plotki i tego, co najcenniejsze, czyli obserwacji własnej, z której zgrabnie wyciąga rzadko kiedy logiczne, jednak zawsze opiniotwórcze wnioski. Chętnie się nimi dzieli z każdą napotkaną osobą, tak więc część mieszkańców unika Joanny jak zarazy, natomiast pozostali, wrośnięci w parapety okien niczym pelargonie w doniczki, spragnieni nowinek wyglądają jej z daleka.
Jak na celebrytkę przystało, prowadzi dwa życia, a w zasadzie jedno stanowi pożywkę dla drugiego. Kilka miesięcy temu za sprawą przypadkowej wizyty u wróżki podczas promocji w centrum handlowym uzależniła się od znaków i przepowiedni. Zgłębiła tajniki właściwego ustawienia mebli w pokoju, tak by dobra energia, nie rozbijając się o ostre krawędzie blatów i nie odbijając się od przypadkowo powieszonych luster, swobodnie krążyła. Mimo niechęci, jaką żywiła do wszelkich niepuszystych stworzeń, ochoczo zdecydowała się na zakup pomarańczowego welona i ku utrapieniu matki ustawiła słój na zapchanej przyprawami półce w kuchni.
Od czasu, gdy na kursie wróżenia z kart tarota kilka tygodni temu poznała znaną z telewizji i kolorowych pism wróżkę Samilinę, vel Marzenę, związała swoje życie z jej sugestiami i przepowiedniami, obejmującymi wszelkie obszary – od pracy poczynając, na rozrywkach kończąc.
Jadąc rozklekotanym autobusem do miasta, Asia nie może się doczekać spotkania z jedyną w jej życiu przyjaciółką, której co prawda za spotkania i przyjaźń musi płacić, ale w zamian Samilina cierpliwie wysłuchuje jej zwierzeń. Trwonienie gotówki w taki sposób oczywiście nie ma dla niej najmniejszego znaczenia, bo skoro nigdy nie zarobiła nawet złotówki, nie ma też poczucia straconych pieniędzy. Nie zna również pojęcia prawdziwej przyjaźni, bo nikt z jej otoczenia nie jest na odpowiednim poziomie.
Dziś mieszkanie wróżki przesycone jest aromatem jaśminu z niepokojącą nutą papierosowego dymu, który mimo otwartych okien – lub za sprawą niemożliwego do wytrzymania upału – nie chce wypłynąć z pomieszczenia. Samilina zamiast kuli i czarnego kota jest właścicielką dwóch rozszczekanych i nerwowych yorków, które podszczypując i ciągnąc za ubrania, usiłują zwrócić na siebie uwagę.
– No nareszcie. Chodź, kochana, już zaparzyłam herbatkę. A co ty taka zmęczona?
– Nie, nic, tylko taki gorąc, że nie ma czym oddychać.
– Zaraz poczujesz się lepiej. Dziś na nowo ustawiłam piramidy, naładujesz się, kochana, energią. Co tam dobrego?
– A wiesz, w zasadzie nic, stara bieda.
– No widzisz, to znaczy, że dobrze. Jak stara bieda, to przynajmniej nie nowe nieszczęścia.
Siadają na twardych krzesłach pokrytych zielonym skajem udającym skórę i popijają mocną czarną herbatę. W miarę jak gorący płyn sączy się do żołądka, gołe nogi Aśki coraz ściślej przylegają do siedziska i pocą się jak dziwka na przesłuchaniu.
– Podaj mi prawą dłoń. Zobaczymy, co też los dla ciebie przygotował.
Joanna posłusznie wyciąga rękę, która sprawia wrażenie, jakby była połączona niewidzialnym sznurkiem z głową, bo ta automatycznie wyskakuje do przodu i nieruchomieje tuż nad splecionymi dłońmi.
– Widzę smutek, martwisz się czymś.
– Może trochę.
– Dłonie nie kłamią. Coś cię trapi i nie jest to choroba.
– Czuję się świetnie.
Aśka zaczyna się wiercić. Kurczę, gdyby jednak się rozchorowała, najlepiej ciężko, to w zgrabny sposób skupiłaby na sobie uwagę wszystkich. Hmm…
– Ale coś odbiera ci energię. – Wróżka przymyka podkreślone czarną kredką oczy i delikatnie wodzi kciukiem po dłoni dziewczyny.
– Powiedz, co to jest. O co chodzi?
