Nina Majewska-Brown

Grzech


Скачать книгу

mojej córki. I jeszcze jedną tajemnicę, której nie mogę nikomu wyjawić, a która coraz częściej spędza mi sen z powiek i zajmuje myśli.

      Mam też w sobie niekończące się pokłady niepewności, co wydarzy się jutro, czy nie stracę pracy, czy wystarczy nam do pierwszego i czy dam sobie z tym wszystkim radę. Upijam łyk letniego już naparu i przebiegam wzrokiem kolejny akapit o tym, że powinnam mieć plan, określić, co sprawia, że jestem szczęśliwa, gdzie chciałabym znaleźć się za rok albo pięć lat, zająć się sobą i nie pozwolić, by inni mnie tłamsili. Że ja też jestem ważna i mam swoje prawa.

      Zanim ustosunkuję się do tych śmiałych teorii, dzwoni domofon i muszę podejść do drzwi. Przy okazji miesięcznik zsuwa się z kanapy i z głośnym plaśnięciem spada na podłogę, zamykając się i ukrywając treść artykułu.

      Wciskam srebrny prostokącik i mówię:

      – Słucham?

      – To ja.

      Ja okazuje się moją córką, która jak zwykle zapomniała klucza albo zwyczajnie nie miała ochoty grzebać w torebce. Słyszę głośne kroki na schodach i jeszcze głośniejszy śmiech – pewnie gada przez telefon. Jak na damę przystało… Monika zachowuje się zdecydowanie zbyt swobodnie, nie licząc się z obecnością za ścianą starszych państwa Baranowskich, schorowanej pani Daszyńskiej zajmującej kawalerkę po drugiej stronie korytarza i półrocznych bliźniaków piętro niżej, które drą się niemal bez przerwy. Przez wizjer widzę, jak zbliża się do drzwi. Nim je otworzy, na palcach w pośpiechu biegnę w stronę kanapy, sięgam po zimną herbatę i udaję zrelaksowaną… choć sama nie wiem po co.

      Monika z łoskotem zamyka drzwi, rzuca w przestrzeń „cześć” i nie zdejmując butów, usiłuje zniknąć w swoim pokoju.

      – Monika!

      Zamiast miłego „słucham?”, jak przystało na damę, słyszę wymamrotane pod nosem „kurwa”.

      – No? – Nadąsana pojawia się w drzwiach i opiera o sosnową białą futrynę.

      Spoglądam na nią i w lekkim oszołomieniu nie mogę oderwać wzroku. Gdzieś zniknęły blond loki, a na ich miejscu pojawiły się różowe strąki natapirowane we wszystkie możliwe strony świata, sprawiając, że moje dziecko wygląda jak gigantyczna wata cukrowa nadziana na czarny patyk wąskiej, długiej do ziemi sukienki.

      – Jezu, coś ty zrobiła?

      – A co, nie podoba się? Jak zwykle. Nigdy nie możesz powiedzieć nic pozytywnego, tylko stale masz jakieś pretensje.

      – Wolałabym wiedzieć o twoich planach związanych z wizerunkiem i móc je omówić.

      – I tak byś się nie zgodziła.

      – No właśnie.

      – Widzisz? Sama sobie odpowiedziałaś. Ojcu się podoba.

      – Pokazałaś mu się w takim stanie?

      – To nie żaden stan! Nie rozumiesz? Spytałam go, a on powiedział, że moje ciało to moja sprawa!

      Co się z nami stało, że rozmawiamy jak obcy, niekoniecznie życzliwie do siebie nastawieni ludzie? Chciałabym ją przytulić, pogłaskać, ale jakaś nieznana siła powstrzymuje mnie od wykonania jakiegokolwiek gestu. Obłęd. Podejrzewam, w zasadzie mam nadzieję, że Monika odczuwa podobną potrzebę, i tylko, podobnie jak mnie, coś nie pozwala jej przekroczyć granicy.

      Nie potrafię dotrzeć do sedna problemu, nie dostrzegam momentu, od którego zaczęły się psuć nasze relacje. Monia nie zmieniła szkoły ani towarzystwa, w naszym życiu też nie zaszły żadne większe zmiany, no, może poza odejściem Pawła, a jednak coś się stało. Coś, czego nie potrafię nazwać i z czym nie umiem podjąć walki.

      – Usiądź, proszę.

      – Po co?

      – Chciałam z tobą porozmawiać.

