– Będzie jak w dzieciństwie, nie?
Ksawery pamiętał dokładnie. Ich rodzice byli zajęci głównie sztuką. W domu pomieszkiwała cała chmara obcych ludzi, znajomych ojca i matki. Dorośli prowadzili niekończące się spory o wartości artystyczne, kierunki i rolę twórcy. Ksaweremu nieraz zdarzyło się usnąć przy stole. Matka zadecydowała jednak, że w tym rozgwarze i rozgardiaszu pokój dziecięcy ma być ostoją spokoju. Wyznaczyła rodzeństwu miejsce na poddaszu, które odtąd stało się ich azylem. To było ich królestwo, tam nikt ich nie niepokoił. Mały raj, w którym toczyły się rajskie zabawy. Ksawery z uśmiechem przypominał sobie dziecięce inscenizacje, którymi umilali sobie smutne jesienne dni. Inga lubiła się przebierać, wyciągała z zapomnianych szaf na strychu jakieś przeżarte przez mole kapy na łóżka, stare szydełkowane firanki, tiulowe zasłony w dziwnych kolorach. Wszystko to przywdziewała na siebie, po czym odgrywali role bajkowych istot zamieszkujących tajemniczy las, wyobrażając sobie, że tańczą wokół sadzawki gwiazd i przeglądają się w lustrze, które ma im zdradzić sekrety przyszłości.
Nawet teraz, gdy to wspominał, uśmiechał się sam do siebie. Cóż to był za cudowny, beztroski czas. Zanim wszystko się zmieniło, a oni dojrzeli.
Dzieciństwo to tak naprawdę jedyny okres, gdy czujemy się bezwarunkowo szczęśliwi. Niestety, wówczas głównie pragniemy być dorośli, zrzucić z siebie ograniczenia, zacząć decydować o sobie. Nie mamy pojęcia, jakie to jest złudne – myślał. Ten czas bezpowrotnie mija, a my już potem nieodmiennie za nim tęsknimy. Cała moja sztuka jest przecież o tym, że chciałbym się znowu poczuć dzieckiem.
– Tak, będzie jak dawniej – obiecał więc siostrze i naprawdę ucieszył się perspektywą wspólnego mieszkania. To mógł być nowy początek, ponowne otwarcie.
Tymczasem wrócił do swojej nowo nabytej posiadłości i obejrzał ją dokładnie krytycznym okiem. Może nadawała się do zamieszkania przez niego, bo nie potrzebował wiele, ale siostra mogła być innego zdania. Agentka miała rację – kuchnię warto by odświeżyć, łazienki także pozostawiały wiele do życzenia. Na szczęście Ksawery miał jeszcze wielu znajomych z uczelni, którzy mogli mu pomóc. Koleżanka zrobiła projekt aranżacji wnętrza, a on zarezerwował ekipę. Wszystko układało się znakomicie, ustalił już harmonogram przywozu swoich dzieł. Gdy jednak w drugim dniu umówionych transportów zjawił się na miejscu, ku swojemu zdumieniu zastał przy furtce jakieś obce osoby, których nigdy wcześniej nie widział. Fakt, był tutaj zaledwie kilka razy i głównie rano, gdy wszyscy zwykle przebywają w pracy, ale i tak przypatrywał się intruzom z ciekawością.
– To pan jest nowym właścicielem tego domu? – odezwał się mężczyzna koło czterdziestki, z okrągłą twarzą i zarostem, który niezbyt pasował do jego aparycji.
– Owszem. A pan kim jest? – spytał Ksawery, starając się wyprać swój głos z jakiejkolwiek nieżyczliwości. Zorientował się, że ma co czynienia z sąsiadami i nie chciał od pierwszego dnia żadnych utarczek.
– Dariusz Bekierski. – Przybysz przyglądał mu się bacznie.
A to ten, co próbował złapać ducha – uświadomił sobie Ksawery i także rzucił sąsiadowi zaciekawione spojrzenie. Mężczyzna nie wyglądał na pogromcę zjaw ani kolekcjonera nadnaturalnych zdarzeń. Raczej na twardo stąpającego po ziemi człowieka interesu. Był dobrze ubrany i znacznie lepiej prezentowałby się bez brody, którą zapuszczał chyba po to, żeby dodać sobie powagi i nieco artystycznego luzu. Zdaniem Oławskiego, były to mizerne wysiłki.
– Sąsiadujemy z lewej strony – wyjaśnił Bekierski. – A to jest pani Patrycja Konopińska, pańska sąsiadka z prawej.
