mętne wyobrażenie na temat problemu, o którym pisze, ale nie brak mu determinacji, by dowiedzieć się jak najwięcej. Planuje podróż do Norwegii, jest po słowie z synem. Dla niego to dopiero początek. Bardzo by mu pan pomógł.
– Już powiedziałem. – Ole zaczynał się niecierpliwić. – Nie chcę…
– Zdaje się, że do pana dzwonił, ale pan nie odebrał. Obawiał się, że to przez to, że dzwonił z polskiego numeru. Dlatego poprosił mnie o pomoc.
– To nie dlatego. Po prostu nie mam ochoty.
– Rozumiem i szanuję pańską decyzję – zapewnił tamten. – Gdyby jednak zmienił pan zdanie, proszę do mnie zadzwonić. Numer na pewno się panu wyświetlił. Przekażę mu każdą wiadomość. Mówi, że będzie przyjeżdżał co miesiąc.
– Oczywiście – powiedział Ole. – A teraz do widzenia.
– Do widzenia.
_ Podróż
„W Millertown Junction krzyżują się dwa tory. Oba biegną w stronę lasu. Espen całą noc czeka na pociąg, który nigdy nie przyjedzie. Misery Harbor. Pociąg nigdy nie dotarł do Jante. Na przystani promu położono tory i zbudowano rampę, stacja wyglądała naprawdę imponująco.
Ale pociąg nigdy tam nie dotarł.
Popatrz na stację! I zobaczył ją; dwa wysokie maszty sięgające do niebieskiego nieba”.8
Z rozdziału Cicha stacja z powieści Aksela Sandemosego Brudulje [Zamieszanie]
Gwar miasta zostaje za drzwiami. Kościelne wnętrze zwielokrotnia dźwięk kroków. Echo miesza się z przytłumioną muzyką i ulatuje pod krzyżowe sklepienia. Nie ma ołtarza ani ławek, na ścianach nie wiszą tablice z numerami psalmów. To już nie jest świątynia, ale i tak wszyscy mówią szeptem. Witrażowe okna zasłonięto czarnymi kotarami, nie wpada tu światło z zewnątrz. To, co ważne, oświetlają wysoko zawieszone reflektory.
Nawę główną wypełnia sklecony z nieoheblowanych desek budynek wyłaniający się ze ściany kościoła. Miejscami jest dość krzywy, jakby budowano go w pośpiechu. Ze szpar między deskami sączy się niebieska poświata. Okna są zabite, niektóre z drzwi również. Dach lekko faluje, jak morze po sztormie. Pachnie drewnem.
Można zajrzeć do środka, tam, skąd bije to niebieskie świat-ło, jedne z drzwi są uchylone. Dobiega stamtąd też muzyka. Na ścianach wiszą rysunki techniczne, jakiś certyfikat, kilka mniej starannych odręcznych szkiców. I czarno-białe zdjęcia: ośmiu mężczyzn w roboczych ubraniach na tle niedokończonego kadłuba; obok biały jacht, pewnie ten sam, tyle że już na wodzie, z gaflowym ożaglowaniem. Kawałek dalej, na bomie zwisającym z sufitu, płócienny biały żagiel z wykaligrafowanymi słowami ESPEN ARNAKKE. I jeszcze komoda na rozchwianych nogach, taka z płaskimi szufladami, do przechowywania rysunków albo map. Do szuflad można zajrzeć. W każdej znajduje się to samo – oprawione w ramkę prawo Jante.
Przed budynkiem stoi niewielka platforma, z której sterczą sięgające aż pod sklepienie dwa smukłe maszty.
Ten budynek to dworzec, a platforma z masztami to peron.
Brak jedynie torów, jest tylko ta czarna ziemia otaczająca platformę i ciągnąca się w dal.
To Cicha Stacja. Wszystko w niej woła: „Odejdź, trzymaj się z dala, nie ma tu na co czekać”.
Mie Olise długo myślała, że „Espen Arnakke” to po prostu nazwa jachtu, który zbudował jej ojciec. Spędziła na jego pokładzie wiele miesięcy, zwiedziła na nim kawał świata. Lubiła go. Uciekinier… wpadł jej w ręce, dopiero kiedy miała kilkanaście lat. Słyszała o tej książce, wiedziała, że Aksel Sandemose pochodził z jej miasta, wiedziała, czym jest prawo Jante. Widywała je, oprawione w ramkę, na ścianach w domach przyjaciół. Traktowała to jednak jak lokalną ciekawostkę, coś, do czego nie trzeba przywiązywać nadmiernej wagi.
