Vincent V. Severski

Nielegalni


Скачать книгу

kredki, mamy papier… Teraz szkic! Co ma być na dokumencie… – zaczął poważniej Mirek.

      – Zawartość dokumentu, jego treść to robota Lutka – wyjaśnił Irek. – Wykonał nieprawdopodobną pracę. Siedział nad zdjęciami satelitarnymi twierdzy brzeskiej i w internecie przez siedemdziesiąt godzin, bez snu, żywiąc się swoimi koktajlami warzywno-owocowymi.

      Położył na stole ogromny arkusz. Zdjęcie satelitarne cytadeli twierdzy w Brześciu było poznaczone różnokolorowymi kreskami, kółkami, cyframi, literami. Na brzegach widniały również jakieś obliczenia. Konrad miał wrażenie, że brak w tym elementarnego porządku i logiki.

      – Według Lutka skrzynia…

      – A gdzie on jest? – zapytał nagle Konrad.

      – Śpi!

      – Chyba przesadza z tą skromnością. Będę musiał z nim porozmawiać…

      – Według Lutka – powtórzył Irek – skrzynia jest tutaj! – Wskazał czerwone kółko. Następnie podszedł do drugiego stołu i przyniósł identycznych rozmiarów arkusz, który położył na zdjęciu satelitarnym.

      – Co to takiego? – zainteresował się Konrad.

      – Tym razem pomógł nam hobbysta z Niemiec. To kopia polskiego przedwojennego planu twierdzy. Bardzo dokładna, już nie tajna. Powiększyliśmy z Lutkiem jej fragment do pełnej zgodności ze skalą zdjęcia i nałożyliśmy jedno na drugie.

      Tymczasem Mirek zakrył okno i zapalił światło pod szklanym blatem. Pojawił się wyraźny obraz, składający się z rysunku, zdjęcia i znaków postawionych przez Lutka. Konrad przyjrzał się dokładniej tej niezwykłej kompozycji i dopiero teraz zauważył, że praca Lutka ma określony porządek i sens.

      – Na podstawie szkicu profesora i jego opowieści Lutek dokonał analizy topograficznej twierdzy i wytypował miejsce zakopania skrzyni. Najpierw na podstawie planu od Niemca, potem nałożył na to zdjęcie satelitarne. Wyszło, że to tutaj, plus minus dwa metry. – Irek wskazał ręką czerwone kółko. – Lutek jest pewny w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach! To są ściągnięte z internetu zdjęcia horyzontalne tego miejsca. – Podał Konradowi plik fotografii A4.

      – Nie będzie łatwo! No dobrze, pokażcie mi teraz to drugie miejsce – powiedział, przejrzawszy zdjęcia.

      – Lutek wytypował punkt, który nazwaliśmy „Siurpriz”, po drugiej stronie cytadeli. Tak usytuowany, by można było go obserwować z dużej i bezpiecznej odległości, także w nocy. – Irek wziął wskaźnik i pokazał Konradowi zielone kółko na mapie. – Miejsce położone jest około trzystu siedemdziesięciu metrów na północny zachód od wejścia, po drugiej stronie niedużego zagajnika, niewidoczne z drogi głównej. W pobliżu są ruiny fortu. Punkt obserwacyjny Lutka jest tutaj – pokazał strzałką – około trzystu dwudziestu metrów na północ, na wałach otaczających twierdzę. Widoku nie zasłaniają żadne drzewa, a Lutek może stąd szybko i bezpiecznie ewakuować się do miasta i ukryć.

      – Wygląda dobrze! Nazwa też mi się podoba… Dowcipnisie! – stwierdził z przekąsem Konrad. – Musimy to jednak jeszcze przećwiczyć, jak się wyśpi nasz gromowładny komandos. W porządku, co dalej?

      – Teraz, szefie, gdy mieliśmy już punkt „Siurpriz”, mogliśmy przystąpić do produkcji właściwego dokumentu – rozpoczął Mirek. – Wyszliśmy z założenia, że to nie będzie oczywiście kopia, bo być nie może, lecz dokument łudząco przypominający oryginał, wskazujący na „Siurpriz” jako miejsce ukrycia skrzyni. Musiał też zawierać wszystkie cechy indywidualne oryginału profesora, jak charakter pisma, kolorystykę, zabrudzenia. W rzeczywistości udało nam się skopiować dokument, wprowadzając dodatkowe informacje, a inne wymazując, tak by nie było najmniejszej wątpliwości, że skrzynia jest w punkcie „Siurpriz”.

      – A jeżeli Rosjanie zbadają dokument? Przecież nie są durniami, mogą podejrzewać, że to nasza inspiracja, że chcemy ich wpuścić w kanał. Zakładam, że będą chcieli zobaczyć oryginał, chociaż na chwilę, żeby go zbadać… – Konrad przechadzał się po pokoju, mówiąc, jakby się głośno zastanawiał.