Kobieta, którą początkowo wziął za żonę Bekierskiego, wyciągnęła w jego kierunku dłoń. Była bardzo szczupłą blondynką o starannie farbowanych, lecz nieco pozbawionych życia włosach. Ubrana z gustem, choć w sposób niewyróżniający się, pracowała zapewne jako urzędniczka średniego szczebla, może na przykład dyrektorka szkoły. Ktoś, kto ma władzę i umie zarządzać. Uścisk jej ręki był krótki i mocny. Tak, ona z pewnością nie dawała sobie w kaszę dmuchać.
Ciekawe, jak oni mnie oceniają? – pomyślał z rozbawieniem, bo sam pasjami lubił obserwować ludzi. Nie chciał wiedzieć o nich zbyt wiele, wolał się sam wszystkiego domyślić na podstawie różnych poszlak. Nie potrafił jednak zgłębić jednego: jakie sam wywiera wrażenie na ludziach. To znaczy czuł, że przyglądają mu się z zaciekawieniem, bo jego strój, czyli wiecznie poplamiona materiałami rzeźbiarskimi bluza, wytarte spodnie i wygodne, tylko że mocno zużyte buty z zamszu, rzuca się w oczy. Mają mnie za kloszarda? Życiowego rozbitka, który próbuje znaleźć bezpieczną przystań? Za kloszarda raczej nie, bo w końcu kupiłem ten dom. Więc może bardziej za osobę niestabilną psychicznie, przez którą mogą mieć całą furę sąsiedzkich zmartwień? Nie potrafił tego odgadnąć, patrząc na ich pełne rezerwy miny.
– Bardzo mi miło, jestem Ksawery Oławski – powiedział więc po prostu.
– Oławski? To pan? – zdumiała się niespodziewanie kobieta.
– Pani go zna? – Mina Bekierskiego także wyrażała zdziwienie.
– Właściwie nie, ale na spotkaniu z urzędnikiem z ministerstwa, który odwiedził moją bibliotekę, była o panu mowa.
– Naprawdę? – życzliwie zdumiał się Ksawery. A więc dyrektorka biblioteki, nie szkoły – podsumował w myślach. Nie pomylił się aż tak bardzo, więc mógł sobie pogratulować.
– Dyrektor Szymanowski wspominał, że przenosi się pan do naszego miasta. I dobrze by było nawiązać jakąś współpracę. Na niwie kulturalnej – dodała po chwili.
– No tak. Na niwie – powtórzył z rozbawieniem Ksawery. Taka młoda kobieta, a przemawia językiem z urzędowego okólnika.
– Jest pan znany? – upewnił się Bekierski, a w jego oczach odmalowała się ulga.
Wziął mnie zapewne za mąciciela, z którym będą wyłącznie kłopoty – uznał Oławski i uśmiechnął się.
– Pan Ksawery Oławski to sławny rzeźbiarz – wtrąciła kobieta, a sąsiad spojrzał po raz kolejny na to, co działo się w ogrodzie.
– Bardzo się cieszę zatem, że możemy powitać tak wielkiego artystę w naszej społeczności. Ale… – Bekierski zrobił krótką pauzę – chyba nie zamierza pan urządzać wystaw w przydomowym ogródku?
– A czemuż by nie? – zdziwił się prostodusznie rzeźbiarz.
– Bo one są ogromne! – wybuchnął sąsiad, który najwyraźniej nie mógł się powstrzymać przed wyrażeniem swojej opinii.
– Nie podobają się panu?
Pytanie Ksawerego wyraźnie zaskoczyło pana Darka. Rzucił znowu okiem w kierunku ogrodu, spojrzał badawczo na stojące tam już dzieła, potem pochylił czoło i chwilę kontemplował to, co robili wynajęci robotnicy. Przenosili właśnie z samochodu wielką głowę, wyjątkowo udaną pracę Oławskiego, z której był szczególnie dumny.
– Cóż, nie znam się na tym – skrzywił się Bekierski. – Nie mam pojęcia o sztuce, zwłaszcza nowoczesnej, ale przeraża mnie ta skala.
– Czemu? – Ksawery nie zamierzał rezygnować.
– Na przykład ta głowa… – Sąsiad się zaperzył. – Jest tak gigantyczna, że naprawdę nie chciałbym się znaleźć w pańskim ogrodzie w nocy i natknąć na nią.
– Nie musi pan chodzić do sąsiadów po nocy, panie Dariuszu. To jest nawet niewskazane – pouczyła go dyrektorka biblioteki.
Ksawery uśmiechnął się lekko. Stanowczo źle ocenił poczucie humoru tej kobiety.