      – O czym?

      Monika nawet najmniejszym gestem nie zdradza jakichkolwiek emocji. Stoi wklejona w futrynę i patrzy na mnie jak na głupią. Z jej oczu wyczytuję lekceważenie i niechęć, by wykonać krok w moją stronę.

      – Usiądź, to się przekonasz.

      – Nie możesz mnie zmusić.

      – Przecież cię nie zmuszam! Zwyczajnie proszę. Kurczę, co się z nami porobiło?

      – Nic, a co się miało porobić? – Wzrusza ramionami, wpatrzona w pejzaż obśrupanego bloku za oknem.

      Nie znoszę, gdy na moje pytania, obawy, sugestie nie odpowiada, tylko powtarza moje kwestie, zmuszając mnie do monologu, który zapewne wpływa jej jednym uchem, ociera się bez zrozumienia o zwój w mózgu i wypływa drugim.

      – Czy ty naprawdę nie widzisz, że jakoś nie możemy się porozumieć?

      – Bo ty nie chcesz, tylko mnie krytykujesz i nic więcej!

      – To nieprawda!

      – Oczywiście, że prawda!

      – Monika, nie podnoś głosu!

      – Bo co? Nie podoba ci się moja fryzura, znajomi, oceny, nie podoba ci się, jak wychodzę z domu, a jak zostaję, też się czepiasz. Nawet ojciec nie mógł z tobą wytrzymać.

      Bolesny cios poniżej pasa sprawia, że zupełnie się załamuję. Sięganie po argument w postaci zdrady Pawła jest zdecydowanie nie w porządku i nie mam już siły na kontynuowanie dyskusji. Wstaję z kanapy, przy okazji strącając na jasną wykładzinę filiżankę, która bezgłośnie pęka. Resztka ciemnego płynu rozlewa się burą plamą obok nogi ławy, mocząc jedno z czasopism.

      Nic mnie to nie obchodzi. Zamykam się w sobie, w milczeniu mijam córkę, nadal wciśniętą między drzwi a komodę, i powoli człapię do maleńkiej sypialni, która coraz częściej staje się całym moim światem. Zamykam drzwi na klucz i opadam na łóżko. Wsuwam się pod białą, wydzierganą na grubych drutach kapę i pozwalam, by gorycz i żal zawładnęły moim ciałem. Jest mi tak źle, tak przykro i czuję się tak skrzywdzona, że mam ochotę umrzeć. Od dawna przestałam dostrzegać jakikolwiek sens w tym, co robię. Praca nie przynosi dochodu, który pozwoliłby mi spokojnie funkcjonować, dom – ukojenia, a dziecko – motywacji, by dalej się starać. Czuję się nikomu niepotrzebna. Niepotrzebna samej sobie. Czuję się nikim.

      Pozwalam, by łzy rozmazały makijaż, a plamy czarnego tuszu wsiąkły w błękitną pościel. Jest mi to obojętne. Dlaczego to zawsze ja muszę się starać, dbać, przewidywać, planować. Mam dosyć. Wycieram głośno nos w kolejne chusteczki higieniczne o wstrętnym aromacie mięty, który tylko podrażnia nos i oczy i sprawia, że czuję się jeszcze gorzej. Po chwili na podłodze piętrzy się stos ligniny, a ja jestem coraz bardziej zmęczona. Jak przez mgłę słyszę, że Monika początkowo cicho i delikatnie, a w końcu głośno i natarczywie dobija się do drzwi.

      – Mamo? Mamo! Wszystko OK?

      I znowu coraz głośniejsze pukanie.

      – Mamo, przepraszam. Nie chciałam. Mamo, otwórz! Mamo, dobrze się czujesz?

      Nie chcę jej widzieć, nie mam ani ochoty, ani siły na dyskusje.

      – Nie, nie czuję się dobrze. Zostaw mnie.

      – Mamo, nie wygłupiaj się.

      Moje emocje to głupota, zły nastrój to złośliwość, a złe samopoczucie to próba zwrócenia na siebie uwagi! Słyszę spanikowany głos Moniki, ale nie mam ochoty na patrzenie w jej landrynkową buzię otoczoną różowymi włosami i z ustami wymalowanymi niemal fluorescencyjną różową szminką pod tytułem „bierz mnie”.

      Jestem zmęczona, zrozpaczona i pozbawiona motywacji, zasypiam snem skazańca