jak na warunki wojenne przystało, zbliżającym gońcom woła się z daleka, aby zachowywali się jak na wojnie. Obserwatorzy gorączkowo wypatrują ognia wylotowego na obszarze zajętym przez nieprzyjaciela. Gdybyśmy tylko mieli przy sobie dywizjon obserwacyjny [Beobachtungsabteilung]! Wtedy 3. bateria melduje zauważone polskie stanowisko ogniowe (patrz szkic 2). W tej samej chwili seria trafia w jej stanowisko obserwacyjne. Dociera do nas potężny huk detonujących granatów. Połączenie telefoniczne zostało zerwane. Pieszy goniec dostarcza rozkaz ogniowy dla baterii. Wszystkie baterie dywizjonu strzelają intensywnie. Piechota z przodu naciera. Wysunięci obserwatorzy otrzymali komendę „strzelać bez rozkazu” i niebawem czarne kule naszych strzałów odbitkowych pojawiają się nad łąkami przed nami. Do walki ogniowej włącza się broń ciężka piechoty, połączony ogień dywizjonu znów uderza tu i tam. Mimo to polski ogień artyleryjski i opór polskich strzelców nie traci na sile. W oddali widzimy wycofującą się polską kolumnę marszową na koniach. Niestety, odległość jest dla naszych dział zbyt duża. Powszechny żal. Walka ogniowa przybiera na intensywności, nasze natarcie utknęło. Komunikaty radiowe wysuniętych obserwatorów meldują, że dobrze umocniony nieprzyjaciel jest trudny do dostrzeżenia. Zaczynający się powoli zmierzch utrudnia obserwację. Na horyzoncie wokół jaśnieją płonące wsie. Z przodu w niebo wzbijają się pierwsze race świetlne piechoty i oświetlają nieprzyjacielską pozycję, która wpaść ma w nasze ręce następnego dnia. Przyprowadzeni zostają pierwsi jeńcy, którzy jednogłośnie poświadczają duże oddziaływanie naszych strzałów odbitkowych na morale. Potem zmagania poniżej przed nami cichną, bateria prowadzi jeszcze ogień nękający, nadchodzi jednak koniec pierwszej walki, która tonie w szybko zapadającej nocy.
Współdziałanie armaty przeciwpancernej z nacierającą piechotą pod Wierzbnikiem 6 września
Mój półpluton armat przeciwpancernych podporządkowany jest dywizjonowi rozpoznawczemu16. Jadę z jednym z moich dział w straży przedniej [Vorhut], zaś reszta półplutonu podzielona jest między siły główne a tabor bojowy [Gefechtstroß].
Jest 6 września, około godz. 10. Dywizja kontynuuje swój marsz na północ, na Wierzbnik. Jadące pojazdy zostają szybko spowite nieprzeniknioną chmurą kurzu. Słońce pali bezlitośnie. Jedziemy kilometr za kilometrem, nie nawiązując kontaktu z nieprzyjacielem.
Nagle, mniej więcej około godz. 14, słyszę dochodzący od czoła odgłos walki. Kolumna natychmiast się zatrzymuje. Szpica najwyraźniej nawiązała kontakt z przeciwnikiem.
Dźwięki walki przybierają na sile. Polak omiata ogniem artylerii las po obu stronach drogi, nie wyrządzając jednak szkód. Pociski mniejszych kalibrów uderzają ze świstem o wierzchołki drzew, eksplodują z głośnym trzaskiem. Po kilku strzałach, po płaskości toru lotu i po tym, że są to pociski odłamkowe z zapalnikiem czasowym orientuję się, że możemy mieć do czynienia tylko z polską artylerią przeciwlotniczą. Każę opuścić drogę, schować się pojazdom i idę naprzód do dowódcy straży przedniej. Po około 80 krokach jestem na skraju lasu i widzę przed sobą małe wzniesienie terenu. Na drodze, na tylnym zboczu, stoją pojazdy plutonu strzelców motocyklowych ze straży przedniej. Strzelcy zsiedli i podjęli już walkę ogniową. Melduję się u dowódcy, znajdującego się na lewo od drogi, za wzniesieniem terenu. Stamtąd roztacza się następujący obraz pola walki: teren lekko opada, na długości około 500 do 600 m, aż do skraju Wanacji. Następnie znów lekko wznosi się aż do wysokości miejsca, w którym się znajdujemy. Domy ciągną się na lewo wzdłuż wzniesienia. Na drugim wzniesieniu terenu, dalej z prawej, widoczny jest Wierzbnik.
Na przednim zboczu wzniesienia terenu widzimy jeszcze pojedyncze pojazdy straży przedniej, a poniżej, na skraju miejscowości, w rowie, stoi trafiony wóz z działkiem 2 cm17, należący do pododdziału rozpoznawczego szpicy.
