bijącego od ulicy zimna.
– Dziwnie się czuję – powiedziała z trudem, przyciskając ręce do skroni.
– To minie – odparł mężczyzna i wyprostował się, prezentując wysoką, szczupłą sylwetkę, podkreśloną dopasowanym czarnym płaszczem sięgającym za kolana. Ninie przeszło przez myśl, że może jest księdzem, ale zaraz dostrzegła wojskowe oficerki i brak koloratki. Wzrokiem powędrowała ku jego długim, białym jak kości palcom, którymi sięgnął właśnie do wewnętrznej kieszeni na piersi, by wyjąć z niej mały tablet obsługiwany rysikiem. Aktywował urządzenie, odblokowując je odciskiem palca, i nie pytając o zgodę, zrobił siedzącej bezradnie na ulicy Ninie zdjęcie sytuacyjne. Dziewczyna, słysząc dźwięk imitujący migawkę i nie rozumiejąc, co nieznajomy wyprawia, przezwyciężyła dziwne odrętwienie i niezgrabnie dźwignęła się na nogi.
– Co to miało być? – warknęła na niego. – Kim pan jest w ogóle? Gadaj albo dzwonię na policję!
W poszukiwaniu komórki zaczęła obmacywać kieszenie kurtki, gdy przypomniała sobie, że przecież miała ją w ręce. Rozglądając się dookoła po ulicy, odwróciła się i spojrzała za siebie.
– Czas zgonu: pierwsza osiemnaście w nocy, dwudziesty drugi stycznia roku dwa tysiące szesnastego. – Mężczyzna w czerni na głos odczytywał to, co zapisywał właśnie na tablecie.
Niną wstrząsnął gwałtowny, zimny dreszcz, po którym uczucie mrowienia i łaskotania zaczęło gwałtownie słabnąć, pozostawiając po sobie nienaturalną pustkę, osobliwą iluzję stanu nieważkości. Kilkanaście metrów dalej, na przejściu dla pieszych leżała Nina. Oblewało ją światło reflektorów samochodu, a obok niej krążył kierowca, wydeptując nerwowe kółka w oczekiwaniu na przyjazd pogotowia i policji.
– Przyczyna śmierci: wypadek drogowy. Dane osobowe... – Mężczyzna tym razem sięgnął do zewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciągnął z niej złożoną na czworo karteczkę. – Przepraszam, mogłaby pani mi pomóc? – zwrócił się do Niny tonem rzeczowym i pozbawionym emocji. – Mieliśmy awarię systemu i muszę zweryfikować dane.
Nina odwróciła się do niego, gapiąc się oczami otwartymi tak szeroko jak nigdy za całego swojego życia.
– Data urodzenia: dwudziesty sierpnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt trzy. PESEL... Niestety nie mamy. Mogłaby pani podać? Bez tego nie wypełnię...
Nina gwałtownie wyrwała mu kartkę z rąk, zgniotła ją i cisnęła do najbliższej studzienki burzowej. Mężczyzna zniósł to ze stoickim spokojem, ale na wszelki wypadek schował tablet z powrotem do kieszeni płaszcza, nie chcąc narażać urządzenia na temperament dziewczyny.
– Skąd znasz moje dane? – wybuchła Nina, doskakując z powrotem do niego. – Kim jesteś? I... w ogóle... – Język plątał się jej i potykał o własne myśli. – Jaki zgon? Jaki zgon?! Co ja tam... co ja... przecież...
– Proszę się uspokoić. Jestem aniołem śmierci – wyjaśnił sucho. W tej samej chwili dobiegł ich sygnał zbliżającej się karetki, mknącej przez opustoszałe, nocne ulice. – Proszę, to moja legitymacja. – Mężczyzna znów sięgnął do wewnętrznej kieszeni i wyjął z niej oprawioną w plastikowe etui plakietkę. Podał ją Ninie, przezornie jednak nie wypuszczając z rąk czarnej smyczy, która była do niej przymocowana. Na legitymacji z ciemnego plastiku znajdowało się jego zdjęcie oraz wypisane srebrnym kolorem: jakiś numer, dziwaczny hologram i obco brzmiące imię, którego Nina nie zapamiętała, a także słowa: „Anioł śmierci – legitymacja/Grim reaper – ID card”. Nina, odczytawszy to, wybuchnęła histerycznym śmiechem i cisnęła legitymacją przed siebie. Ta odwinęła się na smyczy i zatrzymała na piersi swojego właściciela. Mężczyzna schował ją, wciąż nie zdradzając najmniejszego śladu zniecierpliwienia, i z pełnym profesjonalizmem udzielił Ninie dalszych odpowiedzi.
