John Bradshaw

Zrozumieć kota


Скачать книгу

że już ich nie kochamy. Nie podpiszę się pod tym. Ludzki umysł jest w pełni zdolny do równoległego pielęgnowania dwóch na pozór niezgodnych ze sobą wyobrażeń o zwierzętach bez odrzucania któregokolwiek z nich. Niezliczone rysunki humorystyczne i kartki z życzeniami żywią się myślą, że zwierzęta są pod pewnymi względami podobne, pod innymi zaś zupełnie niepodobne do ludzi. Nie byłyby zabawne, gdyby jedna z tych koncepcji wykluczała drugą. W gruncie rzeczy jest wręcz przeciwnie. Im więcej dowiaduję się o kotach, zarówno z własnych, jak i cudzych badań, w tym większym stopniu cenię możliwość dzielenia z nimi życia.

      Koty fascynowały mnie od dzieciństwa. Nie było ich wtedy ani w moim domu, ani u sąsiadów. Jedyne, jakie znałem, żyły na farmie na końcu ulicy i nie były to zwierzęta domowe, tylko podwórzowe myszołapy. Gdy przechodziliśmy tamtędy z bratem, nieraz któryś z nich w drodze z lamusa do stodoły rzucał nam intrygujące spojrzenie, lecz były to zwierzęta bardzo zaaferowane i niespecjalnie przyjazne dla ludzi, zwłaszcza małych chłopców. Kiedyś farmer pokazał nam gniazdo z kociętami ukryte w stogu siana. Nie starał się jednak zbytnio oswajać swoich kotów, były dla niego tylko ochroną przez szkodnikami. W tamtym czasie sądziłem, że kot to po prostu jeszcze jedno wiejskie zwierzę, takie jak kurczaki biegające po podwórku lub krowy spędzane co wieczór do obory na udój.

      Pierwszym domowym kotem, którego poznałem, był neurotyczny burmańczyk o imieniu Kelly, dokładne przeciwieństwo tamtych kotów z farmy. Kelly należał do przyjaciółki mojej matki, która cierpiała na nawroty choroby i nie miała żadnego sąsiada, który mógłby zaopiekować się kotem podczas jej pobytu w szpitalu. Braliśmy go więc na przechowanie. Nie można go było wypuszczać na dwór, gdyż mógłby wtedy uciec do swojego domu. Nieustannie miauczał, jadł tylko gotowanego dorsza i najwyraźniej był przyzwyczajony, że stanowi wyłączny przedmiot zainteresowania swojej zwariowanej właścicielki. Podczas pobytu u nas spędzał większość czasu ukryty za kanapą, ale gdy dzwonił telefon, w kilka sekund wyskakiwał z kryjówki, upewniał się, że moja matka jest zajęta rozmową, po czym zatapiał swe długie, burmańskie kły w jej łydce. Osoby często do nas telefonujące wiedziały, że najpóźniej po dwudziestu sekundach rozmowę przerwie okrzyk bólu i wymamrotane pod nosem przekleństwo. Co zrozumiałe, nikt z nas nie lubił specjalnie Kelly’ego i zawsze czuliśmy ulgę, gdy wracał do własnego domu.

      Dopiero gdy zacząłem hodować własne zwierzęta, doceniłem przyjemność płynącą z towarzystwa normalnego kota – to znaczy kota, który mruczy, kiedy się go głaszcze, i wita człowieka, ocierając się o jego nogi. Doceniali to zapewne również pierwsi ludzie, którzy przed tysiącami lat wpuścili koty za swój próg. Tego rodzaju oznaki przyjaźni są również właściwe oswojonym egzemplarzom afrykańskiego żbika – odległego przodka kota domowego. Waga przywiązywana do tych cech stopniowo zwiększała się na przestrzeni wieków. Podczas gdy współcześni właściciele kotów cenią je nade wszystko za ich przymilność, przez większą część historii koty musiały zapracować na utrzymanie, zwalczając myszy i szczury.

      Wraz z rosnącą wiedzą o kotach coraz bardziej doceniałem ich utylitarną przeszłość. Splodge, puszysty czarno-biały kociak, którego kupiliśmy naszej córce w charakterze rekompensaty za konieczność przeprowadzki, szybko wyrósł na dużego, kudłatego i dość humorzastego łowcę. W przeciwieństwie do wielu innych kotów nie czuł lęku przed szczurami, nawet dorosłymi. Wkrótce nauczył się, że zostawianie nieżywego gryzonia na środku kuchni, żebyśmy mogli go zobaczyć, gdy zejdziemy na śniadanie, nie spotyka się z aprobatą, więc zaczął zachowywać szczegóły swojej myśliwskiej działalności dla siebie – choć sądzę, że dla szczurów nadal nie miał litości.

