?

      – Livia. Mieszka w Genui.

      – Często pana odwiedza?

      – Nie tak często, jak bym chciał.

      – Biedaczek.

      Ten biedaczek zmroził Montalbana.

      Nie lubił rozmawiać o własnych sprawach, nie chciał czyjegoś współczucia, a w dodatku w jej głosie wyczuł nutę ironii. Żartowała z niego, bo był zmuszony do długich okresów wstrzemięźliwości. Spojrzał na zegarek w taki sposób, żeby to zauważyła. Ale Liliana nadal bardzo wolno piła wino.

      Potem nagle, pod wpływem impulsu, dopiła wino i wstała.

      – Możemy jechać.

      Podczas jazdy powiedziała:

      – Nie chciałabym późno wracać. Potem muszę spędzić jeszcze chwilę z panem i porozmawiać.

      – Może pani zaoszczędzić trochę czasu i zacząć już teraz.

      – Nie lubię rozmawiać w samochodzie.

      – Proszę chociaż przybliżyć temat naszej rozmowy.

      – Nie, proszę mi wybaczyć, ale to dla mnie sprawa dosyć nieprzyjemna i nie chcę, żeby mi zepsuła apetyt.

      Nie nalegał.

      Zanim dojechali do domu Adeliny, komisarz zatrzymał się przed Café Castiglione i kupił tacę z piętnastoma rurkami z kremem.

      Każda ryżowa kulka była wielkości dużej pomarańczy. Dla normalnej osoby dwa takie cuda byłyby już niebezpiecznie obfitą kolacją. Montalbano zjadł cztery i pół, Liliana dwie.

      Dopóki nie podano deseru, wymieniali między sobą zdawkowe i niezbędne słowa.

      Tak naprawdę nie było sposobności rozmawiać. Zapach i smak ryżowych kulek był taki, że każdy jadł je pogrążony w ekstazie, z półprzymkniętymi oczami i bladym uśmiechem na twarzy.

      – Są cudowne, fantastyczne! Absolutnie niewiarygodne! – krzyknęła na koniec Liliana.

      Adelina uśmiechnęła się do niej.

      – Droga pani, odłożyłam pięć sztuk. Jeśli odwiedzi pani jutro komisarza, będzie miała okazję ponownie je zjeść.

      Sfałszowałaby nawet dokumenty, byleby tylko zaszkodzić znienawidzonej Livii.

      Koło jedenastej Montalbano powiedział, że obiecał pani Lilianie wczesny powrót do domu.

      Pasquale zapytał go:

      – Mogę zamienić z panem słówko?

      Przeszli do sypialni Adeliny. Pasquale zamknął drzwi na klucz.

      – Wie pan, że trzy dni temu wyszedłem z więzienia?

      – Nie, a za co siedziałeś?

      – Zatrzymali mnie karabinierzy z Montelusy. Współudział w kradzieży z włamaniem.

      – Co mi chciałeś powiedzieć?

      – W więzieniu usłyszałem taką plotkę, co chyba nie jest nawet plotką.

      – Mianowicie?

      – Że Brygada Antynarkotykowa pracuje nad Tallaritą i że on, przynajmniej jeszcze kilka dni temu, był prawie gotowy do współpracy.

      – Co to za jeden?

      – To duży handlarz, mówię panu o nim, bo jego rodzina mieszka na ulicy Pisacane.

      Nagle mózg komisarza przyspieszył.

      – Dziękuję – odpowiedział.

*

      – Nadal chce pani ze mną porozmawiać? – zapytał Montalbano, kiedy szli do samochodu.

      – Tak, jeśli dla pana nie jest jeszcze zbyt późno…

      – Skądże znowu. U pani czy u mnie?

      – Gdzie pan chce.

      – U mnie jest whisky na trawienie, a u pani wódka.

      – Wódki już nie ma i zapomniałam kupić nową butelkę.

      – Czyli nie mamy wyboru.

      Montalbano, ociężały