opuszczam dłoń; czuję, jak Harlow odwraca się do mnie, ale nie mogę oderwać oczu od Loli, która wpatruje się we mnie; w jej wzroku widać nieme oszołomienie.
– Oliver, jasna cholera…
Siedząca obok nas London bierze telefon.
– Wygugluję tego Austina Adamsa.
Zawsze naprawdę ją lubiłem.
– „Pierwsza część”? – powtarzam łagodniej w kierunku Loli.
– Mówił, że studio chce zrobić trzy filmy – odpowiada Lola wręcz piskliwie. – Ma jeszcze inne pomysły, chce o nich porozmawiać.
Harlow klnie, Mia piszczy, Joe wyszczerza zęby, ale Lola z cichym piskiem paniki zakrywa twarz.
– O cholera! – wrzeszczy London. – Ale ciacho! – i pokazuje nam wyświetlacz telefonu.
No dobrze, może jednak nie lubię jej aż tak bardzo, jak mi się wydawało.
Nie zwracając na nią uwagi, przypominam Loli:
– To dobrze – i delikatnie odrywam jej dłonie od twarzy. Nie mogąc się powstrzymać, dodaję: – Chce o tym porozmawiać teraz? Czy musisz znów jechać jutro do L.A.?
Lola kręci głową.
– Raczej porozmawiamy o tym kiedyś przez telefon. Przecież ledwie sobie wyobrażam udział w pisaniu jednego scenariusza, a tu szykują się trzy! – mówi, po czym przyciska palce do ust.
– Tu chodzi na razie o współpracę – przypominam jej. – Przecież o tym właśnie mówił ci dzisiaj Austin, prawda? – widok jej coraz bardziej zmartwionej twarzy pomaga mi opanować moje wewnętrzne drżenie. – Może przy drugim i trzecim filmie będziesz miała większy wpływ, ale to i tak wspaniałe, prawda?
Lola gwałtownie kiwa głową, przejmując moją pewność siebie, ale nagle jej ramiona opadają, a dziewczyna wybucha krótkim, pełnym wzgardy śmiechem.
– Nie wiem, jak to się robi.
Czuję na ręce jej dłoń, drżącą i bezsilną.
– Potrzebujemy więcej drinków! – oznajmia Harlow triumfalnie, nie tracąc pewności siebie; kątem oka widzę, jak wstaje i idzie do baru złożyć kolejne zamówienie.
Joe wyciąga rękę i gładzi Lolę po karku.
– Lola, jesteś brylantem wśród zwykłych kamyków. Będziesz rządzić.
Kiwam potakująco głową.
– Masz to w sobie. Nikt nie zna tej opowieści lepiej od ciebie. To ty masz ją prowadzić. Oni z kolei znają się na robieniu filmów.
Lola wypuszcza powietrze, układa usta w słodkie „o”, wbijając we mnie spojrzenie, jakby tylko to powstrzymywało ją przed rozpadem. Czy wie, jak bardzo chcę być jej podporą?
– Dobrze – powtarza. – Dobrze.
W końcu udaje nam się wypić po pięć drinków i przejść od wariackiego dnia Loli do burzliwej debaty dotyczącej tego, jak skończy się świat. Jak zwykle zawdzięczamy to Joemu, ale Lola, zaróżowiona, znów zanosi się swoim uroczym, przerywanym chichotem, kiedy Joe z obojętną miną rzuca kolejne przypuszczenia: zombie, pole elektromagnetyczne, najazd kosmitów – i przynajmniej wydaje się całkowicie pochłonięta nowym tematem, rozluźniona.
– Mówię wam, to będą zwierzęta gospodarskie – peroruje Joe z zamaszystym gestem, o mały włos nie strącając kieliszka Harlow. – Jakaś krowia czy świńska grypa. A może coś od ptaków.
– Wścieklizna – dopowiada Mia, kiwając głową z alkoholowym spowolnieniem.
