naprawiać cieknący kran czy też przegryźć szybką kanapkę w przerwie. W ciągu ośmiu miesięcy naszej znajomości spał u nas dwa razy: kiedy pracował do późna tuż przed otwarciem sklepu, a potem ze zmęczenia ledwie doczołgał się do nas, na pewno nie dojechałby do siebie samochodem – wtedy zniknął, zanim się obudziłam. I drugi raz, kiedy poszliśmy na drinka po zamknięciu sklepu i wypiliśmy tyle, że żadne z nas nie było w stanie wsiąść za kółko. Wtedy jednak była nas tu gromada, na każdej miękkiej powierzchni leżały jakieś zwłoki.
London już wstała i wyszła – zapewne posurfować – a ja nigdy dotąd nie miałam szczęścia zastać go tu samego po obudzeniu. Fakt, zachowuję się dość dziwacznie, gapiąc się tak na niego, kiedy śpi – i na pewno potem będę miała wyrzuty sumienia – ale w tej chwili napawam się radosną świadomością, że od razu po przebudzeniu widzę go u siebie. Bardzo się tym cieszę.
Wiem, że już niedługo Oliver przestanie się stresować nowym sklepem i zacznie skupiać się na innych obszarach życia… na przykład randkach. Jak Allison Hard Rock. Bóg jeden wie, że w jego sklepie kręci się mnóstwo dziewczyn z nadzieją, że atrakcyjny właściciel w końcu je zauważy. Nie podoba mi się ta perspektywa, wiem jednak, że tak się stanie. Mnie też ostatnio życie zawodowe przesłoniło wszystko inne, a ustawiczne podróże pomogły mi chować głowę w piasek i nie przyznawać się przed sobą, jak bardzo go lubię. Dzięki temu z radością brałam to, co się nadarzało.
Jednak w ciągu kilku ostatnich tygodni, chociaż wokół rozpętało się szaleństwo, ja w końcu otrząsnęłam się z otępienia. Musiałam przyznać przed sobą, że go pragnę. A zeszłego wieczoru flirtowaliśmy bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Wspomnienie to budzi w mojej piersi drżące, niepewne bicie serca.
Kiedy poznaliśmy się w Vegas, widziałam, że jest przystojny, interesujący i ma najseksowniejszy akcent, jaki w życiu słyszałam, ale nie znałam go przecież. Nie chce mnie? No to co. Ale wspólnie spędzany czas – prawie cały mój czas wolny, jeśli mam być szczera – i fakt, że stał się takim stałym punktem mojego życia – sprawiły, że delikatne porywy żądzy przerodziły się w dojmujące, bolesne pragnienie. Teraz go znam, ale nie znam jego serca. Nie w ten sposób. A ostatnio… chcę je poznać. Chcę mu powiedzieć: „Daj mi tylko tydzień. Tydzień z tobą, twoimi ustami i twoim śmiechem w moim łóżku. Tylko jeden tydzień, a potem chyba jakoś dam sobie radę”.
Oczywiście kłamię. Przecież nawet się nie całowaliśmy – wyłączając szybki, delikatny pocałunek na naszym udawanym ślubie – a i tak wiem, że utrata go po wspólnym tygodniu byłaby jeszcze gorsza. Serce by mi się zdefasonowało jak wełniany sweter pożyczony osobie noszącej większy rozmiar – straciłoby wszelki kształt i nie pasowało już nigdzie. Kto wie, może od początku nie byłam dopasowana do Olivera. Jednak w przeciwieństwie do wszystkich innych chłopaków, jakich miałam – jednego dwa tygodnie, innego miesiąc – Oliver nigdy nie celuje w czułe punkty, nie musi znać wszystkich szczegółów. Za to zbiera dotyczące mnie detale w tempie, w jakim ja je odsłaniam.
Może dlatego wciąż jest tak mi bliski: jeszcze nie udało mi się tego zepsuć, zamykając się właśnie w chwili, kiedy najbardziej potrzebna jest bliskość.
Naszej pierwszej nocy, kiedy nasi przyjaciele swoim libido niszczyli zagłówki łóżek w hotelu w Vegas, chodziliśmy z Oliverem po ulicy Strip, rozmawiając o pracy. O pisaniu i ilustrowaniu, o tym, jak w komiksach przedstawia się kobiety, o książkach, jakie akurat czytamy. Rozmawialiśmy o Razorze Fishu oraz o jego sklepie – niejasno; początkowo nawet nie wiedziałam, że Oliver chce się przenieść do San Diego.
Łatwo było z nim przebywać; jakbym próbowała po troszku jakiejś pyszności, którą będę potem jeść, dopóki nie pęknę. Pod koniec świateł i gwaru na Strip nabrałam odwagi, by zatrzymać go w miejscu i z wahaniem chwyciwszy za ramię, obrócić do siebie.
