Christina Lauren

Szalona noc


Скачать книгу

ale udaje mi się chwycić ściany akurat w chwili, kiedy widzę Olivera stojącego tyłem do mnie i wyglądającego przez wielkie okna na poddaszu. Oliver sięga dłońmi do tyłu i przez głowę zdejmuje koszulę.

      Och.

      – Ooo – jęczę.

      Oliver odwraca się gwałtownie i spogląda na mnie z wyrazem upokorzenia na twarzy.

      – Jednak nie w ten sposób? O Boże, nie chciałaś rysować mnie całego, tylko twarz i okolice, prawda? – zasłania się koszulą i rzuca – cholera.

      – Dobrze jest – udaje mi się wydobyć z siebie. Spoglądam na ołówek, który trzymam w dłoni, jakbym sprawdzała jego ostrość. Wbijam w niego tak intensywne spojrzenie, że samymi oczami mogłabym go złamać. Oliver bez koszuli. W moim salonie. – Jest bardzo dobrze, znaczy naprawdę dobrze móc cię narysować bez koszuli, mogę się wtedy skupić na mięśniach i włosach, i su… – odchrząkuję. – I reszcie.

      Oliver upuszcza koszulę, wciąż szukając wzrokiem moich oczu, by upewnić się, że jestem pewna tego, co mówię.

      – Jasne.

      Siadam na kanapie i unoszę spojrzenie na stojącego przy oknie Olivera. On wygląda na zewnątrz, całkowicie swobodny. Moje serce wręcz przeciwnie: wali jak oszalałe, wybija sobie tunel na świat przez moje gardło. Więcej czasu niż powinnam spędzam na rysowaniu klatki piersiowej Olivera, jej geometrii: idealnie okrągłe, małe sutki. Mapa mięśni, złożonych z kwadratów, prostokątów, przecinających się pod kątem ostrym linii. Trójkątny zakątek w miejscu, w którym kość biodrowa napotyka mięśnie. Czuję, jak Oliver mnie obserwuje, kiedy rysuję ciemne włosy schodzące nisko od pępka.

      – Mam zdjąć spodnie?

      – Tak – odpowiadam bezmyślnie i natychmiast wołam: – Nie! Nie. Boże, o mój Boże, jest dobrze.

      Serce chyba już nie może mi bić mocniej.

      Jego usta są częściowo wygięte w niepewnym uśmiechu, a częściowo zaciśnięte. W tej chwili chciałabym najbliższy rok poświęcić na dokładne uchwycenie zarysu jego ust.

      – Naprawdę mi to nie przeszkadza – mówi cicho Oliver.

      „Zrób to. Zrób to. Twój geometryczny styl rysowania nigdy nie sprawdza się przy nogach. Może wreszcie załapiesz, jak się to robi” – szepcze mi diabełek siedzący na ramieniu.

      Anioł z drugiej strony wzrusza ramionami i odwraca wzrok.

      – Jeśli jesteś pewny… – zaczynam, po czym chrząkam i wyjaśniam: – wiesz, bardzo kiepsko idzie mi rysowanie

      nóg i…

      Oliver już rozpina spodnie, palcami manewruje przy miękkim dżinsie i napach, przy każdym rozlega się lekki trzask.

      W imię naszej przyjaźni powinnam odwrócić wzrok, ale nie potrafię.

      – Lola?

      Z tytanicznym wysiłkiem unoszę spojrzenie ku jego twarzy.

      – Tak?

      Oliver nie mówi nic więcej, ale zatrzymuje spojrzenie na mojej twarzy, zsuwa z bioder dżinsy i kopnięciem odsuwa je na bok.

      – Tak? – powtarzam. Oddycham za ciężko, na pewno to widać.

      Dzieje się coś zupełnie innego. Tego poranka dzieje się coś, co nie mieści się w kanonie zachowań Olivera i Loli. Czuję się tak, jakbyśmy stanęli na progu Nibylandii.

      – Czego chcesz?

      – Czego chcę?

      – Gdzie chcesz mnie ustawić?

      – Ach – chrząkam. – Dobrze jest tak, jak stoisz teraz.

      – Nie stoję pod światło?

      Owszem, stoi, ale nie ufam sobie na tyle, by w tej chwili nim pokierować.

      – Mogę usiąść… – zaczyna.

