się mu przypatrywać z napięciem.
– Tak.
– No i co? Mówże wreszcie! – zniecierpliwił się Wyrwa.
Kuzyn poruszył ramionami.
– W sumie to niczego więcej się nie dowiedziałem. Ale podała mi jego adres, gdy jej powiedziałem swoje nazwisko i zrozumiała, że jesteśmy na pewno bliską rodziną. Proszę, tutaj masz zapisany.
Wydobył z kieszeni jakiś świstek i wręczył go kuzynowi.
Zygmunt zaczął się wpatrywać w krewnego z taką miną, jaką miała przed niespełna kwadransem pani Ziębowa. Pełną niedowierzania i krańcowego zdumienia.
7.
Patrycja Konopińska z racji tego, że mieszkała w pierwszym domu od strony placu, widywała codziennie wszystkich sąsiadów zmierzających do centrum. Za płotem jej posesji znajdował się jedyny niezamieszkały dom przy tej ulicy. Córka Patrycji, szesnastoletnia Iza, jeszcze gdy była młodsza, często mawiała, że w tym domu straszy. Matka zawsze ją strofowała, bo nie lubiła takiego gadania, ale nawet ona musiała przyznać, że istotnie z tym budynkiem było coś nie tak. Wiele lat temu budowa ruszyła ostro z kopyta i początkowo postępowała bardzo szybko. Podobno właściciele przebywali za granicą i ktoś stawiał to lokum na ich zlecenie. Lata jednak płynęły, a do gotowego domu nikt się nie wprowadzał ani nawet go nie odwiedził. Zupełnie jakby inwestorów nie interesowało, co właściwie dla nich wzniesiono. Wieść niosła, że para, która finansowała budowę, pokłóciła się ze sobą, gdzieś tam w dalekich krajach, i rozstała. O gotowy budynek nikt się nie troszczył, co sprawiało, że niszczał. Stanowił też przyczynę zmartwień pani Ziębowej, wścibskiej sąsiadki, która obawiała się, że porzucony dom może zasiedlić jakaś – jak to określała – patologia.
– Furtkę łatwo sforsować, trzyma się na jednym zawiasie – zwykła mawiać. – Zrobi się tu pijacka melina i będziemy się mieli z pyszna.
Nie było to pozbawione pewnego sensu, więc Patrycja, która mieszkała z jednej strony opustoszałej nieruchomości, oraz Bekierscy, sąsiadujący z nią z drugiej, zwracali uwagę, co się dzieje na terenie posesji. Przez wiele lat panował tam spokój. Deszcz i śnieg niszczyły ściany i dach, chodnik prowadzący do furtki zarastał chwastami. Córka Konopińskiej nie raz i nie dwa twierdziła co prawda, że widziała dziwne światło w oknach, ale nikogo tam nie zastano, gdy Dariusz Bekierski wybrał się sprawdzić tę informację.
– W tym domu na pewno straszy – opowiadała Iza z przejęciem. – Jakieś duchy się tam materializują.
– Nie gadaj bzdur – strofowała ją matka. – Światło w oknie, gdyby rzeczywiście się pojawiło, mogłoby oznaczać wyłącznie dwie rzeczy: dom plądrują złodzieje lub stało się to, co wieszczyła Ewa Zięba: ktoś tam mieszka na dziko lub przebywa w sobie tylko wiadomym celu.
Żadna z tych ewentualności nie cieszyła mieszkańców, zatem od czasu do czasu dyskretnie sprawdzano, co dzieje się na opuszczonej posesji. Wyglądało na to, że po prostu o niej zapomniano.
Wreszcie, późnym latem tego roku, sąsiadów zaalarmował dźwięk kosiarki. Na terenie parceli ktoś był, i to w dodatku najwyraźniej postanowił uporządkować trawnik.
Patrycja wyszła na ulicę i zajrzała z ciekawością do ogródka sąsiadów. Przy furtce jak na zawołanie pojawił się również Dariusz Bekierski. Wymienili spojrzenia.
