współlokatorka Loli, niemal się dławi.
– Zielone chartreuse – kaszle, a nieporządny kok z jasnych włosów na czubku jej głowy podskakuje, jakby miał się zaraz rozpaść, kiedy dziewczyna kręci energicznie głową. – Powinni tego zakazać.
– Jest paskudny – przytakuję.
– Poprosiłam barmana o coś, co nazywa się „Świętowaniem” – wyjaśnia Lola, krzywiąc się i wierzchem dłoni wycierając usta. – Przepraszam. Mam wrażenie, że powinnam iść pod prysznic.
Mia kaszle.
– Dla niego świętowanie zapewne równa się z bólem – podkrada mi piwo i upija łyk, po czym znów zwraca się do Loli. Bardzo rzadko udaje mi się spotykać w towarzystwie Mię bez Ansela przyspawanego do którejś części jej ciała; całkiem miło widzieć ją samą i ożywioną. Jest słodka i delikatna, w typie młodszej siostry. – No to słuchamy, panno wyrafinowana. Opowiedz nam, jak to było dzisiaj rano.
Lola wzdycha i popija wodę, po czym z pełną bojaźni miną i szeroko otwartymi oczami unosi ramiona.
– Naprawdę, co to za życie, wiecie może?
Opieram się wygodniej i z uczuciem słucham, jak Lola snuje opowieść, którą już w większości znam. Szczerze mówiąc, chyba mógłbym jej słuchać sto razy, a i tak by do mnie nie dotarła; nie wyobrażam sobie, jak ona się z tym czuje.
Lola, która, jak sama przyznaje, częściej rozmawia z ludźmi w swojej głowie niż z otoczeniem, jest naprawdę doskonała. Staram się ze wszystkich sił okiełznać moją reakcję na jej pracę, gdyż wiem, że częściowo wynika z mojego uczucia do niej. Zresztą i tak nie mogę przecież wciąż jej opowiadać, jak cholernie jest genialna, jak jest jedną z najbardziej inteligentnych i seksownych osób, jakie znam. Jednak najczęściej powtarzam klientom, że książka jest świeża i niepodobna do wszystkiego, co dotąd czytałem, a z drugiej strony mam poczucie, jakby była mi znajoma.
Razor Fish wywołuje we mnie takie same emocje, jakie wypełniały mnie w dzieciństwie, kiedy pierwszy raz kupowałem w kiosku komiks. Miałem obsesję na punkcie siły, bitew, mocy opowieści łączącej słowa i kolory. W wieku jedenastu lat byłem najwyższym i najchudszym chłopakiem w siódmej klasie – u nas to pierwsza klasa liceum – którego klasowi złośliwcy przezwali trafnie Patyczakiem. Nawet kiedy w jedenastej klasie pozostali dogonili mnie wzrostem, przezwisko wciąż się mnie trzymało. Wtedy jednak od dawna już górowałem nad innymi, poza tym zacząłem wszędzie jeździć na rowerze. Już nie byłem chudeuszem – nabrałem siły i zacząłem wygrywać w wielu dyscyplinach. „Patyczak” stało się przezwiskiem superbohatera, a nie tchórza.
Spoglądam na Lolę i zadziwia mnie nasze podobieństwo – oboje spędziliśmy dzieciństwo samotnie, a wyrośliśmy na ambitnych introwertyków – oraz łączące nas upodobanie do komiksów, które odgrywają główną rolę w naszym życiu.
Ale podczas gdy ona wciąż jeszcze jest w siódmym niebie z powodu swojego sukcesu, przeżywa surrealistyczne urządzenie biur, śmieje się ze sztywnego początku spotkania, a potem bombowego wejścia Austina, ja czuję, że muszę zmniejszyć napięcie, biorę do ręki piwo i upijam łyk. Muszę stępić sobie zmysły na tyle, by zacząć myśleć racjonalnie. Życie Loli na pewno zmieni się radykalnie. To, co dotąd stanowiło głównie jej pasję, szybko zamieni się w interes – a to powoduje napięcia i problemy, które rozumiem lepiej, niż być może Lola sobie uświadamia. Poza tym Lola jest ogromnie utalentowana, ale wciąż żyje pod kloszem: Hollywood owszem, spełnia marzenia, ale potrafi też pokazać się z bezwzględnej i okrutnej strony. Mam ochotę odsunąć od siebie niepokojące uczucie, że chciałbym się nią trochę poopiekować; martwię się, gdyż przychodzi mi do głowy, że może ją to złamać, a przynajmniej stłumić jej cudowną kreatywność – tę, która przecież przyniosła jej sukces – a nie jestem pewny, czy warto tę kreatywność poświęcać w zamian za na przykład wymarzoną rezydencję w miejscu
jak z bajki.