      – Może się połóż albo… – przerywam nagle, żeby przetworzyć w głowie jego słowa. Cholera. – Albo usiądź. Tak, usiądź. Właściwie wszystko jedno.

      Oliver rzuca mi swój lekki, tajemniczy uśmiech, podchodzi do dywanika na środku pokoju i kładzie się w wielkiej plamie światła.

      Kadr pokazuje dziewczynę wpatrzoną w chłopca; jej skóra płonie niebieskim płomieniem.

      Oliver wsuwa ręce za głowę, krzyżuje nogi w kostkach i zamyka oczy.

      Penis.

      PENIS.

      Widzę tylko jego.

      Widać go pod bokserkami, na pół stwardniały, widocznie nieobrzezany, stanowiący przedłużenie linii biodra. Boże, jaki gruby. A jeśli mocno rośnie, kiedy się podnieci, to pieprząc kobietę, Oliver mógłby jej wybić zęby.

      Przekrzywiam głowę, dłonią zasłaniam kartkę. Dlaczego tak zesztywniał? Czy to normalna reakcja faceta, kiedy się go rysuje? Zapewne. Czy to wspaniałe, czy raczej strasznie żenujące?

      Najwyraźniej Oliver uważa, że wspaniałe, wystarczy na niego spojrzeć. Mam na myśli Olivera. Tylko popatrzcie.

      – Lola, wszystko w porządku?

      Racja. Nie słyszy zgrzytu rysika na papierze. Siadam na kanapie i zaczynam wściekle rysować najdrobniejsze szczegóły jego ciała: ciemne włosy na nogach, sznury mięśni na udach, głębokie wgłębienia obok bioder i tak, nawet zarys penisa pod bokserkami.

      Przerzucam kolejne strony, zdecydowana najpierw przenieść na papier wszystkie możliwe szczegóły, a potem je pokolorować. Ręce mam całe w węglu, palce ścierpły mi od intensywnej, pośpiesznej pracy.

      – Połóż się na brzuchu – mówię.

      Oliver robi, co każę, a ja zauważam poruszenie jego bioder, które raz mocno wbijają się w dywanik; nieświadome

      pchnięcie.

      W odpowiedzi na ten gest moje ciało spina wszystkie mięśnie; błagalne życzenie wysłane do wszechświata.

      Widzę długą bliznę na lewym boku, przecinającą kilka żeber.

      – Co to za blizna?

      – Upadek na pierwszej wycieczce rowerowej – mruczy Oliver; ma na myśli swoją podróż w ramach projektu „Bike and Build”, w czasie której poznał Ansela i Finna. We trójkę rowerami przemierzyli Stany, po drodze budując domy dla potrzebujących.

      Blizna jest wielka, szeroka na centymetr, długa na dziesięć. Zastanawiam się, jak długo Oliver nie mógł wsiąść na rower po takim upadku.

      – Nie miałam pojęcia, że miałeś wypadek na tamtej wycieczce. I co zrobiłeś potem? Już nie jeździłeś i nie pomagałeś na budowach?

      Oliver wzrusza ramionami, poprawia głowę opartą o ręce, a ja podziwiam, jak swobodnie czuje się w swojej skórze.

      – Pozszywali. Może ze dwa dni odpoczywałem. To nic wielkiego, tylko paskudnie wygląda.

      Mrucząc pod nosem i słuchając, jak opowiada o wycieczce, staram się jak najlepiej oddać umięśnioną krzywiznę łydki, wygięcie stopy i wystającą kostkę.

      – Canberra jest płaska – ciągnie Oliver. – Wszędzie jeździliśmy rowerami, to idealne miasto na rower. Ładne ścieżki, dobre drogi. Jeździłem cały czas, a mimo to i kumplom, i mnie odwalało, więc oczywiście zaliczyłem mnóstwo upadków – uwielbiam jego głos, zatracam się w nim, licząc jednocześnie kręgi w kręgosłupie, włosy kręcące się za uchem, cień zarostu przecinający policzek. Jedną sprawą jest widzieć to wszystko, a zupełnie inną – wyobrażać sobie, jak go dotykam, poznawać go dłońmi tak samo, jak teraz poznaję wzrokiem.

      W szkicowniku mam już materiału na fantazje na całe życie;