– No i co pani o tym myśli? – zagaił właściciel hurtowni spożywczej, zamożny i wiecznie zabiegany. Mieszkał w okazałym trzypiętrowym domu, sąsiadującym z domem Flory, razem z żoną i czwórką dzieci. Najmłodsza była Malwina, potem Rafał kończący właśnie podstawówkę oraz Kacper i Bartek, dwóch najstarszych chłopaków uczących się w średnich szkołach. Bartek był nawet w tym samym liceum co Iza, choć Patrycję bardzo to dziwiło – Bekierscy byli tak bogaci, że śmiało mogli posłać dzieci do prywatnych szkół. Teściowa Dariusza, leciwa pani Nina, prawie nigdy nie opuszczała domu. Z rzadka wychodziła do ogrodu, a w letnich miesiącach widać ją było wyłącznie na tarasie, gdzie zabijała czas rozwiązywaniem krzyżówek i grą w loteryjkę. Obie te rzeczy uwielbiała robić i kiedy nie miała partnerów do rozgrywki, prowadziła partyjki sama ze sobą. W podobny sposób grała w bierki, domino i warcaby. Sprawiała wrażenie, że jest samowystarczalna.
– Trudno powiedzieć. Może znalazł się właściciel – skomentowała ostrożnie dyrektorka biblioteki. Nie sądziła, żeby porządki robiono bez powodu.
– Ciekawe, co zamierza? – Bekierski nacisnął dzwonek przy bramce, ale zgodnie z przypuszczeniem urządzenie nie działało, być może zepsute przed wielu laty.
– Halo! Proszę tu podejść! – zawołał więc gromko, żeby przywołać koszącego trawę mężczyznę. Ten wyłączył urządzenie i skierował w ich stronę znudzony wzrok.
– Tak? – powiedział mało zachęcająco.
Dariusza zupełnie to nie odstraszyło.
– Chcemy się dowiedzieć, co się tutaj dzieje – krzyknął, a Patrycja pokiwała głową.
– A co ma się dziać? – flegmatycznie odparł mężczyzna. – Kosi się.
– To widzę. Tylko ciekawi mnie, po co? Właściciele wracają?
– Wracają? – Z koszącym trawę człowiekiem naprawdę trudno się rozmawiało.
– No, niech pan nie ściemnia. Ten dom wybudowali ludzie, którzy byli cały czas za granicą. Nigdy się tu nie pojawili. Intryguje nas po prostu, czy przyjadą.
– Ja tam nic nie wiem – odrzekł mężczyzna. – Mnie kazali trawę skosić i tyle.
– Kto kazał? – nie wytrzymała Patrycja.
– Agencja taka. Nieruchomości.
Bekierski i kobieta spojrzeli po sobie. Wszystko stało się jasne. W najbliższym czasie czekały ich radykalne zmiany.
– Co to za agencja? – dopytał jeszcze Dariusz.
– Wygodne Lokum – wyjaśnił mężczyzna i, uznając rozmowę za zakończoną, ponownie włączył kosiarkę.
– Widzi pani… – Bekierski cofnął się od furtki i przeszedł kilka kroków w kierunku posesji Konopińskich, żeby go było lepiej słychać. – Sprzedają dom. Warto by trzymać rękę na pulsie, prawda? Dowiem się w tej agencji, co i jak.
– Znakomity pomysł. – Patrycja była mu ogromnie wdzięczna za zaangażowanie. – Martwię się, co z tego wyniknie.
– Spokojna głowa. Nie pozwolę, żeby sprowadził się tutaj ktoś… niepożądany – dokończył z pewnym namysłem, a Patrycja właściwie nie wiedziała, co chciał powiedzieć. – Mam jeszcze jakie takie wpływy w tym mieście. To jest ważna dla nas sprawa, pani Patrycjo. Na tej ulicy mieszka już dosyć cudaków.
Była przekonana, że ma na myśli Florę i jej przyjaciółkę Jolę. No, może jeszcze tego starego ogrodnika Zygmunta Wyrwę, choć akurat jego dom wyglądał jak z katalogu budowlanego, bo sąsiad ogromnie o niego dbał.
Można zatem uznać, że na naszej ulicy jest remis w konkurencji dziwacy – normalni – pomyślała z humorem, a potem znowu się nachmurzyła. Nie życzyła sobie właściwie żadnego sąsiedztwa. Już chyba byłoby lepiej, gdyby zostało tak jak teraz, gdy dom stał pusty. Nie czułaby się skrępowana, że ktoś zza płotu zagląda jej do okien i ogródka. Przywykła do tego, że mieszka prawie całkiem sama, w pewnym oddaleniu od kolejnych sąsiadów, czyli Bekierskich. A oni też nie interesowali się nią zbytnio,