– Tak, widzę w twojej głowie dużo czarnych myśli, niepokoju, strachu… Niepotrzebnie, bo los szykuje dla ciebie niespodziankę.
– Naprawdę? Jaką?
– A tego ci nie powiem, to zależy od ciebie. Ale pamiętaj, nie wykorzystujesz swojego potencjału.
– Tak, wiem, marnuję się na wsi, ale…
– Jeśli tylko uwierzysz w siebie, możesz dużo osiągnąć. Pamiętaj, bierz los w swoje ręce, bo on na ciebie czeka. Cholera. – Na podłogę spadła potrącona pusta filiżanka, jakimś cudem się nie zbiła, za to wzbudziła ogromne zainteresowanie psów. – A, niech leży. To na czym skończyłyśmy? Ach tak. Gwiazdy są po twojej stronie. O, patrz na te karty. Rycerz kielichów. Ktoś cię uwiedzie, będzie adorować, poznasz miłość swojego życia.
– Naprawdę? – Aśka znowu wierci się niecierpliwie na krześle, przekłada nogę na nogę, a jej co rusz odklejające się od skaju uda jakby cmokając na nią z niezadowoleniem, wydają nieprzyjemne dźwięki. – Blondyn?
– Tego, dziecko, nie wiem.
– Kurde, szkoda. Wiesz, wolę blondynów, choć Darek też był niezły. Tylko te jego czarne włosy, no mówię ci, miał je wszędzie. Obrzydlistwo.
– Teraz ja mówię, nie przerywaj! Urodzisz mu dzieci. To, co robisz teraz, nie pozwala ci rozwinąć skrzydeł, przy nim pofruniesz.
– Łoł, ale super!
– Tak, wszechświat, energia ci sprzyjają. Wykorzystaj to.
– A co mam teraz zrobić?
– Nic. Płyń z prądem i chwytaj szczęście.
O stówę lżejsza, za to ze zdecydowanie ubogaconym ego Aśka czuje, że jest gotowa na nową miłość. Aby godnie przygotować się do roli narzeczonej, ba, może nawet matki, ochoczo obiera azymut na pobliską galerię.
Laura wyszła na podwórko i z niechęcią spojrzała na stadko kur nerwowo grzebiących pod resztkami drewnianego płotu, który niegdyś był eleganckim białym parkanem otaczającym gospodarstwo. Kury cicho pogdakiwały, a zarozumiały biały kogut z niewiarygodnie dużym, oklapniętym grzebieniem przechadzał się wśród nich niczym strażnik na spacerniaku.
Na widok Laury stado podniosło głowy i przekrzywiając je, obserwowało każdy jej ruch, w oczekiwaniu na śniadaniową porcję ziaren. Kiedyś sprawiało jej przyjemność karmienie mieszkańców kurnika i chlewików, lubiła uczucie towarzyszące jej za każdym razem, gdy napełniała miski i koryta. Dawało poczucie władzy, własnej dobroci i zależności współmieszkańców zagrody od niej, drobnej, kruchej dziewczyny, która dla tych stworzeń była kwintesencją świata.
Dziś jednak czuła zniechęcenie i monotonię obowiązków, które spadły na nią jeszcze większym ciężarem, gdy ojciec zachorował. Dotychczas żyła w przekonaniu o jego niezniszczalności, a żylaste ręce, które potrafiły uporać się z każdą pracą, zdawały się tak samo silne jak przed laty. Tymczasem wystarczył jeden niefortunny skłon o poranku podczas banalnego wkładania gumowców, by w kręgosłupie starszego człowieka w niekontrolowany sposób coś się przesunęło i wyłączyło go na wiele miesięcy, wykluczając dźwiganie jakichkolwiek ciężarów.
Matkę przygnębiło to bardziej, niż wskazywałby na to sam wypadek, tworząc w jej głowie wizję męża kaleki, którym będzie musiała się zajmować do końca swych dni. Nie pomagały coraz bardziej optymistyczne opinie lekarzy i coraz lepszy stan zdrowia Leona. Teresa zapadała się w sobie, żyjąc z dnia na dzień, karmiąc duszę mniejszymi i większymi nieszczęściami. Chwil wyciszenia i ukojenia poszukiwała podczas codziennych mszy w parafialnym kościele, żyjąc w coraz głębszym przekonaniu, że jedynie Jezus rozumie jej rozliczne troski. Nigdy zaś nie dostrzegała siły własnej pracy i słów pociechy córki.
Sączyła w dom truciznę smutku i ciężaru życia, nie dając domownikom