Mam ochotę ją chronić, poradzić, żeby słuchała głosów rozbrzmiewających w jej głowie, gdyż dla Loli głosy te są bardziej realne niż większość głosów ludzi otaczających ją w życiu – tak zresztą było od dzieciństwa. Sam przeżywałem podobnie. Dorastałem bez rodzeństwa i z wiecznie nieobecnymi rodzicami. Moi dziadkowie przejęli nade mną opiekę, kiedy byłem mały, ale ja miałem wtedy osiem lat i bardziej przejmowałem się Supermanem i Batmanem niż tym, co dziadek oglądał w telewizji czy klientami jego sklepu.
Kiedy Lola dociera do końca opowieści, a szczegóły logistyczne zaczynają się mnożyć, sedno sprawy się rozmywa, za to pada coraz więcej słów z żargonu – jej telefon leżący na stole rozświetla się. Lola zerka na niego i odchyla się na oparcie, rzucając mi szybkie spojrzenie.
– To Austin.
Fakt, że najpierw spojrzała na mnie – nie na Harlow, London czy Mię – sprawia, że serce mi podskakuje, a w piersi rozpala się płomyk.
– Odbierz – poganiam, głową wskazując telefon.
Lola boryka się z wyświetlaczem, o mało nie zrzuca telefonu ze stołu i w końcu w ostatniej minucie rzuca przyciszonym głosem:
– Halo?
Nie słyszę, co mówi człowiek po drugiej stronie, więc nie wiem, dlaczego Lola rumieni się i uśmiecha, po czym mówi:
– Cześć, Austin. Przepraszam, nie. Ledwie zdążyłam odebrać telefon.
Słucha uważnie, a my wszyscy wbijamy w nią spojrzenia. Słyszymy tylko jedną stronę rozmowy:
– Tak, jestem jeszcze trochę oszołomiona – mówi – ale wszystko dobrze… – przesuwa wzrokiem po stole i dodaje: – Tak, w knajpie z przyjaciółmi… taki bar niedaleko domu… w San Diego! – śmieje się. – Austin, przecież to kawał drogi!
Co, do cholery?
Unoszę wzrok na Harlow, która jednocześnie zwraca spojrzenie na mnie, jakby wiedziona tą samą myślą. Gość chyba nie jedzie do nas? Zerkam na zegarek; dochodzi dziesiąta, droga zajmuje dwie godziny.
– Też się cieszę – mówi Lola i zaczyna się bawić kolczykiem. – Nigdy jeszcze nie pisałam scenariusza, więc skupiam się na tym, żeby się do czegoś przydać… – chichocze, słysząc odpowiedź.
Chichocze.
Znów rzucam spojrzenie Harlow.
Lola chichocze przy nas, ale nie przy ludziach, których poznała ledwie parę godzin temu. Chyba że ta osoba to ja w Las Vegas – i na pewno wolę, żeby tamta sytuacja pozostała jedynym takim przypadkiem.
– Nie mogę się doczekać… Nie, nie będę, dobrze usłyszeć opinię… wiem, przepraszam. Głośno tutaj. Dobrze, będę – kiwa głową. – Tak, na pewno! Obiecuję! – kolejny wkurzający chichot. – No dobrze… dobrze. Na razie.
Rozłącza się i wypuszcza powietrze, po czym rzuca spojrzenie w moją stronę.
– To Austin.
– Słyszałem – odpowiadam ze śmiechem. Pomimo tego nieprzyjemnego, obcego ciężaru, który nagle pojawił się w mojej piersi, rozumiem, jakie emocje budzi w niej fakt nagłej poufałości z osobą kierującą największym twórczym zadaniem w jej dotychczasowym życiu.
– Ale chyba nie przyjedzie tu z L.A., co? – pyta London; o ile się nie mylę, jej ton brzmi podejrzliwie.
Zawsze lubiłem tę dziewczynę.
– Nie, nie – Lola obdarza nas szerokim uśmiechem – tylko sobie żartował.
Przez kilka chwil wszyscy siedzimy, gapiąc się na nią. Harlow pierwsza przerywa milczenie.
– No dobrze, ale w takim razie po co dzwonił?
Lola unosi zaskoczone spojrzenie.
– Och.