– Przed chwilą uległa pani wypadkowi na przejściu dla pieszych. To, co tam widać, to pani ciało. Po śmierci pani substancja duchowa oddzieliła się od niego, przeniknęła do sąsiadującego wymiaru i skrystalizowała w bliźniaczej formie. Po ocknięciu się przez jakiś czas może pani odczuwać nieprzyjemne mrowienie, związane ze stabilizacją cząsteczek i adaptacją do nowej atmosfery energetycznej, ale szybko się pani przyzwyczai.
Nina nic nie rozumiała z tego, co do niej mówił, ale monotonny głos i abstrakcyjna treść wbrew pozorom wcale jej nie uspokoiły. Jej uwaga przeniosła się na karetkę pogotowia, która właśnie wjechała na ulicę i zatrzymała się tuż obok pechowego przejścia dla pieszych. Nie zastanawiając się, Nina machnęła na anioła śmierci ręką i pobiegła w stronę miejsca wypadku. Nadal nie czuła ciężaru swojego ciała, ale tak jak zapewnił anioł, nie utrudniało jej to poruszania się.
Dziwnie było widzieć samą siebie. Nina zatrzymała się kilka kroków przed swoim ciałem, jak zahipnotyzowana. Zaraz jednak między nią a nią stanęli ratownicy medyczni, a Nina, oderwawszy od siebie wzrok, spojrzała w inną stronę i dostrzegła leżący obok krawężnika swój telefon komórkowy. Podeszła do niego i schyliła się, by go podnieść. Udało jej się go złapać, choć wciąż nie czuła dotykanej powierzchni, ale gdy spróbowała zadziałać na niego siłą, jej palce ześliznęły się. Z natury uparta, nie poddała się od razu. Podjęła jeszcze kilka prób, mimo braku czucia starała się chwytać telefon delikatniej lub mocniej, samymi palcami lub obiema dłońmi, ale między jej nowym ciałem a materialnym światem przebiegała niewidzialna, oleista ściana. Gdy w narastającej złości Nina z rozmachem kopnęła telefon, jej stopa, zamiast wpaść w poślizg, przepłynęła przez niego jakby utkana z mgły.
– To na nic – powiedział anioł śmierci, który poruszając się cicho jak kot, stanął tuż za nią.
Nina aż podskoczyła, przestraszona, po czym posłała mu wściekłe spojrzenie.
– Przecież to niemożliwe! – fuknęła.
– Możliwe, jak najbardziej możliwe. Jak już wspomniałem, jest pani teraz w nowym stanie skupienia, w innym wymiarze. Tutejsza fizyka jest odmienna od tej, którą pani zna. Jesteśmy zbudowani z innych pierwiastków, wiązanych inną energią. Można rzec, że tamten świat to woda, a nasz – olej. To oczywiście niedoskonałe porównanie, ale przemawia do wyobraźni. Mijamy się, rozumie pani? – tłumaczył cierpliwie anioł śmierci, przyglądając się jej dużymi, zmęczonymi oczami. Było w nich coś na kształt zatroskania.
– Nic nie rozumiem – burknęła Nina, ale wyraźnie straciła rezon. Poszurała butem po jezdni, ale nie towarzyszyły temu ani dźwięk, ani czucie, ani tarcie.
– Więc jak ja chodzę? – zapytała. – Bez tarcia?
– Pani zasadniczo funkcjonuje myślami jeszcze w tamtej rzeczywistości, gdzie miała pani choćby swoją wagę. Tutaj jest inaczej. Nie mam dość czasu, żeby pani teraz wszystko wytłumaczyć, na to może się znaleźć inna okazja, ale pokrótce można to ująć tak, że przecież nie unosimy się tu w pustce. Ten wymiar – nazywamy go Międzyświatem albo Przejściem, choć w pewnych kulturach nazywa się go chociażby czyśćcem – otóż ten wymiar, widzi pani, nie jest przecież pusty. Tu normalnie jest powietrze, swoista atmosfera, powiedzmy, a co za tym idzie – pewnego rodzaju ciśnienie, tarcie i tak dalej. Przedmioty z tamtego świata, świata żywych, materialnego czy cielesnego, zwał jak zwał, mają cząstkowe ilości pierwiastków i energii z Międzyświata. Ilość ta jest bardzo nieznaczna i nie wpływa na tamtą rzeczywistość, ale jest wystarczająca, by oddziaływać na naszą. Rozumie pani – tamtejsza masa i energia są zbyt duże, byśmy mogli je ruszyć. Ale te drobne ślady właściwej dla nas atmosfery, które się tam znajdują, sprawiają, że my tutaj możemy ich dotknąć, chodzić po nich. Ale że są niestabilne i rzadkie, możemy przez nie przenikać. Krótko mówiąc...
– Czyli jak wbiegnę w ścianę...
–