Czytając po raz pierwszy o Espenie Arnakkem i jego życiu, płakała.
Być może to wtedy zrozumiała, że będzie musiała wyjechać z wyspy.
Wkrótce po wyjeździe dowiedziała się, że ojciec sprzedał jacht, zainwestował pieniądze w nowy interes i zajął się budową mniejszych łódek.
Coraz bardziej oddalała się od domu. Gdy zobaczyła obraz Anselma Kiefera Sulamith, przedstawiający mroczne wnętrze jakiegoś ceglanego lochu, zrozumiała, że chce zostać malarką. Dyplom zrobiła w Londynie, potem pracowała na Islandii, w Berlinie i w Skowhegan w amerykańskim Maine. W końcu wylądowała w Nowym Jorku na prestiżowej rezydencji. Jednak wołanie z wyspy nie ustawało.
Podczas któregoś z pobytów w Nykøbing poszła do parku. Tego samego, w którym bawił się mały Aksel Sandemose, i takiego samego jak ten, który wspomina Espen Arnakke. Nie znalazła w nim niczego z ich opowieści ani niczego, co sama pamiętała. Park był już zupełnie inny.
Ten brak, który wtedy poczuła, był ich wspólnym brakiem. Jej, Aksela, Espena…
Pewnego dnia usiadła nad mapą i zaczęła zaznaczać miejsca związane z życiem Sandemosego. A potem wszystkie porty, do których razem z ojcem zawinęła na pokładzie Espena Arnakkego. Gdy skończyła, wiedziała, że nie pozostało jej już nic innego, jak tylko odszukać sprzedany jacht. Musiała poznać jego dalsze losy.
Wyruszyła w długą podróż. Dotarła nawet na Nową Fundlandię i znalazła ludzi, których rodzice poznali ekscentrycznego skandynawskiego pisarza. Pisał do nich listy, ale nikt nie umiał ich przeczytać, bo były po duńsku. Mie Olise nie ustawała w poszukiwaniach, śledziła rejestry jachtów, szukała kolejnych właścicieli i wszystkich, którzy mogli coś wiedzieć o łodzi.
W końcu znalazła. Espen Arnakke stał przy nabrzeżu portu Texel w Holandii. Przemalowany, pod zmienioną nazwą – teraz nazywał się Beluga. Mie Olise mogła wracać do domu.
W 2012 roku całą tę podróż przedstawiła w formie wystawy Cicha stacja w kościele Świętego Mikołaja w Kopenhadze. Jej głównym elementem był ten sklecony z dech budynek zagubionego w przestrzeni i czasie dworca, na który nie przyjeżdżają i z którego nie odjeżdżają żadne pociągi. Aksel Sandemose w Brudulje użył metafory cichej stacji, by opisać zerwanie więzi emocjonalnej między Espenem a kobietami, które kiedyś kochał. Maszty z połamanymi i powyrywanymi przez wiatr antenami symbolizują utratę łączności między ludźmi, którzy kiedyś byli blisko i rozumieli się bez słów.
„Poruszanie się po wystawie Mie Olise jest jak wędrówka przez sieć wzajemnych relacji, ciasno splecionych i przenikających zarówno przestrzeń, jak i czas – pisze Elisabeth Delin Hansen, dyrektorka centrum sztuki współczesnej Nikolaj Kunsthal. – Na końcu swojej drogi Mie Olise odkrywa, że wszystko jest częścią struktury złożonej z przeszłości, teraźniejszości, prawdy i fikcji i że każdy element tej struktury nadaje znaczenie pozostałym”.
Mie Olise namawiała ojca, by wziął udział w jej projekcie, opowiedział więcej o jachcie i o tym, dlaczego zdecydował się go nazwać Espen Arnakke.
– Wiesz, dlaczego odmówił? – pytam.
– Wolał pozostać z boku. Zawsze taki był, nieco wycofany, małomówny.
– Myślisz, że zechciałby ze mną porozmawiać?
– Nie sądzę, ale dam ci do niego numer i uprzedzę, że zadzwonisz. Tylko nie licz na zbyt dużo i staraj się nie robić z tego wielkiej sprawy. Po prostu zaproponuj mu piwo w knajpie przy przystani.
– Jak on się nazywa?
– Ole.