Agnieszka Jeż

Taka miłość się zdarza


Скачать книгу

ale mnie to całkowicie wystarcza, więcej brudów nie musi mnie oblepić. Wszyscy jesteście tacy sami. Niech zgadnę – dwadzieścia lat i pewnie taka wpatrzona w ciebie, co? Powinnam cię po prostu wywalić na korytarz i przekręcić zamek w drzwiach, ale ja jestem honorowa i uczciwa. Co znaczą te wyrazy, to sobie potem sprawdzisz w słowniku. Zatrudniłam cię, wykonałeś swoją pracę bez zarzutów, więc musimy się rozliczyć. W końcu biznes to biznes, nie? – Gdyby nienawiść mogła zabijać, Staszek Skarłat leżałby już martwy na świeżo przez siebie odnowionym parkiecie. – Za kwaterunek ci nie potrącę, za usługi cateringowe też nie. Teraz bądź uprzejmy się spakować i wynieść. Potem podlicz koszty materiałów i robocizny i zostaw u pana Tomka informację, tą samą drogą ci zapłacę. Swoją drogą to kolejny naiwny – „ręczę za jego uczciwość!”, „dobry chłopak, tylko ma w życiu pod górkę”! Tak o tobie mówił. Jego też wkręcasz, co?

      Staszek wstał i bezradnie na mnie spojrzał. Przez krótką chwilę omal dałam się nabrać na tę sierocą minę! Nie wiem, jak on to robi, ale jest w nim coś, co każe ludziom myśleć, że to porządny facet. Czułabym się jeszcze gorzej, gdybym tylko ja się okazała całkowicie pozbawiona intuicji, jednak zwodnicze sztuczki Stanisława Skarłata działały na wszystkich dokoła.

      – Klara. – Gestem wyciągniętej dłoni poprosił, żebym mu pozwoliła coś powiedzieć. Wyglądał stanowczo, a przecież nie będę się z nim szarpać. Jeśli bez tego nie wyjdzie, to byłam gotowa na taki zgniły kompromis. Strzeli sobie tę gadkę, ja się na ten czas mentalnie wyłączę, żeby nie musieć wysłuchiwać jego krętactw, a potem zatrzasnę za nim drzwi. Potem jeszcze czeka go pozew o alimenty, tego mu jednak nie odpuszczę. – Nie miałem okazji… To znaczy próbowałem, ale zawsze jakoś tak…

      Ble, ble, ble, bla, bla, bla – gadał, a ja przestałam słuchać i słyszeć. Co za rozczarowanie! Jeszcze chwila i się rozpłaczę, co będzie wisienką na torcie upokorzenia. Dlaczego ja mam takiego pecha w życiu? Co jest ze mną nie tak? Może ja po prostu przyciągam takich facetów, czują we mnie słabeuszkę, naiwną romantyczkę i dawaj, korzystają, a potem zostawiają. „Niech on sobie już stąd pójdzie”, myślałam obsesyjnie, zaciskając dłonie w pięści.

      – …siostrą.

      Co?! To jedno słowo, zupełnie niepasujące do sytuacji, wyrwało mnie z bolesnego odrętwienia. Wbrew postanowieniu, że już nigdy więcej się do niego nie odezwę, zapytałam:

      – Jaką siostrą?

      – Moją siostrą – odparł zdziwiony Staszek. – Ta „M.” z karteczki to Matylda, moja siostra.

      Rozdział drugi

      Głupia pomyłka? Nieporozumienie? Czyli to wszystko po prostu sobie wymyśliłam? Zdradę, oszustwo, krętactwo?... Chyba że jednak jest jeszcze gorzej, niż przypuszczam, i Staszek Skarłat jest całkowicie pozbawiony godności – przyłapany na oszustwie będzie brnął w nie dalej i dalej, wymyślając niestworzone historie. Zabrzmiało to dość przekonująco, ale pewnie dlatego, że miał doświadczenie Don Juana.

      – Siostra? Nigdy nie mówiłeś, że masz siostrę. Zapomniałeś? – zapytałam kpiąco, podnosząc się i kierując w stronę drzwi. Tak, chciałabym, żeby znalazło się jakieś wytłumaczenie, ale to jednak było jak z harlequina. Aż tak naiwna nie jestem. – Idź już, zanim zrobisz z tych kilku wspólnych tygodni zupełną farsę. – Nagle poczułam, że nadchodzi potężna fala użalania się nad sobą, która zaraz zmiecie gniew. Będę stać na środku pokoju i chlipać, a on będzie na to patrzył.

      Staszek podszedł do mnie i chwycił mnie za ręce. Próbowałam się wyrwać, ale jego dłonie mocno się zacisnęły na moich.