– Nasze pokoje są chyba zajęte – zaczęłam, wbijając wzrok w jego podbródek, po czym zmusiłam się, by unieść wzrok i spojrzeć mu w oczy.
Oliver uśmiechnął się, a ja wtedy uświadomiłam sobie, jak idealne ma zęby: białe i równe, o nietypowo ostrych kłach, które nadają jego twarzy niemal wilczy wyraz – jak gładkie ma wargi i niebieskie oczy za szkłami.
– Zapewne.
– Ale moglibyśmy… – urwałam i odwróciłam wzrok.
Czekał, przyglądając mi się, nie zdradzając spojrzeniem, że dokładnie wie, co chcę powiedzieć.
Znów spojrzałam mu w twarz i zdobyłam się na odwagę.
– Gdybyś chciał, moglibyśmy coś wynająć na tę noc. Razem.
Nie zmienił wyrazu twarzy – zadziwiająca pokerowa twarz Olivera, zawsze z tym lekkim uśmiechem, zdystansowanym, miękkim spojrzeniem – ale bardzo uprzejmie odmówił.
Myślałam, że umrę z upokorzenia, ale jakoś to w końcu przeżyłam. Nigdy nie wracaliśmy do tej chwili.
Później, kiedy się dowiedziałam, że się tu przeniósł, okazało się, że łączą nas przyjaciele i namiętność do komiksów, więc widywaliśmy się często, a zakłopotanie wywołane odmową znikło. Na jego miejscu wyrosła idealna przyjaźń. Oliver nie osądza, nie szydzi, nie naciska. Nie przeszkadzają mu moje nastroje wycofania, kiedy chcę tylko i wyłącznie nachylić się nad kawałkiem papieru i rysować. Nie przeszkadza mu, kiedy nakręcę się czymś i gadam przez bitą godzinę. Jest szczery w ten całkowicie swobodny sposób, kiedy pokazuję mu moje pomysły na nowe opowieści. Puszcza mi odjechaną muzykę, sadza na kanapie i każe słuchać, nawet jeśli mi się nie podoba, gdyż chce, żebym zrozumiała, dlaczego on ją lubi. Potrafi rozmawiać o wszystkim – od Weroniki Mars przez Gen13*** do NPR i napraw samochodów; możemy także swobodnie milczeć, co właściwie bardzo lubię. Umie słuchać, jest zabawny i życzliwy. Jest całkowicie sobą, a ta niewymuszona swoboda to tylko jedna z cech, dzięki którym trudno mu się oprzeć. A fakt, że Oliver jest przy okazji wysoki i bardzo przystojny oraz ma cudowny uśmiech, wcale nie przeszkadza.
Dwa miesiące po naszym ślubie i jego unieważnieniu przywiozłam go do domu na spotkanie z moim tatą, Gregiem. Tamtego wieczoru przy kurczaku z grilla i chipsach z sosem salsa – kiedy ja siedziałam w ogrodzie, próbując złapać zachód słońca olejami – Oliver usłyszał resztę historii mojego życia.
Tata wrócił do domu z trzeciego wyjazdu do Afganistanu, kiedy miałam dwanaście lat. Był w strasznym stanie; ze słynnego pielęgniarza wojennego zmienił się w zwolnionego z honorami z wojska weterana, cierpiącego na bezsenność i chowającego w kuchni przeciwbólowy oxycontin. Mama nie wytrzymała nawet miesiąca; odeszła w środku nocy, nawet nie zdobywając się na formalne pożegnanie. Ani z tatą, ani ze mną.
Próbowałam pomóc tacie się pozbierać, tata próbował pomóc mnie, przez kilka lat miotaliśmy się tak w tym bałaganie, aż w końcu dotarło do nas, że każde z nas musi pozbierać się samo. Nie było łatwo, ale nieco się polepszyło, a moja relacja z ojcem jest jedną z najcenniejszych, jakie w życiu miałam. Dzielę się z nim niemal każdą swoją myślą, nawet najdrobniejszą. Dzięki temu właśnie przez cały pozostały czas mogę je zachować dla siebie. Wolałabym stracić słońce niż jego.
Nigdy nie wiedziałam, co właściwie tata opowiedział Oliverowi, ale po tamtym wieczorze Oliver nie zadawał żadnych pytań, po prostu zapakował całą tę wiedzę w szkatułkę z napisem „kanon Loli” i zostawił w spokoju. W rozmowach wychodziły czasami drobne szczegóły – w półsłówkach, które dotąd dzieliłam tylko z Harlow i Mią – wskazując, że Oliver wie więcej, niż kiedykolwiek mu mówiłam.
Mia i Harlow były przy mnie, kiedy to wszystko się działo, więc nigdy nie musiałam im tego opowiadać za jednym zamachem. Jednak jeśli jakakolwiek inna osoba miałaby poznać mnie tak dobrze – tą osobą był Oliver. Kilka miesięcy temu po paru piwach w końcu go zagadnęłam:
– To