Strzelcy karabinów i karabinów maszynowych nieprzyjaciela ulokowali się w pierwszych domach i trzymają nas przy ziemi. Dwie polskie armaty przeciwpancerne na skraju drogi zwijają się szybko, gdy zostają wzięte pod ogień karabinów maszynowych. Na wprost, na wzniesieniu po drugiej stronie, stoją dwa okopane działa przeciwlotnicze18. Pociski z głośnym gwizdem lecą w naszą stronę, zmuszając nas do ukrycia się i uniemożliwiają podejście naszych strzelców motocyklowych.
Otrzymuję polecenie dla półplutonu armat przeciwpancernych: „Natychmiast rozpocząć zwalczanie dział przeciwlotniczych i w miarę możliwości zniszczyć je”.
Z lewej, na wzniesieniu terenu, jest mały lasek. To stamtąd trzeba byłoby wziąć się za działa. A więc dalej! „Przekazać: armata przeciwpancerna naprzód”.
Przy lewym rogu lasu znajduję półpluton ciężkich karabinów maszynowych, który informuję o moich zamiarach. Jak dotąd Polacy nie wzięli jeszcze tego lasku pod ogień, gdyż całkowicie zajmują ich leżący dalej na prawo strzelcy motocyklowi. Po krótkich poszukiwaniach znajduję małą, częściowo zarośniętą przesiekę, wspaniale nadającą się do moich celów. Nie muszę podchodzić na sam skraj lasu, a mogę zająć stanowisko na niej, około 35 kroków w głąb lasu od jego skraju. Śpieszę z powrotem do wskazanego w rozkazie punktu i znajduję tam wysłaną aż tutaj armatę przeciwpancerną. Nie jest to wprawdzie armata z mojego półplutonu, a armata ze straży przedniej podążającego za nami pułku piechoty, która omyłkowo dotarła za daleko i przez to szybciej jest do dyspozycji. Wprowadzam działonowego w sytuację. Trudno dostrzec polskie działa przeciwlotnicze, bo są okopane aż do wysokości ogniowej i świetnie zamaskowane. Każę działonowemu strzelać, sam zaś zajmuję się obserwacją strzelania i korektą.
„Lewe działo przeciwlotnicze – odległość 800 – Ognia!”.
Już trzeci strzał trafia. Widzimy jak polska obsługa porzuca działo. Przy prawym dziale trafia już drugi strzał, z takim samym skutkiem. Teraz Polak stał się bardziej uważny i otwiera do lasku silny ogień.
Zadanie wykonane. Każę natychmiast ukryć armatę. Strzelcy motocyklowi mają tym samym możliwość natarcia, które teraz postępuje bardzo szybko.
Podczas postępującego natarcia mam możliwość zobaczenia polskich dział. Przy pierwszym dziale postrzelana została optyka. Przy drugim trafione zostało lawetowanie, przez co unieruchomione zostały mechanizmy obrotowe działa.
WSPÓŁDZIAŁANIE 2. KOMPANII 23. PUŁKU PANCERNEGO Z NACIERAJĄCĄ PIECHOTĄ PODCZAS BITWY NAD BZURĄ 10 WRZEŚNIA19
10 września 2. kompania podporządkowana jest jednemu z pułków piechoty i jedzie, zmierzając od południowego wschodu, w kierunku Ozorkowa. Dudnienie dział zbliża się coraz bardziej i przybiera na sile. Naprzeciw nam idą nasze wycofujące się kolumny, pieszo i na pojazdach mijają nas ranni. Wkrótce dociera też i pułk piechoty, któremu podporządkowana jest kompania. Naprzód – przez Ozorków na Łęczycę – zostaje wysłane rozpoznanie na potrzeby dalekiego marszu. Na mapie widzę pod Łęczycą bardzo nieprzyjemny odcinek: szeroki na 2 do 3 km pas błot i bagien, przez który płynie Bzura. Polak, uderzając z Kutna na południe, przekroczył już tę linię znacznymi siłami. Marsz mojej kompanii w ramach pułku piechoty jest kontynuowany dalej, aż do punktu bardzo blisko na północ od Ozorkowa. Po prawej i po lewej stronie drogi dudnią wystrzały naszej artylerii i wybuchy polskich pocisków. Dowódca pułku przybywa od dowódcy dywizji i wydaje nam rozkaz do natarcia. Pułk odrzuci, zachowując styczność z sąsiednimi jednostkami, nieprzyjaciela na odcinku Bzury. 2. kompania stanowi punkt ciężkości [Schwerpunkt] pułku i poprowadzi II. batalion naprzód, aż do północnego skraju lasu, 1 km na północny zachód od Leśmierza. Bataliony już ciągną obok nas, aby zająć rejon wyjściowy na południe od Ozorkowa. Wszyscy zdjęliśmy nasze czarne bluzy mundurowe, podwinęliśmy rękawy koszul, rozpięliśmy je na piersi, zaś nasze szare furażerki naciągnęliśmy za uszy. Szalona furia i chęć walki ogarnia pancerną załogę. Teraz piechota dotarła do swych podstaw wyjściowych. Wycie i warkot silników drugiej [kompanii] rozbrzmiewa w Ozorkowie, gdy jedziemy za naszym II. batalionem. Serie karabinów