      – Klaruniu, kochana – wyszeptał. I przytulił mnie tak, jak może tylko ktoś, kto wie, że od tego zależy jego całe przyszłe życie: żarliwie, szczerze, wkładając w to całe serce.

      Może naprawdę byłam ostatnią naiwną, regularnie porzucaną narzeczoną – raz przed ślubem, drugi raz przed zaręczynami – ale… tak bardzo chciałam mu uwierzyć. Może jednak ta – na pozór oczywista – sytuacja może mieć nieoczywiste wyjaśnienie?... Niczego bardziej nie chciałam. Wszystko bym w tej chwili oddała za to, żeby tak właśnie było.

      – Matylda to moja młodsza siostra. Ma jedenaście lat, mieszka w Witowie, teraz z ciotką. Strasznie za mną tęskni. Za mamą też tęskni. Ojca się boi. Wiele w życiu przeszła, już od samego początku miała pod górkę…

      „Miała pod górkę” – Skarłatowie jak widać też mają swoje fatum. I, jeśli wierzyć jego słowom, prawdziwe, nie urojone, jak w moim przypadku. Może on naprawdę mnie nie oszukał?...

      – Dzieli nas pokolenie, Tylka mogłaby być moją córką. Późne dziecko, tak się mówi. Był taki moment, że wydawało się, że ojciec wyjdzie na prostą. Zaszył się, nie pił, wrócił do pracy. Ja byłem sceptyczny, mama pewnie tak bardzo pragnęła normalnego, dobrego życia, że dała wiarę jego zapewnieniom. Nie pierwszy raz, ale trudno się uczyć na błędach, gdy wiara przysłania rzeczywistość. No i się okazało, że będę miał rodzeństwo. Ojcu starczyło motywacji mniej więcej do połowy ciąży, potem poszedł w tan. Matka się załamała, Tylka urodziła się dwa miesiące przed terminem. Wyglądała jak nieduży bochenek chleba. Słaba, krucha, tylko te oczka jak węgiełki… – powiedział to na jednym wydechu, jakby chciał to jak najszybciej z siebie wyrzucić.

      „Oczka jak węgiełki”. „Jak twoje”, pomyślałam, zdjęta nagłą czułością. „I po co było to ukrywać?...”, chciałam zapytać, ale nie zdążyłam, bo Staszek dodał:

      – I to te oczka zaniepokoiły lekarzy. – Zawiesił głos, smutno się uśmiechając.

      – Ale dlaczego? – Spojrzeniem dałam mu do zrozumienia, że nie rozumiem.

      Staszek wziął głębszy wdech.

      – Matylda jest dzieckiem z zespołem Downa.

      O. Tyle pomyślałam. O. Po prostu tyle. Młodsza siostra. Zespół Downa. To było jednocześnie: nierealne, nieoczekiwane. I, czy ja wiem: niepokojące?...

      – Lekarka w szpitalu powiedziała, że mała da radę, że widać w niej wolę walki, potrzebuje tylko czasu i czułości – mówił dalej Staszek. – To wszystko stało się tak nagle… Nie dość, że był lęk, czy Tylka przeżyje, to jeszcze ta diagnoza. Zresztą na samym początku to nie było takie oczywiste, bo Matylda wyglądała po prostu… inaczej, oryginalnie. Miała oczy jak migdały, jakby się w niej odezwały geny jakichś odległych przodków. Nie z Tatr, tylko z Ałtaju.

      „No tak, kiedyś zespół Downa nazywano mongolizmem, właśnie z powodu odmiennie wyglądających oczu, jak u osób rasy mongolskiej”, przemknęło mi przez głowę. W ogóle kiedyś myślano o zespole Downa, że… Tak, to brzmiało niepokojąco.

      – To znaczy dla nas tak to wyglądało, bo przecież się nie spodziewaliśmy, nie mamy też odpowiedniej wiedzy medycznej. Lekarze to oczywiście zauważyli. Potem były różne badania i ostatecznie u Matyldy stwierdzono mozaikową postać zespołu Downa, czyli że ten dodatkowy chromosom występuje tylko w części komórek i dlatego nie od razu się zorientowaliśmy, że Matylda jest inna. Zresztą pewnie wiesz, na czym to polega.

      Wiedziałam, oczywiście, że wiedziałam. Zespół Downa – diagnoza, której podejrzenie u każdej ciężarnej kobiety wywołuje przyspieszone bicie serca. U mnie też, właśnie w tym momencie. Najpierw ta okropna myśl, że Staszek mnie zdradził, potem wyjaśnienie, że chodzi o siostrę, a nie o kochankę, ale żeby nie było tak prosto, to okazuje się, że siostra ma zespół Downa, a teraz jeszcze nagły lęk, czy moje, czy nasze dziecko jest zdrowe. Nie, nie pomyślałam „czy jest