      – Dokument sprawia dobre wrażenie – wtrącił Irek. – Nawet dla znawcy, który weźmie go do rąk, jest absolutnie przekonujący… Najwyżej specjalistyczne badanie laboratoryjne mogłoby wzbudzić pewne wątpliwości… ale i to nie sądzę. Poddaliśmy go nawet utlenianiu, by kredka wyblakła i wyglądała bardziej naturalnie…

      – Szefie, nie jesteśmy zawodowymi fałszerzami, znamy trochę technikę kryminalistyczną – odezwał się Mirek, jakby sądził, że Konrad jest niezadowolony – ale zrobiliśmy co w naszej mocy…

      – Panowie, źle mnie zrozumieliście. To jest wspaniałe dzieło, niezwykłe! Powiem wprost: jestem dumny, że z wami pracuję, i dobrze o tym wiecie! Nie ma idealnego falsyfikatu, bo wówczas nie byłby to falsyfikat. A w naszej pracy, jak wiadomo, nie da się wszystkiego przewidzieć, zaplanować. Szczęście, przypadek i syndrom nieodrobionych lekcji są aktorami każdego naszego przedstawienia, czy tego chcemy, czy nie. I tak też jest w tym przypadku. Miejmy więc nadzieję, że Rosjanie to kupią! Wtedy ich mamy! – powiedział Konrad lekko podniesionym głosem i w duchu zawstydził się swojego patosu.

      – Teraz ostatnia sprawa – przejął inicjatywę Irek. – Zabezpieczenie dokumentu na wypadek, gdyby ktoś próbował go skopiować…

      – Panowie! Mówiłem już, że to nadzwyczaj ważne – przerwał mu Konrad. – Sądzę, że Rosjanie będą chcieli mieć choć kopię tego planu, by poddać go przynajmniej ogólnej analizie pod kątem jego wiarygodności. Wiarygodności zawartości merytorycznej, nie technicznej. Od tego dokumentu wiele zależy. Przede wszystkim dla nich! Na jego podstawie będą musieli podjąć ważne i mocno ryzykowne decyzje. Czy nasz plan się powiódł i czy dali się nabrać, dowiemy się na samym końcu. Ostatniego dnia. I wtedy też się okaże, czy popełniliśmy błąd, czy udało im się nas przechytrzyć i przejrzeć nasz podstęp… – Zobaczył zdziwione twarze M-Irka, zrozumiał i szybko się poprawił: – Może nie powinienem był powiedzieć „popełniliśmy błąd”, tylko raczej „nie zdołaliśmy wszystkiego przewidzieć”.

      – Więc tak, szefie… – Mirek wziął duże szkło powiększające i podszedł do Konrada. – Tutaj, tutaj i tutaj umieściłem światłoczułe kropki. Teraz są one zupełnie niewidoczne. Każda jest innej czułości. Teoretycznie powinny pozwolić zidentyfikować, czy dokument został skopiowany na kserokopiarce, czy aparatem fotograficznym z błyskiem. To jest nasz eksperyment i trudno powiedzieć, czy się uda… taką przynajmniej mamy nadzieję.

      – Wystawienie dokumentu na mocne światło słoneczne przez dłuższy czas lub silne oświetlenie z innego źródła może wywołać podobny efekt – dodał Irek – ale, jak rozumiemy, naturalnym miejscem przechowywania dokumentu jest szafa pancerna w IPN i najbardziej prawdopodobnym sposobem skopiowania będzie ksero. – Popatrzył pytająco na Konrada, który skinął głową.

      – Zrobiliśmy coś jeszcze – rzucił teraz Mirek. – Jak szef widzi, oryginalny dokument jest w foliowej koszulce i można go w ten sposób oglądać, ale gorzej z kserowaniem czy zdejmowaniem aparatem fotograficznym, gdyż obraz będzie dawać refleks. Trzeba najpierw wyjąć dokument z koszulki, co jest łatwe. A że papier jest teraz wyczyszczony z odcisków, niewykluczone, że złapiemy sprawcę także w ten sposób…

      – Doskonale! Jest szansa, że się uda. Powinno… Sprawdzimy za tydzień. – Konrad był więcej niż zadowolony i szczerze chciał to okazać M-Irkowi. – Jeżeli kropka się zabarwi, to będzie znaczyło, że jest rosyjski kret. Potem musimy go wyłowić. Ale upewnimy się dopiero, gdy będziemy mieć skrzynię… – Zamyślił się na chwilę. – Jedno jest uzależnione od drugiego, a czy w naszej pracy istnieje zbieg okoliczności?