      Śmiały wobec szczurów Splodge zwykle stronił od innych kotów. Nieraz słyszeliśmy trzask kociej klapki wejściowej, kiedy w szalonym pośpiechu wpadał do domu, i jeśli się wówczas zerknęło przez okno, zwykle można było zobaczyć jednego ze starszych kotów z sąsiedztwa wpatrującego się w nasze ogrodowe drzwi. Splodge miał ulubiony teren łowiecki w pobliskim parku, ale przemykał się tam i z powrotem niezauważalnie. Jego nieśmiałość wobec przedstawicieli własnego gatunku, zwłaszcza samców – cecha często występująca u kotów – była przejawem niskich umiejętności społecznych, co jest może najważniejszą różnicą między kotami a psami. Większość psów bez trudu „dogaduje się” ze swymi pobratymcami; dla kota inny kot na ogół jest zagrożeniem. Mimo to wielu dzisiejszych właścicieli spodziewa się, że ich pupil bez zastrzeżeń zaakceptuje takiego intruza – bez skrupułów biorą dodatkowego kota na wychowanie albo zmieniają mieszkanie, przenosząc swoje niczego niepodejrzewające zwierzę do nowego środowiska, które jakiś inny kot uważa za swoje terytorium.

      Kotu nie wystarcza stabilne środowisko społeczne. Spodziewa się, że właściciele zapewnią mu również trwałe środowisko fizyczne. Kot jest z natury zwierzęciem terytorialnym, które mocno zapuszcza korzenie w swoim otoczeniu. Niektórym wystarcza dom właściciela. Kolejna moja kotka, Lucy, nie przejawiała zainteresowania polowaniem, chociaż była cioteczną wnuczką Splodge’a. Rzadko oddalała się dalej niż o kilkanaście metrów od domu – tylko kiedy miała okres, znikała nawet na całe godziny za murem naszego ogrodu. Za to Libby, urodzona w naszym domu córka Lucy, była równie dzielnym myśliwym jak Splodge, lecz wolała przywoływać do siebie kocury, zamiast ich szukać. Chociaż wszystkie trzy koty, Splodge, Lucy i Libby, były spokrewnione i wszystkie spędziły w tym samym domu większość życia, każdy z nich miał odrębną osobowość, i jeśli, obserwując je, nauczyłem się czegoś, to tego, że nie istnieje coś takiego, jak „typowy kot”: koty różnią się charakterem tak samo jak ludzie. Ta obserwacja zainspirowała mnie do badań nad przyczynami tych różnic.

      Transformacja kota z tępiciela gryzoni w zwierzę do towarzystwa nastąpiła niedawno i w szybkim tempie, a ponadto – zwłaszcza z punktu widzenia kota – nie dobiegła końca. Dzisiejsi właściciele oczekują od swoich kotów zupełnie innych cech niż te, które były normą jeszcze przed wiekiem. Pod wieloma względami koty opierają się swojej świeżo zyskanej popularności. Wielu ludzi wolałoby, żeby nie mordowały bezbronnych, małych ptaszków i myszek, a ci, którzy wyżej cenią dziką faunę niż zwierzęta domowe, coraz mocniej podnoszą głos przeciwko łowieckim skłonnościom kotów. Wydaje się, że koty budzą obecnie w ludziach więcej wrogości niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich dwóch stuleci. Czy miałyby szansę w ciągu kilku zaledwie pokoleń porzucić swoją naturę najskuteczniejszego wroga gryzoni pozostającego na usługach człowieka?

      Same koty obojętnie odnoszą się do kontrowersji, jakie budzi ich drapieżna natura, lecz są aż nadto świadome problemów, na które napotykają w kontaktach z innymi przedstawicielami własnego gatunku. Ich niezależność, dzięki której są zwierzętami wyjątkowo łatwymi do utrzymania, wynika prawdopodobnie z samotniczej przeszłości. Są jednak z tego właśnie powodu słabo przygotowane do spełniania oczekiwań właścicieli, którzy zakładają, że powinny być tak układne jak psy. Czy koty mogą zdobyć się na większą elastyczność w kontaktach społecznych, aby nie peszyła ich obecność innych kotów, a zarazem zachowały swój jedyny w swoim rodzaju urok?

      Jednym z powodów, dla których napisałem tę książkę, była chęć postawienia prognozy: jak może prezentować się przeciętny kot domowy za pięćdziesiąt lat. Chciałbym, żeby ludzie nadal cieszyli się towarzystwem tego bez wątpienia cudownego zwierzęcia, ale nie jestem pewien, czy koty jako gatunek zmierzają we właściwym kierunku. Im dłużej je badam, zarówno zdziczałe „dachowce”, jak rozpieszczone syjamy, tym bardziej jestem przekonany, że nie powinniśmy traktować ich jako czegoś danego z góry. Jeśli mamy zapewnić kotom pomyślną przyszłość, musimy z większą rozwagą podchodzić do ich hodowli i wychowania.

      Badania nad zachowaniem kotów rozpocząłem ponad trzydzieści lat temu,