– Nie, nie wścieklizna – odpowiada Joe, kręcąc głową. – Coś, czego w ogóle jeszcze nie znamy.
– Prawdziwe słoneczko z ciebie – London dźga go w ramię, a Joe odwraca się do niej.
– To fakt – odpowiada. – Ludzkość zginie przez przeklęte kurczaki.
Lola strzela sobie w głowę z palca i udaje, że pada na mnie w przedśmiertnych konwulsjach. Jej włosy przesuwają się po mojej ręce, po nagiej skórze poniżej krótkiego rękawa koszulki – i po raz pierwszy nie opieram się pokusie, by ich dotknąć. Dotykam dłonią jej głowy i przesuwam palce w dół, wplatając je w jej włosy.
Lola przechyla głowę i spogląda na mnie.
– Oliver na pewno się upił – oznajmia bełkotliwie, ale chyba tylko ja ją słyszę.
– Dlaczego? – pytam. Mój uśmiech jest mimowolny, to instynktowna reakcja na jej bliskość.
– Bo mnie dotykasz – odpowiada Lola trochę ciszej.
Odchylam się, żeby wyraźniej widzieć jej twarz.
– Przecież często cię dotykam.
Lola kręci głową – powoli, ocierając się o moje ramię, w końcu opada na oparcie siedzenia.
– Tak, ale jak kumpel. A to był dotyk zakochanego.
Krew zaczyna mi szumieć w żyłach. Gdyby tak wiedziała…
– Naprawdę?
– Mhm – wygląda na zmęczoną, powieki ciężko jej opadają.
– A to przepraszam, Lola Love – mówię, odsuwając jej grzywkę na bok czoła.
Lola gwałtownie kręci głową, obracając ją niemal całkowicie na boki.
– Nie przepraszaj. Jesteś moim bohaterem.
Śmieję się, ale ona poruszona nagłym przypływem energii siada i mówi dalej:
– Poważnie. Co ja bym teraz bez ciebie zrobiła? – wskazuje na Harlow. – Ona ma męża – wskazuje na Mię. —
Ona też.
London chyba słyszy, o czym mowa, bo pochyla się do nas.
– Ja nie mam męża.
– Nie – Lola obdarza ją szerokim, pijackim uśmiechem. – Ale ty wciąż surfujesz. Albo pracujesz w barze. Albo odrzucasz kolejnego kandydata.
Joe kiwa głową, a London żartobliwie uderza go w pierś.
– Dlatego to Oliver jest moim bohaterem – mówi Lola, odwracając się znów do mnie. – Moim oparciem. Skałą. Moją epoką – marszczy brwi. – Epoką?
– Opoką – podpowiadam szeptem.
– Racja – pstryka palcami. – Właśnie o to mi chodziło – po czym ścisza głos i pochyla się do mnie blisko, tak blisko, że serce podchodzi mi do gardła i wali tam nierówno. – Nigdy mnie nie opuszczaj.
– Nie opuszczę – odpowiadam. Cholera. Nie mógłbym. Mam ochotę owinąć ją i nosić na rękach, chroniąc przed tymi nieszczerymi, chciwymi ludźmi, których na pewno spotka na swojej drodze.
– Nie opuszczaj – powtarza, grożąc mi palcem tuż przed nosem.
Pochylam się, gryzę ją w koniuszek palca, na co jej oczy rozszerzają się.
– Nie opuszczę – mówię, trzymając w zębach ten palec; niech mnie diabli, tak bym chciał pochylić się jeszcze niżej i chwycić także jej wargi.
Rozdział trzeci
Lola
Przed pierwszą kawą jestem jak zombi, zwłaszcza po nocy spędzonej na piciu, świętowaniu i innych wybrykach. Nie pamiętam nawet, jak doszłam do domu, więc nie do końca wierzę własnym oczom, kiedy o siódmej rano zastaję na mojej kanapie śpiącego Olivera.
Całe